wtorek, 15 lipca 2014

Pamiętnik Apokalipsy - Nowa Era

Rozdział 14

Nad Troją zawisły ciemne chmury sprowadzając na miasto nieskończoną ciemność. Zapadła cisza, która jakby w oczekiwaniu drżała przed przeznaczeniem tego miejsca. Oczy wszystkich instynktownie zwróciły się w kierunku promienia błękitnego światła unoszącego się ku niebu. Światła, które zwiastowała koniec Troi.
Pogrążona w rozpaczy, zatraciłam się w tak dobrze mi znanym stanie. Niszczenie było moją drugą naturą i nie było możliwości bym kiedykolwiek była w stanie się zmienić. Mimo, że wszyscy na mnie liczyli zawiodłam. Straciłam ich wszystkich i to, przez swoją bezsilność… Nie… To nie moja wina… To nie ja wypuściłam strzałę, to nie ja wtargnęłam do troi niszcząc ją doszczętnie! … A jednak to moja wina, że nie udało mi się ich ochronić.
Wraz moimi uczuciami, szalała moja moc. Wokół mnie latały z wściekłością huraganu przeróżne przedmioty, moje oczy przybrały kolor błękitu, a ja sama unosiłam się w powietrzu. Z każdą minutą moje otoczenie zmieniało się w kłęby pyłu, powoli rozbierając pałac na części. Błyskawice, jak oszalałe biły w miasto doprowadzając je do ruiny, nagle poczułam przeszywający ból, cała magia wyparowała, a ja bezwładnie opadłam na ziemie, nim zemdlałam dostrzegłam niewyraźną postać kobiety.

Rozpacz- uczucie, które niszczy wszystko na czym ci zależy, jeden zły krok, a okazuje się, że najważniejsze dla ciebie rzeczy znikają jedna po drugiej. Pierwsze są zawsze małe drobiazgi o wielkiej wadze. Takie jak przyjaźń, kłótnia, niezgoda. Następnie wszystko nagle znika rodzina, najważniejsze miejsce, osoby za którymi poszło by się na koniec świata. Powoduje to zdrada i bezsilność, głupota, ale tym razem ostatnim kataklizmem moich bliskich nie była ani wroga armia, która podłożyła płomienie, ani zdrada bliskiej mi osoby, ani nawet bezsilność by odeprzeć czekające na nas przeznaczenie. Bo nie dało się go odeprzeć, gdyż po przybyciu do tego miasta przypieczętowałam jego los. Przyczyną jego doszczętnego upadku byłam ja, Apokalipsa.
~*~

Cichy szept, a może głośny krzyk w oddali. Nie wiedząc czemu wszystko straciło swój dawny blask. Kolory przybrały barwy popiołu. Nieliczne rośliny oplotły ruiny niezwyciężonej fortecy. Wiatr niósł nieme krzyki ofiar niedawnej wojny. Świat niczym rozczarowany jego przegraną zacierał piaskiem ślady jego istnienia, a wraz nim sprawcę jego przegranej, by nikt nie dowiedział się o zbrodni, która była sprawką bogów.
Leżałam twarzą w stronę nieba, lecz nadal pogrążona w otchłani swoich myśli. Stałam pośrodku pustki, bardziej przerażającej niż jakiekolwiek miejsce we wszechświecie. Natłok zgromadzonych tam negatywnych uczuć, doprowadzał mnie do szaleństwa. Starałam się wygonić niechciane myśli z umysłu, na próżno, nie ważne co robiłam czułam fizyczny ból wewnątrz mnie.
Wciąż na nowo przeżywałam śmierć Hektora, widok płonącej troi, przed oczami miałam porozrywane ciała bliskich. Wciąż i wciąż dręczył mnie ten sam koszmar, niszcząc mnie od środka. Błagałam o śmierć, dołączenie do nicości i przestać czuć. Marzyłam by cofnąć się do czasów, gdzie te wszystkie emocje były mi obce; do czasów, gdy swobodnie dryfowałam po kosmosie. Mój udręczony umysł już dawno stracił rachubę ile czasu trwa ten koszmar. Nawet jeśli chciałam kogoś uratować to i tak wszystko kończyło się tak samo, tylko pogłębiając moją rozpacz. Najpierw Hektor, potem Chrisos, Priam, a na końcu Achilles, z czasem dochodziły kolejne postacie, następnie zaczęły się zmieniać rodzaje ich śmierci. Każdy kolejny obraz był coraz gorszy, coraz bardziej rzeczywisty, a każda sekunda spędzona w tym śnie wyrywała kawałek mnie.
Co jakiś czas w mój sen wkradał się cichy szept, nawołujący coś. Ledwo dostrzegalny. Nierzeczywisty, ale jednak najbardziej realny z wszystkich dźwięków jakie dotąd słyszałam . Z czasem szept stał się donośniejszy i zamienił się w kilka niejasnych dla mnie słów, które niczym światło rozproszyły czyhające na mnie koszmary. Wzrok powoli odzyskał ostrość. Moim oczom ukazało się intensywnie błękitne niebo. Odruchowo uniosłam rękę, by chociaż spróbować go dotknąć. Moja ręka został pochwycona w locie zanim z wyczerpania zdążyła powrotem opaść. Przeniosłam udręczony wzrok na właściciela owej dłoni. Przede mną siedziała kobieta na jej twarzy widać było olbrzymią koncentrację. Jej cichy głos niósł się z wiatrem, odbierając mi resztki świadomości.

Obudził mnie huk i odgłosy kłótni.
- Jak śmiałaś sprowadzić pod nasz dach tego potwora! Czy nie powtarzałem ci tylekroć ile wychodzisz stąd, że masz nie chodzić do ruin? Myślisz, że bez powodu wszyscy unikają tamtego miejsca?
- Nic mi się przecież nie stało, a gdyby nie ja to ona by umarła! Miałam ją tak zostawić? - W odpowiedzi dziewczyna dostała przeciągłe westchnienie, najwyraźniej mężczyzna próbował się uspokoić.
- Nie rozumiesz, że te tereny zostały opuszczone przez bogów i każdy kto tam trafi może być przeklęty? Skąd wież, że ona nie została wygnana?
- Ależ bracie, ona musi być kapłanką! Ma na sobie stigmę. W tych czasach ciężko jest jakąś spotkać. Nie rozumiem czemu się tak wściekasz.
- Właśnie o to! Nie mamy czasu na ireia, jeśli dowiedzą się, że tu jest będziemy mieli kłopoty...

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu, wszystko wydawało się obce, nie wiedziałam gdzie jestem. A następnie przyszła kolejna myśl mrożąca krew w żyłach. Starałam sobie coś przypomnieć, ale mój umysł jakby napotykał na barierę. Nie chciałam o tym nawet myśleć, ale pytanie samo nasuwało się. Kim jestem? Podniosłam się do pozycji siedzącej. Oparłam głowę o dłonie i usilnie starałam sobie coś przypomnieć, ale wszystko umykało wbrew mojej woli. Uniosłam zdezorientowana głowę i spojrzałam na stojących w drzwiach ludzi.
- Gdzie ja jestem? - wydukałam, lekko zaskoczona barwą swojego głosu. Tak jakbym nie mówiła nic przez stulecia. Przełknęłam ślinę i powtórzyłam pytanie, odrobinę głośniej.