sobota, 15 lutego 2014

Wiki Wolfe : rozdział 12

Rozdział 12 :Tajemnice
Alex siada na ciemnej trawie i daje mi znać, żebym robiła to samo. Po chwili wahania wykonuję polecenie, ale nie tracę czujności.
- Wyglądasz, jakbyś za chwilę miała rzucić się do ucieczki. Rozluźnij się, nic ci nie zrobię.-Mówi pewnym głosem, a mi przychodzi do głowy, że gdyby chciał mnie skrzywdzić, już dawno by to zrobił, więc chyba rzeczywiście nie mam się czego obawiać. Siadam więc wygodniej, opierając łokcie na kolanach. Uśmiecha się.
-Tak lepiej- Przez chwilę zastanawia się, jego uśmiech gaśnie, i w końcu zaczyna mówić:
-Istota, którą widziałaś to nie człowiek, ale inkub.-Ostatnie słowo niemal wypluwa, ale nie kontynuuje, wyraźnie czekając na jakąś reakcję z mojej strony. Nie wiem co mam mu powiedzieć. Z jednej strony czuję ulgę, że ten ktoś nie okazał się zwykłym człowiekiem, ale z drugiej, nazwa, inkub zupełnie nic mi nie mówi.
-Domyślam się, że nic nie rozumiesz, prawda?- Pyta, jakby czytał mi w myślach.
-Nie.- Odpowiadam cicho, kręcąc przy tym głową.
-Niektórzy mówią, że to jakiś rodzaj wampirów, ale tak naprawdę to demony, żerujące na młodych kobietach. Najpierw uwodzą je we śnie, a potem materializują się i wypijają całą ich krew, zabierając tym samym duszę. Dzięki temu stają się silniejsi.-Wzrok mu ciemnieje, a twarz wykrzywia grymas nienawiści pomieszanej z bólem . –To spotkało moją siostrę, kiedy ja miałem 19, a ona 24 lata. Była dla mnie wszystkim. Zastępowała mi matkę, która nas porzuciła i ojca, którego nigdy nie znałem. Zrezygnowała ze studiów, żeby iść do pracy. Mi kazała się uczyć. Mówiła, że bez tego nic nie osiągnę. –Przełyka ślinę-Tego dnia wróciłem trochę później niż zwykle, ale kiedy wszedłem do mieszkania, od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Zwykle o tej krzątała się w kuchni, a teraz panowała tu cisza. Wszedłem do pokoju i wtedy go zobaczyłem. Trzymał ją za ramiona, a kiedy podniósł głowę, z ust kapała mu krew. Nigdy nie zapomnę tej twarzy. Rzuciłem się na niego, ale było za późno. W jednej chwili zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu.- Kręci z niedowierzaniem głową, a ja nie mogę go dłużej słuchać. To zbyt bolesne, by mogło być prawdziwe. Przy tym, co go spotkało, moje problemy wydają się wręcz śmieszne. Nie przerywam mu jednak, tylko słucham dalej.
-Na szczęście dla mnie, jakieś 3 tygodnie później spotkałem Torgala i okazało się, że jestem obciążony klątwą. Sam nie wiem dlaczego, ale opowiedziałem mu o wszystkim, a on obiecał mi zemstę jeżeli tylko do niego dołączę. Zgodziłem się. Zaczął mnie szkolić i niedługo potem, okazało się, że pomimo braku doświadczenia jestem szybszy i silniejszy od pozostałych, w tym pierwszpoziomowców. Wiedziałem dlaczego. Mnie napędzała żądza zemsty, a ich tylko obowiązek. Na początku nie chciał brać mnie na polowania, byłem przecież za młody. Ale w końcu musiał ulec. Rok później zostałem mianowany na przywódcę łowców.-Patrzy gdzieś w dal.- Nie spocznę, dopóki nie zabiję tego, który skazał Leilę na śmierć, i wszystkich innych, którzy jeszcze chodzą po ziemi.- W jego głosie słyszę, żelazną determinację i zalewa mnie fala wstydu, kiedy pomyślę, że nazwałam go mordercą. Z trudem przełykam łzy. Niepewnie dotykam jego ramienia, chcąc dodać mu sił. Odwraca się w moją stronę, ale nie strząsa mojej dłoni, jak się tego spodziewałam.
-Tak strasznie mi przykro- szepczę, a po moim policzku spływa pojedyńcza łza. Alex podnosi słoń do mojej twarzy i delikatnie ściera ją kciukiem. Uśmiecha się smutno.
