poniedziałek, 30 września 2013

Wiki- rozdział 8


Rozdział 8 -,,Lekcja pierwsza"
Poszłam do pokoju i włożyłam jedyne dresy jakie znalazłam- szare i trochę za duże, ale to nic. Zwiewną tunikę zmieniłam na bardzie sportowy czarny top, a baleriny, na adidasy. Niesforne kosmyki owinęłam gumką i uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Dziwne. Chyba powinnam być zdenerwowana prawda? Nie mogę powiedzieć, żebym nie czuła lekkiego drżenia w klatce piersiowej, ale przede wszystkim odczuwam wielkie podekscytowanie. A co tam, że nigdy nie trzymałam łuku w ręku, kiedyś musi być ten pierwszy raz! Po raz pierwszy od kilku dni trochę się odprężam. Z niegasnącym uśmiechem na twarzy wybiegam z pokoju, ale na schodach przypominam sobie, czym kończy się pośpiech i trochę zwalniam. Faktycznie nie miałam problemu ze znalezieniem sali. W sumie to dziwię się że wcześniej jej nie znalazłam. No ale, trzeba przyznać, że te drzwi nie są wcale takie zwyczajne. Pomimo, że były duże, to były tylko odcień ciemniejsze od ściany w kolorze indygo, na której się znajdują. Dla kogoś kto specjalnie się nie rozgląda, pozostają prawie niewidoczne. Popycham klamkę i drzwi odrazu ustępują. Śmieję się w duchu. Inaczej to sobie wyobrażałam. Spodziewałam się wilgoci i pochodni na ścianach jak z filmu o Draculi, a tymczasem widzę ściany wyłożone panelami w kolorze drewna i miękkie przyjemne dla oka światło.
Schodzę na sam dół i na widok ,,sali" rozdziawiam usta. Jest ogromna. Na ścianach wiszą różnego rodzaju sprzęty do walki, których nazw nawet nie znam. Chociaż może...to czyba włócznia, ale to? Wygląda jak patyk pokryty kolcami i okrągła końówką. Nie mam pojęcia. Ściany mają tu kolor intensywnej czerwieni, a podłogę pokrywa...wlaściwie nie wiem co. Dywan? Nie, za twarde. Płytki? Nie za miękkie. Rozglądam się. Po lewej stronie widzę grupę nastolatków, więc ignorując przyspieszone bicie serca niepewnie do nich podchodzę. Na początku trochę się zdziwili, ale już po chwili jeden z nich, w wieku góra 23-24 lat uśmiechnął się i powiedział:
-Hej. Ty musisz być Viki. Jestem Stuart i będę was uczył strzelać.- Zdębiałam. Dosłownie. Czy wszyscy tutaj są tacy młodzi? Torgal, nie licząc woźnego, był tu chyba najstarszy. ,,Nauczyciel" zignorował moją mało inteligentną minę i zaczął mi przedstawiać resztę:
-To jest Hadża- powiedział wskazując na chłopaka po mojej prawej stronie z włosami obciętymi na żołnierza. Skinął mi tylko głową i dalej dłubał sobie w zębach wykałaczką.
-A to Ifi- drobna, niewysoka dziewczyna z burzą ciemnych loków, ujarzmionych kolorową opaską. Wyglądała trochę jak hipiska.Ta wykazała więcej zainteresowania:
-Cześć! Miło cię poznać. Mam nadzieję, że się dogadamy!- Jej entuzjazm był zaraźliwy, więc uśmiechnęłam się szeroko.
- Dzięki, nawzajem. Też mam taką nadzieję.- Stuart ( czy raczej pan Stewart?)nie zwracając na nas uwagi, kontynuował:
-a to są...- Nie dokończył bo przekrzyczało go dwóch chłopaków trzymających się za ręce. Geje? Doskoczyli do mnie i mocno uścisnęli.
- hej! Ja jestem Tony, a to Milano, masz bardzo ładne włosy, jakiej odżywki używasz?- tak z pewnością geje. Natychmiast ich polubiłam.
-Właściwie nie używam- odparłam
