wtorek, 25 marca 2014

Pamiętnik Apokalipsy - Zagłada cz.1

Rozdział 13



   - A więc, to o to chodzi. – Usłyszałam za sobą znajomy głos.
     Z trudem odwróciłam głowę w stronę stojącej pod jedną z kolumn postaci. Stała tak jak zawsze dostojna nieprzenikniona, jedynie jej twarz ukazywała szyderczy uśmiech, który nie jednemu zmroziłby krew w żyłach. Osłupiała patrzyłam jak podchodzi do Chrisos i sprawdza jaj puls. Wstrzymałam oddech, czekając na jakakolwiek reakcję z jej strony. Z niesmakiem pokręciła głową i spojrzała prosto w oczy Agamemnona.
   - Nie musiałeś jej zabijać, przez ciebie straciłam tak interesującą zabawkę. Zdajesz sobie sprawę jak trudno znaleźć kapłankę z darem hipnozy? – Nie wierzyłam własnym uszom. – Thanatos wyglądasz, na zdziwioną, nie wiesz jak miło widzieć cię w takiej sytuacji. Bezbronną, z ledwością łapiącą oddech i widzącą jak twoja szyja jest miażdżona.
   - CC… czemu…- wydukałam orając ręce napastnika paznokciami.
   - Nawet nie staraj się mówić i tak nie dostaniesz odpowiedzi, a teraz wybacz, bo muszę zająć się ważniejszymi sprawami. – schyliła się, dotknęła ciało Chrisos i obie rozpłynęły się w powietrzu.
W tej samej chwili udało mi się poluźnić uścisk na tyle by oswobodzić się. Upadłam na ziemie i odskoczyłam, chwilę przed tym jak w miejscu w którym byłam jeszcze przed chwilą Agamemnon zrobił olbrzymią dziurę.
    Uważnie przyjrzałam się jego ruchom, był zdecydowanie za silny jak na zwykłego człowieka. W obecnym stanie nie miałam za dużych szans na pokonanie go. Chociaż… w mojej głowie uwił się genialny plan. Przybrałam pozycję obronną, twardo stając na ziemi. Nie mogłam sobie teraz pozwolić na chociaż chwilę rozkojarzenia. Nie ważne co, nie pozwolę na upadek Troi. Uważnie go śledząc wzrokiem, byłam gotowa się zaatakować w każdej chwili. Jego usta drgnęły, by w następnej chwili na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech. Zrobił krok w moją stronę, w tym samym momencie zabłysło ostrze. Ze zdziwieniem spojrzałam na miecz wbity w kolumnę za Agamemnonem. Ten nagle patrzył na mnie, gdy jego głowa opadła na ziemie jak piłka, chwilę później upadło jego ciało. Powoli odwróciłam się, czułam jak coś we mnie pulsuje. Podbiegł do mnie sprawdzając, czy nic mi nie jest. Czułam jego ciepłe, szorstkie ręce na moich policzkach. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że coś do mnie mówi.
    - Nic ci nie jest? – powtórzył po chwili kiwnęłam potakująco głową i dałam się mu przytulić. Wszystko dosłownie wyparowało z mojej głowy, jedyne co zaprzątało moje myśli to jego dotyk na mojej twarzy, jego dłonie w moich włosach.
    - Przyszedłeś… - We mnie znów pojawiło się to dziwne uczucie, które nakazywało mi go pożądać, tak jakby był częścią mnie. Spojrzałam na martwe ciało leżące kilka metrów od nas i z niesmakiem stwierdziłam, że musimy stąd iść. Podniosłam się przy pomocy jego ramienia i przyjrzałam się mu bliżej, był umazany we krwi, ale jego spojrzenie lśniło, gdy na mnie patrzył. Złapał moją rękę i wyciągnął ociekający posoką miecz, z kolumny.
    - Chodźmy. – uśmiechnęłam się, tak jak zawsze mrużąc oczy na jego słowa. Jego obecność sprawiała, że czułam się pijana uczuciami.