-To już przeszłość-Mówi patrząc mi w oczy.- Teraz wiesz już o mnie wszystko- Zbliża swoją twarz do mojej i przez chwilę wydaje mi się, że mnie pocałuje, ale on tylko opiera czoło o moje i przymyka oczy.
-Nie mogę przestać o tobie myśleć.- szepcze tak cicho, że ledwo go słyszę. Przez chwilę oddycha głęboko, po czym przygryza dolną wargę i odsuwa się. Zdezorientowana otwieram oczy, kiedy on odchrząkuje i szybko wstaje. Robię to samo.
-Lepiej już chodźmy.- mówi nie patrząc mi w oczy.
Podczas drogi powrotnej prawie nie rozmawiamy, oboje pogrążeni we własnych myślach.
Po jakimś czasie jesteśmy już na miejscu. Wchodzimy do masywnego budynku obozu i ja od razu kieruję się do swojego pokoju, ale Alex łapie mnie za rękę, zatrzymując w miejscu.
-Zaczekaj. Musimy iść do Torgala i wszystko mu wyjaśnić.
-Ale po co? –Pytam szybko. Nie potrzeba mi dzisiaj więcej wrażeń.- Na pewno już śpi. Tak jak cała reszta- Dodaję, trochę spokojniej. Chłopak wzdycha cierpliwie.
- Zaręczam ci, że nie śpi. Po drugie, myślisz, że po tym wszystkim co widziałaś i słyszałaś wszystko będzie jak dawniej?- Kręci głową, nagle poważniejąc.- Nie będzie. Za duże ryzyko. Chodź.- Nic już nie mówię, tylko pozwalam prowadzić się jak małe dziecko. Stajemy pod drzwiami gabinetu i Alex wchodzi pierwszy, pociągając mnie za sobą. Torgal siedzi za biurkiem, a kiedy podnosi wzrok, marszczy brwi, wyraźnie zaskoczony naszym widokiem.
-Alex? Viktoria?- Pyta z konsternacją, ale po chwili odzyskuje rezon.- Co mogę dla was zrobić?
-Mamy problem. Dośc duży, jak sądzę .- Zaczyna Alex, a Torgal zerka na mnie nerwowo.
-A nie wolałbyś porozmawiać ze mną na osobności?- pyta sucho
-Nie.- Odpowiada pewnym głosem- Jej obecność jest tu konieczna.- Dopowiada. Dyrektor wydaje się zbity z tropu.
-Nic nie rozumiem. Mógłbyś jaśniej?- prosi, już wyraźnie podenerwowany.
Alex po krótce opowiada mu o tym, co miało miejsce dzisiejszego wieczoru, a on z każdym zdaniem robi się coraz bardziej wściekły.
-Rozumiesz już, dlaczego przyprowadziłem ją do ciebie.- Kończy spokojnym głosem.
Torgal z trudem nad sobą panuje, widać to coraz bardziej.
-Jak mogłeś do tego dopuścić!- Syczy przez zaciśnięte zęby- Czy zdajesz sobie sprawę co zrobiłeś?!
Chłopak nie odpowiada, tylko przygląda mu się twardo.
-To trochę moja wina. Nie powinnam kręcić się wieczorem tam gdzie nie trzeba.- Mówię. Czuję, że jestem mu to winna. Ale Torgal zachowuje się, jakbym w ogóle się nie odezwała. W zamyśleniu pociera głowę, w końcu mówi ponurym głosem:
-Dla niej jest teraz tylko jedno wyjście. I ty- Pokazuje palcem na Alexa- Osobiście tego dopinujesz.
-Co mam zrobić?- pyta chłopak czujnie. Dyrektor przez chwilę milczy, jakby ważył się, czy podjął właściwą decyzję. Po chwili jest już pewny.
-Wyszkolisz ją.