-O nie...-Zasmucił się w bardzo gejowskim stylu i pogrążył w rozmowie z Milanem, tymczasem ja poznałam jeszcze pare osób: rudego, chłopaka, którego włosy sięgały prawie do ramion, nazywał się Romy, no cóż, z Szekspirowskim Romeem ma mało wspólnego, platynowa blondynka z kilogramem tapety na twarz nazywała się Sydney, ale na wejście obrzuciła mnie takim spojrzeniem, że aż przesły mnie dreszcze. Pospolita dziewczyna o dość wybujałych kształtach- Ginna i Connor- niebezpiecznie przystojny chłopkak z idealną muskulaturą i włosach odcienia czekolady. Uśmiechnął się cwaniacko z rękami w kieszeniach, sięc odpowiedziałam tym samym. Hm....może tu nie będzi tak strasznie. Na końcu, ze spuszczoną głową stała przeraźliwie blada i chuda dziewczyna, ze strąkami czarnych włosów- Cindy. Nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, ale inni zdawali się jakby tego nie zauważać.
-I to by było na tyle- skończył swoje integrowanie Stuart.
- tylko tylę? A gdzie reszta? - wyrwało mi się. W sumie było nas dziesięcioro.
-reszta jest już na następnym poziomie. Tylko wy mi zostaliście- uśmiechnął się, a mi przypomniał się moje zaskoczenie, kiedy czytałam plan. Nie było klas, tylko poziomy. Ja byłam na poziomie 5, czyli na samym początku, potem analogicznie poziom 4,3,2 i ostatni, czyli 1.
-Niech każdy weźmie sobie łuk- wskazał na przeciwległą ścianę. -tylko ostrożnie- upomniał nas- nie mam ochoty wzywać pielęgniarki. Kiedy każdy już się zaopatrzył, kazał nam dobrać się w pary. Nieśmiało się rozejrzałam, a kiedy zauważyłam że Ifi robi to samo, podeszłam do niej i zapytałam wesoło;
-Chcesz być ze mną w parze?- Uśmiechnęła się szeroko, a w jej zielonych oczach dostrzegłam ulgę.
-jasne- Odpowiedziała- stanęłyśmy więc obok siebie, tak jak zrobili to już pozostali.
-No prosze, żadnych sprzeczek, ani kłótni? Skoro jesteście tacy grzeczni, to chyba możemy zaczynać. Podam wam teraz strzały, ale jeszcz nie próbujcie ich zakładać- mówiąc to wręczył każdemu kilkanaście związanych ze sobą strzał. Spojrzałam na nie z przestrachem, ale myśl, że inni umieją tyle co ja, trochę mnie pocieszyła.Podczas gdy ja zatopiłam się w rozmyślaniach, nasz ,nauczyciel" mówił dalej, więc natychmiast się otrząsnęłam.
-Niech każda para stanie przed tarczą- Kiedy to zrobiliśmy podchodził do wszystkich i łumaczył jak założyć strzałę i strzelić. Kiedy poszedł do nas, zrobiłam Ifi mejsce, ale ona posłała mi uśmiech mówiący ,,nie licz na to" , westchnęłam więc i słuchałam jak należy trzymać łuk, jak naciągać cięciwę itp.itd. Nie za dużo zrozumiałam, ale coż, liczą się dobre chęci.
-No dobra, dzisiaj wam już odpuszczę. Postrzelajcie sobi do końca zajęć i nie zróbcie sobie krzywdy ok? - Zaśmiał się, ale nikt nie odpowiedział, zgadłam więc, że było to pytani retoryczne. No więc spróbowałam. Podniosłam łuk, naciągnęłam strzałę i...Auu! Może i trafiłam w Tarczę, ale co z tego, skoro poniżej łokcia pożądnie dostałam. Szczerze mówiąc, nie wiem co zrobiłam źle, ale postanowiłam się nie poddawać. Strzelałyśmy z Ifi na zmianę, przy czym jej szło całkiem nieźle. Za to ja po 10 minutach byłam całkiem obolała, nie wspominając o niezliczonej ilości zadrapań i siniaków na mojej skórze. Kiedy nieprzyzwoicie młody Stuart ogłośił gwizdkiem koniec, byłam mu bardzo wdzięczna. Chociaż poszło mi słabo, moja partnerka podniosła równie poranioną dłoń, a kiedy przybiłam jej piątke powiedziała:
-Nieźle ci poszło- Nie zdziwiłoby mnnie, gdyby powiedziała to z ironią, czy rozbawieniem, ale wcale tego nie zrobiła. Jej ton i wyraz twarzy świadczyły o tym, że naprawdę tak myśli.
-To cześć- powiedziała z uśmiechem i wyszła. Poszłam za jej przykładem i kiedy wchodziłam po schodach, pomyślałam, że naprawdę ją lubię.