    Do moich uszu dostał się dźwięk napinanej cięciwy, wyrywając mnie z amoku. Otworzyłam szeroko oczy, gdy ręka Achillesa puściła moją, a on sam się zatoczył do tyłu. Moje źrenice rozszerzyły się, widząc czarną strzałę centralnie w piersi blondyna. Strzała za strzała przebijała jego tors.
    - Nie!
    Panika pozbawiła mnie kontroli nad moim ciałem, z desperacją, rzuciłam się w jego stronę, z rozpaczą spojrzałam na strzelca. Był nim mój brat. Parys gotowy wypuścić kolejną strzałę ze zdziwieniem spojrzał mi w oczy. Nie rozumiał, jak mogę bronić mordercę Hektora. Otrząsnął się i puścił cieńciwe. Czas jakby zwolnił, zasłoniłam Achillesa swoim ciałem. Poczułam jak grot rozrywa moją klatkę piersiową, chcąc przelecieć na wylot. Wraz ze zetknięciem z moim wnętrzem, strzała zmieniała się w proch. Upadłam na kolana lekko oszołomiona. Dotarło do mnie, że gdybym była człowiekiem, to już byłabym martwa. Odwróciłam się, by sprawdzić, czy z Achillesem wszystko w porządku. Patrzył na mnie jak na ducha, a raczej na moją wyrwę w piersi. Zerknęłam w dół i uświadomiłam sobie, że widać moje wnętrze. Błękitna esencja niespokojnie pulsowała, a ciało szybko się regenerowało. Uniosłam z powrotem wzrok na Achillesa, to musiała być jego zasługa, wtedy do mnie dotarło, że moje ciało zachowywało się w ten sposób jedynie w pobliżu najczystszej energii. Przez myśl zaczęły mi przelatywać, jedna po drugiej pytania bez odpowiedzi. Potrząsnęłam głową by je odegnać. Teraz musiałam uratować Achillesa, przysunęłam się do niego i nie odrywał wzroku od mojej leczącej się rany.
      - Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę, ale teraz musisz mi pozwolić sobie pomóc. – powiedziałam spokojnym głosem, ale wewnątrz mnie szalała burza emocji. Przyłożyłam swoją dłoń do jego piersi i zaczęłam szeptać modlitwę, cicha pieśń rozniosła się po mieście opętanym przez chaos. Na mojej skórze zaczęła się pojawiać siatka skomplikowanych wzorów. Tatuaże, zaczęły lśnić własnym światłem. Wiatr jakby akompaniował mi w moich zaklęciach. Otoczył nas wir powietrza.
     - Żyj – wyszeptałam. Z moimi słowami, strzały obróciły się w pył porwany przez wiatr, a rana zaczęła się zasklepiać. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że nie jest za późno. Zamknęłam oczy, by zakończyć zaklęcie. Nagle poczułam, że moje ciał drętwieje, a ja nie mogę się ruszyć. Czułam, jak moja energia, upływa ze mnie w nieobrażanym tempie. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem, w jednej chwili poczułam jakbym była pusta, a w kolejnej wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Z jakiegoś powodu, zaczęłam wchłaniać, życie Achillesa. Z przerażeniem, starałam się powstrzymać rytuał, ale nic to nie dawało. Zrozpaczona spojrzałam w jego oczy, pozbawione życia.
     - Nie, to nie może być prawda, nie odchodź.– powtarzałam, wtulając się w jego pozbawione pulsu ciało. Jak to mogło się stać? Po policzkach spłynęły gorzkie łzy. Naładowana energią całkowicie zatraciłam się w swojej stracie. Energia wymknęła się z pod kontroli. Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie nad sobą zapanować. Otoczyło mnie światło. Bransolety rozgrzały się do granic możliwości, aż całkowicie zostały wchłonięte przez moją esencję. Uwolniona od kajdan i rozsądku, wypuściłam swoją moc. Rzeczy zaczęły latać, a niebo pokryły czarne chmury. Wokół mnie pojawiły się wyładowania elektryczne. To był początek końca.