Wiki Wolfe : rozdział 11

Rozdział 11
Kiedy tylko przekraczam próg, po raz kolejny ląduje pod ostrzałem spojrzeń. Setki par oczu wlepionych we mnie, niektóre nienawistne inne współczujące- sprawiają, że czuję się niemal naga, więc odruchowo spuszczam głowę i czym prędzej podchodzę do okienka. Kobieta za ladą, ta sama, która wczoraj uśmiechała się przyjaźnie, dzisiaj tylko przygląda mi się z kamienną twarzą. Nic nie mówi. Nie musi. Jej twarz jasno daje do zrozumienia, że tak jak wszyscy, wie co się stało. I wcale nie okazuje mi współczucia. Gdyby to nie dotyczyło mnie pewnie byś się śmiała. Czyżby Rick miał tu taką władzę, że zdążył zniechęcić do mnie nawet kucharkę? Zabieram tacę i rozglądam się w poszukiwaniu miejsca. Chociaż większość jest zajęta, na końcu sali dostrzegam pusty, dwuosobowy stolik. Idealnie. Nie będę musiała znosić niczyjego towarzystwa. Obojętnie mijam miejsce przy którym siedzi Ifi i z miną pokerzysty udaję, że nie słyszę jej nawoływań. Jest ostatnią osobą z którą w tej chwili chcę rozmawiać. Raźnym krokiem przechodzę przez salę, siadam i zaczynam skubać jabłko. Jestem tak pogrążona we własnych myślach, że prawie nie czuję smaku. Myliłam się co do tego miejsca. Wcale nie różni się mojej poprzedniej szkoły. Ale tam miałam przynajmniej kilkoro znajomych, którzy mnie lubili i rozumieli. Miałam rodziców. Czy teraz to wszystko straciłam? Wcale nie chcę tu być. Nawet tutaj, jestem dziwolągiem, który nie potrafi się dostosować- ta myśl przeszywa mnie niczym włócznia. Zatrzymuję ledwie tknięty owoc w połowie drogi do ust. Czy już zawsze tak będzie? Jak przez mgłę widzę podchodzącą do mnie Ifi. O nie, nie, jeśli zacznie mnie przepraszać , rozkleję się. Wiem o tym. Biorę głęboki oddech i podnoszę na nią wzrok.
-Czego chcesz?- Głos mam czysty, jednostajny. Świetnie. Na jej twarzy na chwilę pojawia się przebłysk bólu, ale zaraz zastępuje go żelazna determinacja.
-ja...chciałam cię przeprosić. Naprawdę chcę się z tobą zaprzyjaźnić, ale zrozum, bałam się i...- Przyjaźnić? Dobry początek. Tylko, że ja już mam jedną przyjaciółkę, która zupełnie mnie olała i która teraz pewnie maluje sobie paznokcie. Niepotrzebna mi druga. Przerywam jej ruchem ręki.
-Daj spokój- Wstaję, i zbieram się do wyjścia, a na odchodne mówię -przynajmniej dowiedziałam się na kogo mogę liczyć- Cholera, nie jestem w stanie opanować drżenia głosu wypowiadając te słowa.
Reszta dnia mija mi długo i jednostajnie. Poznałam Zaye, ,z którą mam sztukę. Jest trochę dziwna, ale dzisiaj zupełnie nie zwracam na to uwagi.
Jestem już po lekcjach. Na kolację nie poszłam. Opieram się o balustradę balkonu, który dopiero co odkryłam. Jest piękny w swoim starym, eleganckim stylu. Słońce powoli zachodzi, tworząc na niebie fioletowo-niebieską poświatę. W co ja się wplątałam? Uczucie Deja Vu jest jednocześnie przygnębiające i otrzeźwiające. Przygnębiające, bo miałam cichą nadzieję, że to miejsce okaże się moim domen, a tymczasem mam powtórkę z tego co już przechodziłam. I otrzeźwiające, ponieważ przez chwilę zapomniałam, kim jestem. Odmieńcem z garstką przyjaciół, choć może już przestali nimi być? Ale życie po raz kolejny postanowiło przypomnieć mi, gdzie jest moje miejsce. A najgorsze jest to, że prawie nic z tego nie rozumiem. Po tym, co się stało ,choć minęło zaledwie parę godzin wszyscy traktują mnie jak potencjalnego wroga. Oceniają mnie, choć żaden z nich nic o mnie nie wie. Dlaczego??? Śmieję się gorzko. Myślałam, że tu będzie inaczej. Nie jest. I nigdy nie będzie- ta myśl nieproszona wkrada się do mojej głowy. Nagle słyszę między drzewami jakiś szelest. Wytężam wzrok, ale nic nie widzę. Po chwili rozlega się cichy okrzyk, lecz jest tak zagłuszony, że nie potrafię stwierdzić, czy należy do kobiety, czy mężczyzny. Przez chwilę rozważam wszystkie opcje. Minutę później