wtorek, 24 września 2013

Pamiętnik Apokalipsy -Złe Wieści


Rozdział 9


Otwieram oczy i pierwsze co widzę to śpiącą twarz Achillesa, uśmiecham się do siebie i wyciągam dłoń by pogłaskać go po włosach. Zatrzymuję rękę w połowie ruchu i zamieram, dopiero teraz dociera do mnie co działo się przez ostatnie czterdzieści osiem godzin. Fala sprzecznych uczuć uderza mnie i paraliżuje całe ciało. Mam mętlik w głowie i w żaden sposób nie mogę się uspokoić. Wstaję z koców, na których spędziłam dzisiejszą noc, gdy nagle czuję mocny uścisk na nadgarstku. Momentalnie się odwracam i napotykam niesamowicie czarne oczy Achillesa. Bez jakiegokolwiek trudu z powrotem kładzie mnie obok siebie i przytula do swojego torsu pokrytego bliznami. Od razu mój umysł zostaje oczyszczony z natłoku myśli. Nie mogąc się powstrzymać przejeżdżam palcem po jednej z blizn. Przykrywa nas jedynie płachta materiału, jesteśmy tu tylko my, nikt więcej… on głaszczę moją głowę swoją dłonią. Nasze usta wzywają się nawzajem stęsknione swoim dotykiem. Nie mam nic przeciwko powtórce wczorajszej nocy.
- Ekm… - odsuwam się jak oparzona od mężczyzny, sama do końca nie rozumiejąc dlaczego to zrobiłam. Achilles zostaje jeszcze chwilę w bez ruchu po czym patrzy z wściekłością na przybysza.
- Czego?! – warczy na szczupłego blondyna w wejściu.
- Troja zaatakowała! – Achilles spojrzał na mnie i ze spokojem zapytał.
- Coś jeszcze? - posłaniec stał chwilę osłupiały, po chwili się otrząsnął i odpowiedział
- Nasi ludzie są gotowi do starcia!
- Patroklesie, powiedź reszcie, że mają się nie wtrącać do bitwy.
- Jak to, nie wtrącać!
- Dobrze usłyszałeś, powiedź im, że nie dziś walczymy. – Blondyn stał chwilę wpatrując się w Achillesa, mocna zaciskając wargi w złości. Następnie spojrzał na mnie w wysyczał.
- Znalazłeś sobie nałożnice i już się poddajesz! Nie jesteś tym samym Achillesem, którego znałem! – po tych słowach wybiegł.
- To jeden z twoich podwładnych? – pytam.
- Nie, to mój przyjaciel, a zarazem wychowanek. –odpowiada z smutnymi oczami.
- Dziękuję. – szepczę mu do ucha. Dziwnie się czułam, więc wstałam. – Nie uważasz, że powinieneś pójść do swoich ludzi? – spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem, ale mimo wszystko przytaknął i wstał. Ubrał się i całując mnie w usta z błyskiem w oku wyszedł z namiotu. Znalazłam swoją szatę wyjrzałam z namiotu, nikogo nie było a wokół słychać było przeraźliwe odgłosy pocierania mieczy i krzyków poległych. Idealny moment by uciec. Zrobiłam krok w stronę troi, gdy usłyszałam przeraźliwy krzyk rozpaczy. Znajomy głos przedzierał świat spowalniając czas, odkręcam się w stronę dźwięku, a jedyne czego jestem pewna, to to, że należał do Achillesa.

 Moje nogi same poruszają się w stronę pola bitwy. Z każdym krokiem przyspieszam, tłum wojowników stoi bez ruchu. Wszędzie unosi się zapach dymu i ognia. Bez namysłu wchodzę wśród ludzi umazanych krwią, a mój wzrok spoczywa na klęczącej postaci trzymającej w ramionach mężczyznę w zbroi Achillesa. Z przerażeniem spoglądam na martwe ciało. Nie jestem w stanie oderwać wzroku od poderżniętego gardła. Blond włosy zaczynają nasiąkać krwią. Nie mam odwagi spojrzeć mu w twarz. Boję się… dociera do mnie to jak uderzenie pioruna, odczuwam strach i rozpacz. Robię krok do przodu, by zobaczyć twarz mężczyzny, który wzbudził we mnie tyle uczuć. Lecz nie jego widzę, a chłopaka, który dziś przybył no naszego namiotu, wychowanek Achillesa. Mężczyzna trzymający chłopaka wstaje z ziemi i wydaje rozkaz by trojanie się wycofali. Pole walki opustoszało, pozostały jedynie ciała poległych i grecy stojący nad zmarłym chłopcem. Niepostrzeżenie wycofuje się sie do namiotu. Przed nim stoi wściekły Achilles. Podeszłam do niego.
- Myślałam, że umarłeś. – szeptałam tuląc się do jego piersi.
- Nie wykonali mojego rozkazu! Ruszyli do walki, wbrew mojej woli! – odepchnął mnie od siebie i krzyczał. Leżąc na piasku już otwierałam usta by coś powiedzieć, gdy zaczęli z chodzić się podwładni Achillesa. – Kazałem mernidonom się wycofać, a ty poprowadziłeś ich do walki.
- Nie, panie. Zaszła pomyłka. Myśleliśmy, że to ty. – powiedział czarnowłosy mężczyzna, którego przed chwilą widziałam przy zmarłym. Achilles wpatrywał się chwilę w niego i zadał pytanie, na które lepiej by nigdy nie dostał odpowiedzi.
- Gdzie jest Patrokles? – wojownik się zawahał.
- Myśleliśmy że to ty, panie. Miał twoją tarczę, zbroję, twój hełm, nawet poruszał się jak ty…
- Gdzie on jest?! – Achilles wrzasnął i uderzył wojownika, powalając go na ziemię. – Gdzie on jest?!
- Nie żyje panie, Hektor podciął mu gardło. – Achilles spuścił głowę wpatrując się w piasek. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, zaczął przyduszać nogą mężczyznę. Po zaledwie sekundzie jego usta zapełniły się krwią. Patrzyłam na to z lodowatym spojrzeniem. Wiedziałam, że jeśli pozwolę Achillesowi zabić tego człowieka, utracę go na zawsze. Podeszłam do niego i położyłam mu swoją dłoń na ramieniu, lecz ten, zamiast się uspokoić. Złapał mnie jedną ręką za gardło i podniósł do góry. Normalny człowiek zaczął by się dusić, ale ja nie potrzebowałam powietrza. Jego uścisk był silny, mogący bez problemu zmiażdżyć mi szyje. Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po policzku, smutnym spojrzeniem patrzyłam w jego oczy. Uścisk na mojej szyi zelżał, osunęłam się na piasek. Wokół panowała cisza, nikt nie śmiał się odezwać. Jedynie Achilles wziął powoli miecz umazany krwią i poszedł, zobaczyć ciało swojego wychowanka.