zbiegam już po schodach. Tym razem dowiem się o co chodzi. Wybiegam na dwór i kieruję się w stronę z której dochodziły odgłosy. Wchodzę głębiej w las i zatrzymuję się nagle. To co widzę mrozi mi krew w żyłach. Trzech mężczyzn. Dwóch jest do mnie odwróconych plecami, a trzeci leży na ziemi, wijąc się w konwulsjach. Jest bardzo blady, ubrany w ciemny płaszcz. Kiedy próbuje się podnieść, jeden z mężczyzn podchodzi do niego, pochyla się i przez ułamek sekundy widzę jego twarz. To Alex! Co on tu robi? Czy to o tym rozmawiali po akademii? Wszystkich tych przemyśleń dokonuje w ciągu kilku sekund. Wtedy chłopak wyciąga coś z kieszeni. To nóż. Mały, połyskujący, ze srebrną rękojeścią. Pochyla się nad swą ofiarą jeszcze niżej, po czym wbija sztylet w samo serce, szepcząc mu coś do ucha. Mimowolnie wydaje z siebie głośny jęk. Wtedy obaj oprawcy odwracają się w moją stronę. W ich oczach gra czysta nienawiść. Bardziej instynktownie niż racjonalnie podrywam się do ucieczki. Biegnę ile sił w płucach, jednocześnie słysząc za sobą ich kroki. Mordercy! krzyczy głos w mojej głowie. A więc o to chodzi. Zabijają ludzi. Przyspieszam. Ale oni są szybszy. W jednej chwili ktoś łapie mnie za ramiona i gwałtownie odkręca w swoją stronę. Mimo to nie poddaję się. Wyrywam się i nawet nie zauważam stromego zbocza. Potykam się i razem ze swoim prześladowcą spadam w dół. Na szczęście ląduję na trawie i czuje żelazne dłonie zaciskające się wokół moich ramion. Odwracam głowę i dostrzegam, że to jeden z pierwszopoziomowców. Patrzy się na mnie, jak łowca na zwierzynę.
-Ty??- Mówi przez zaciśnięte zęby. To jasne, że jestem ostatnia osobą której by się tu spodziewał. Szczerze mówiąc ja także. W tej chwili zza drzew wychodzi Alex i zatrzymuje się gwałtownie. Na jego twarzy maluje się niedowierzanie, pomieszane ze strachem. Jednak szybko się opanowuje i podchodzi bliżej. Jestem w takim stanie, że zaraz zadławię się własną złością.
-Mordercy!!!- wykrzykuję znowu próbując się wyrwać. Nadaremnie-Jak mogłeś tak po prostu go zabić?- Jak dobrze uzewnętrznić ból. Nawet nie zwróciłam uwagi na łzy, które płyną mi teraz ciurkiem. Chłopak blednie, i w jego oczach nie widzę już strachu, tylko urazę. Jak on śmie?!Ale coś mnie powstrzymuje i nie mówię nic więcej, jedynie mu się przyglądam. Zapada pełna oczekiwania cisza. W końcu Alex się odzywa:
-Puść ją.- mówi krótko, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Co? Co on robi? Chce mnie tak po prostu wypuścić?
-O czym ty mówisz? Trzeba ją wykończyć tak jak tamtego, za dużo widziała- odpowiada mój oprawca. Serce wali mi jak oszalałe. Błagam nie, nie chcę umierać, proszę- modlę się w duchu.
-Powiedziałem- Jego głos jest bardzo pewny, a mówiąc to wydaje się wyższy, niż jest w rzeczywistości. Mój oprawca zaciska dłonie z taką siłą, że czuję to niemal w kościach, ale po chwili uścisk się zmniejsza, aż w końcu puszcza mnie całkowicie. Kiedy krew na powrót dopływa mi do rąk, sprawia to niemal fizyczny ból. Co mam zrobić? Wiem, że powinnam uciekać, ale nie potrafię. Chcę się dowiedzieć o co w tym chodzi. Staję więc z boku i czekam. Co mam do stracenia? Gdyby chcieli mnie zabić, już by to zrobili.
-Wracaj- przez chwilę myślę, że mówi do mnie, ale nie zwraca się do chłopaka- Ja zajmę się resztą- dopowiada i rzuca mi przelotne spojrzenie. I choć nie wiem skąd, to mam pewność, że nie zrobi mi krzywdy. Akurat tego jednego jestem pewna. Ale jego kompan już nie. Uśmiecha się złowrogo, kiwa głową i po chwili znika w chaszczach.
Alex zatrzymuje się jakieś pół metra ode mnie.
-No więc? Naprawdę masz mnie za mordercę?- zaczyna. Oczywiście że tak!!!- krzyczy moja podświadomość, ale nie ona ma tu decydujący głos.
-wiem co widziałam. Zabiłeś człowieka.- Odpowiadam zachrypniętym od płaczu głosem. Kręci głową.
-To nie był człowiek- Mówi krótko.