Cały dzień siedzę w namiocie i czekam, aż Achilles wróci. Gdy się już pojawił, założył swoją zbroję i bez słowa wyszedł. Powoli podążam za nim, lecz on nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Zapadł mrok, ciemność ukrywa w swoich odmętach stos z ciałem Patroklesa. Achilles wspina się na sam szczyt i kładzie na oczach zmarłego dwie monety, dla przewoźnika. Żegna się z nim, następnie kładzie ogień i z chodzi ze stosu. Języki ciepła szybko rozprzestrzeniają się po stosie, ukazując ludzi wokół stosu i kamienną twarz Achillesa. Płomień pożera drewno, siano i ciało, zostawiając tylko po nic popiół i proch. Spoglądam na zebranych, by odgonić obraz zrozpaczonego Achillesa. Moje spojrzenie trafia na Agamemnona, który z uśmiechem satysfakcji wpatruje się w ogień. Po stosie nie zostało nic, grecy się rozeszli. Został tylko On i ja. Podeszłam do niego i położyłam mu swoją dłoń na ramieniu. Achilles jakby pod wpływem mojego dotyku, padł na kolana, po jego policzkach spływały łzy. Uklękłam koło niego i przytuliłam go. Z jakiegoś powodu było mi przykro i smutno. Mężczyzna trzymał mnie jakbym miała zaraz zniknąć. Wiedziałam, że powinnam się nie odzywać, ale zanim pomyślałam moje słowa same wypłynęły.
- Co zamierzasz teraz zrobić?
- Zemszczę się – Tego się właśnie obawiałam. – Zabiję Hektora. – odsunęłam go od siebie by móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Hektor to mój kuzyn, prawie brat, proszę nie walcz z nim. – Spojrzał mnie, a pierwsze promienie słońca tańczyły w jego zimnych oczach.
- To już postanowione. – Wstał i odszedł. Nie wiedziałam co mam robić. Poderwałam się z piachu i pobiegłam za Achillesem.
- Błagam nie walcz z nim! – wykrzyknęłam za nim, gdy odjeżdżał rydwanem. Nie zatrzymał się. Chciałam za nim biec ale wiedziałam, że to nic nie da. Weszłam szybko do namiotu i przeszukałam go. Znalazłam sztylet spojrzałam na swoje nadgarstki i kostki. Usilnie starałam się je zdjąć, ale nawet ostrze nie dawało im rady. Próbowałam do momentu, aż pękło na pół. Bransolety natomiast były nie tknięte. Wtedy do moich czułych uszu doszło echo krzyku Achillesa, wołającego nieustannie jedno imię. Hektorze mój bracie, wybacz mi, że nie jestem w stanie ci pomóc. Skuliłam się pod ścianą namiotu i czekałam, czas mijał, a ja czułam się okropnie. Nie chcę by zginął, żaden z nich. To co czuję do Achillesa i do Hektora , różni się, ale martwię się o nich jednakowo. Przed oczami miałam obraz chłopaka w zbroi Achillesa z podciętym gardłem. Opanowała mnie rozpacz i niemoc, czas się dłużyła, a ja byłam pewna, że już nie zobaczę jednego z nich.



sobota, 21 września 2013

Bili :rozdział 1:Kordon

Siemion spoglądał przez okno swojej"bazy głównej"w kordonie.Stworzył ją z trzema kuplami: Nikolayem i Saszą.Każdy z nich miał w sobie coś unikatowego.Siemion o atletycznej budowie ciała i metrze 80 wzrostu umiejętnie znikał w ciemności.Sasza był z kolei dość niski metr 65 wzrostu i miał trochę brzucha ale był bardzo zwinny.Nikolay był najpotężniejszy z nich wszystkich 2 metry wzrostu potężna klatka i muskularne ramiona. Każdy z osobna miał inny styl walki,taktyki i miejsca do ataku.Nikolay lubiał karabiny maszynowe ale korzystał z ustalonego zestawu broni.Jednak Sasza bardzo chciał się wydostać z Kordonu do "Baru"nieopdal wysypiska ,twierdził że jesteśmy tu zbędni po co szkolimy świeżych Stalkerów i takie tam.Jednak każdy wiedział że miał na tyle jaj żeby zabrać do Zony swoją rodzinę i ona znajdowała się w Barze.Czasem nawet sam szedł ale wracał ranny albo trafiony przez kulę.Dobrze że Nikolay był chirurgiem to łatał go raz dwa.Dzisiaj znowu naskoczył na Siemiona żeby się przenieść,lecz Siemion nie pomyślał o tym że zyska poparcia Nikolaya...

-Siemion po co tu zostawać?-pytał się -Jesteśmy  grupą doświadczonych stalkerów a to zaledwie 3 godziny drogi...
-Rozmawialiśmy już o tym-odpowiedział Siemion-Nie możemy zostawić wszystkiego tak po prostu.
-Do cholery Siemion z czym masz problem?-spytał gniewnie-Nikolay co o tym myślisz?
Do tej pory Nikolay pozostawał neutralny w tej sprawie lecz teraz stwierdził:
-Posłuchaj, Sasza ma racje za długo już tu jesteśmy-powiedział łagodnie-Sam przecież mówiłeś czy nie rozważyć dołączenia do "Powinności" a barze jest ich główna baza.
 Siemion poczuł że jest na przegranej pozycji
-Okej-poddał się- jaki macie plan?
Sasza miał już wcześniej ułożony plan więc odezwał się pierwszy:
-Weźmiemy ze sobą 3 karabiny SGI 5B,3 granatniki M203,3 kombinezony "Bułat" i 3 pistolety typu magnum Black Kite. Resztę sprzedamy tutejszym Stalkerom za wszystko dostaniemy około 100000 rubli....
Cena sprzedaży  nie  zdziwiła Siemiona. Zbrojownię mieli naprawdę wypchaną sprzętem i różnymi przydatnymi rzeczami.

-Nikolay weźmie 20 apteczek wojskowych i 20 apteczek opracowanych przez naukowców oraz leki przeciwpromienne.
-Wezmę także swoje narzędzia-mruknął Nikolay-Nigdy nie wiadomo czy nie trzeba będzie usuwać kuli z któregoś z was.
-Ok-burknął Siemion-Więc do roboty.
Siemion spędził ostatnie 3 i pół godziny w ich bazie.
"Cholera-pomyślał-Tyle się narobiliśmy żeby ją stworzyć a teraz mają zostawić wszystko w jasną cholerę.Stalkerzy sobie bez nas nie poradzą,kto ich obroni przed mutantami czy wojskiem?"
Zamartwiał się jeszcze długo puki nie usłyszał otwieranych drzwi.
-Za jakąś godzinę będziemy gotowi-usłyszał zdyszany głos Saszy-A  ty?
Siemion nie chciał mu odpowiadać nie był jeszcze gotowy na takie zmiany,ale nie miał cholernego wyboru.
-Zaraz będę!odkrzyknął.Najpierw weźmie swoje zapasy.
Do dużego plecaka spakował to co mu się najbardziej przyda,karabin wyborowy Gaussa,50 sztuk amunicji do niego,duży myśliwski nóż gdyby trzeba było działać po cichu,pistolet beretta z tłumikiem,oraz karabin MP5.Wszystko.Teraz był gotowy.
-Siemion wychodzimy!krzyknął Nikolay
-Już pędzę!wydarł się
Spojrzał ostatni raz na panujący w bazie porządek.Mógł wreszcie spokojnie odejść.






  

sobota, 7 września 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Niszczycielskie uczucie

Rozdział 8

Płomienie odchylały się przed panem Grecji, nie ważyły się nawet go tknąć.  Agamemnon z gracją wyszedł z płonącego namiotu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, nie byłam wstanie wyczytać kompletnie nic, tak jakby był martwy.
 - Myślałaś, że byle ogień zrobi mi krzywdę? Jestem królem królów i ogień towarzyszy mi na każdym kroku.
 - Więc czemu nie pozostałeś w tym namiocie, czemu nie zgasiłeś płomieni, czemu pozwoliłeś spłonąć swojej własności? – pytam. Jako odpowiedz dostaje jedynie szyderczy śmiech. Wokół nas stoi już horda zaniepokojonych wojowników.
 - Ogień to żywioł, którego nikt nie powstrzyma, sam wybiera sobie ścieżki.  – spogląda na cienką kreskę światła na horyzoncie. Świt. Siedziałam w tym namiocie dłużej niż myślałam. – Widzisz ten wschód słońca? To znak od bogów, znak mojego zwycięstwa. Troja będzie moja. – mówi z uśmiechem na ustach, po czym zwraca się do wojowników by mnie zabrali i porządnie przywiązali. – Niedługo wrócisz do swojej Troi i pokłonisz mi się, gdy ja będę siedzieć na tronie.
Grecy momentalnie wykonali rozkaz. Podczas prowadzenia w kolejne miejsce, miałam okazje obejrzeć swoje nadgarstki, bransolety dosłownie wtopiły mi się w ręce.  Gdybym była prawdziwym człowiekiem zapewne teraz lała by się z nich krew. Spróbowałam poruszyć miecz jednego z wojowników. Nic. Mimo zniszczenia bransolet, nadal blokują moje zdolności. Zostałam zrzucona do jakiegoś ciemnego namiotu, następnie porządnie do czegoś przywiązana.  Zalała mnie fala zmęczenia, moja głowa opadła bezwładnie.
                                                                            ~*~
Obudziło mnie mocne szarpnięcie. Otworzyłam oczy stałam teraz twarzą w twarz z Greckim władcą. Był wściekły.
- Idziemy! – Wyprowadził mnie na zewnątrz. Wszystkie moje siły mnie opuściły, ledwo stałam na nogach. Spojrzałam pół przytomnym wzrokiem na horyzont. Słońce zachodziło. Pytania jedno po drugim nachodziły moje myśli. Musiałam spać co najmniej dwanaście godzin. Nie miałam zielonego pojęcia, co się działo podczas, gdy ja spałam. Mężczyzna mnie szarpał, mamrocząc, że to przecież niemożliwe. Popchnął mnie, a ja poleciałam na piasek. – Możecie z nią zrobić co tylko chcecie, nie jest mi już potrzebna. – odezwał się do stojących nade mną greków i poszedł. Nie miałam siły się podnieść, podeszło do mnie trzech, wysokich greków z swoimi nieczystymi zamiarami wypisanymi na twarzy. Jeden złapał moją rękę i podniósł do góry. Bolało. Miałam mroczki przed oczami i nic nie byłam wstanie zrobić, czułam się pozbawiona energii. Słowa wypowiadanie przez mężczyzn docierały do moich uszu zniekształcone. Moją twarz pozbawioną emocji, niczym maska, zasłonięta była pojedynczymi pasmami włosów. Mój umysł opanowały myśli, związane z przeszłością. Cóż to za upokorzenie. Z tym jednym niewypowiedzianym zdaniem wróciła moja determinacja. Już miałam się rzucić na napastnika, gdy ten runął na piasek, opadłam na piasek i patrzyłam się na niego nie rozumiejąc, co się stało. Moje rozmyślenia przerwał niewyraźny kontur blond włosów i silne ramiona przerzucające mnie sobie przez ramię. Pięknie się zapowiadało, kolejna wyprawa wbrew własnej woli. Tak jak się domyślałam, zostałam zaniesiona do, gdzieżby indziej, jak do namiotu. Blondyn położył mnie na czymś miękkim. Spojrzałam na jego twarz, parokrotnie zamrugałam i wyostrzyłam obraz.
- Achilles? – pytam lekko skołowana. Za dużo wrażeń po tych wszystkich latach spokoju.
- A kogo się spodziewałaś, Hektora? Agamemnona? Wybacz, że cię rozczarowałem.
- Owszem, wolałabym spotkać Hektora, niż kogokolwiek z was. – przyznałam. Spojrzałam mu prosto w oczy i doznałam tego uczucia przyciągania. 
- Trudno, będę musiał ci wystarczyć. – przybliżył się odrobinę. – Thanatos, moja bogini nie obawiaj się mnie, nie zrobię ci krzywdy. –prychnęłam mało elegancko, byłam na skraju wyczerpania, zapomniałam o całej etykiecie wpajanej przez ostatnie lata.
- Bogowie to jedynie nieśmiertelni głupcy, lubiący się bawić w władców. Nic nie znaczą i nigdy nic znaczyć nie będą.
- Ostre słowa jak na kapłankę.
- Kapłani nie mają nic wspólnego z tą farsą, jedynie są o jeden szczebel od nich niżej.
- Są? Nie zaliczasz się do nich?
- Nie.
- Te znaki mówią co innego.
- Myśl co chcesz, ale jestem zupełnie kim innym i to się nigdy nie zmieni, choćbym bardzo tego chciała.
Achilles spojrzał na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Poczułam się naga, jego wzrok przewiercał mnie na wskroś.
- Czemu w takim razie dałaś się złapać?
- To jest dobre pytanie, miałam swoje powody.
- Więc zdradź mi choć jeden – wyszeptał i przybliżył swoją twarz do mojej. – Jakiego czaru użyłaś, że twa twarz zaprząta moje myśli. – Nasze wargi się złączyły.

Pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłam. Jego wargi, język, rozpalały moją skórę. We mnie coś drgnęło. Zachłannie całowałam jego usta, nie zważając na rozsądek, mój umysł się wyłączył. Zostało jedynie nowo poznane uczucie, pożądanie. Jego dłonie błądziły po moich plecach, jeszcze podburzając ogień wewnątrz mnie.  Czułam przypływ energii. Moja egzystencja potrzebowała tego, jak człowiek powietrza. W jego oczach widziałam odbijające się światło moich oczu. Jego dłonie schodzące w dół po moich plecach, moje ręce w jego długich włosach, nakazujące by nie przestawał. Sigma błyszczały w ciemnym namiocie, oświetlając naszą pogrążoną w odmętach namiętności parę.    




Teraz wyjaśniam bo potem mogę zapomnieć. nasza droga bohaterka, została oddana ponieważ, grecy przegrali pierwszą bitwę, potem to opiszę, w jakiś sposób.
A tak apropo, jakbym miała pisać tą historię od nowa, zmieniłabym charakter Thanatos, ale już trudno.

przepraszam za jakość rozdziału, postaram się by kolejny już był lepszy.