-A więc co?- To pytanie wydostaje się nieproszone z moich ust, ale nie mam zamiaru się wycofać. Chcę znać prawdę, choćby nie wiem jaka ona była. Podchodzi jeszcze bliżej i patrzy mi głęboko w oczy.
-Istota spłodzona z bólu, strachu i nienawiści.- Nie wiem co powiedzieć, ale on kontynuuje – Chcesz wysłuchać tej historii? Mojej historii?- Kiwam głową, nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu. Wiem, że po tym co usłyszę, nic już nie będzie dla mnie takie samo.

czwartek, 13 lutego 2014

Wiki Wolfe :Rozdział 10

Rozdział 10 :,,Tajemnice"
przycisnęłam głowę do ściany, mając nadzieję, że jej chłód choc troche uśmierzy ból. Nie za wiele to pomogło, no ale cóż, przynajmniej nie był juz tak przeszywający. Przymknęłam oczy, z nadzieją, że to pomoże. Pozwalam sobie odpłynąć, kiedy słyszę ciche kroki, a chwilę potem głośne trzaśnięcie drzwiami, które natychmiast daje znać mojej zbolałej głowie. Otwieram oczy i już-już mam rzucic w stronę tej osoby odpowiednia uwagę, ale widzę, że to Torgal, zamykam więc buzię i dalej sie opieram. Pan Stooler ubrany jest w szary, nienaganny garnitur i białą, jeszcze bardziej nienaganna koszulę. Wychodzi na środek sali i kiedy zaczyna mówić, wszyscy milkną. Widać, że dażą go szacunkiem, wcale sie nie dziwię, bo sama odczuwam przed nim wielki respect.
-Witajcie moi drodzy- Mówi rozkładając ręce jak polityk -pewnie zastanawia was powod, dla którego przerwałem wam lekcje- uśmiecha się- A więc, nie owijając w bawełnę. Jak juz pewnie zauważyliście, w tym roku dołączyło do nas bardzo dużo ludzi. Tylko w przeciągu ostatnich 3 tygodni przyjęliśmy pod swoje skrzydła, siedmioro. Chcę, abyście wiedzieli, że wcześniej raczej to sie nie zdażało, ale nie jest to powod do zmartwień. Przynajmniej narazie. Jednak zważywszy na sytuację, w jakiej się znajdujemy, chciałbym prosić was, i tu zwracam sie do poziomu pierwzszego o wsparcie.-Prycham, na szczęście na tyle cicho, że nikt nie zwraca na to uwagi- Wiem, że nie jest was dużo i że macie wystarczająco dużo swoich...-zatrzymuje się, marszczy brwi i mówi: obowiązków- Jeszcze jedna tajemnica? Nie za dużo tego? O jakie obowiązki mu chodzi? Moja Wewnętrzna Ja gromi mnie wzrokiem. ,,Przestań wszędzie widzieć sekrety!" zdaje się krzyczeć. Głos Torgala staje sie troche cieplejszy -Pamiętajcie, że wy tez przez to przechodzilięsie i że wam też nie było łatwo-taa, twoi chłopcy już okazali mi ogromne ,,Wsparcie"-myślę. Wspomina jeszcze o sprawach bieżących, typu nowy nauczyciel, od tego i tamtego bla, bla, bla- No dobrze to by było na tyle, nie będę was dłużej zatrzymywać. Gdyby ktoś chciał ze mna porozmawiać, to wiecie, gdzie mnie szukać- Kończy swoją przemowę, śmiecha sie a wszyscy wstają. Wszyscy oprócz pierwszopoziomowców. Oni siedzą na swoich miejscach, jakby na cos czekali. W końcu równiez wstają, ale nie udaja się do wyjścia, jak ja, tylko prosto w strone dyrektora, a on nie wyaje sie ani troche zdziwiony. No cóż, widocznie mają jakąś sprawę- z ta myślą wychodzę za drzwi , ale tuz za nimi zatrzymuje się i kiedy pozostałych nie widac już na korytarzu, przyciskam ucho do framugi drzwi. Ciekawość. ,,To pierwszy stopień do piekła!" mówi moje Racjonalne Ja, ale juz dawno przestałam go słuchać. To jest silniejsze ode mnie. Pomimo, że rozmowa toczy się normalnym tonem, to i tak ciężko jest mi wyłapac kontekst. Słyszę tylko urywki.
-....NIe dajemy juz sobie rady, a ty jeszcze każesz nam ich niańczyć, to...
-...Ostatnim razem o mało nie straciliśmy jednego z nas...- ostatnim razem czego?
-...To sie robi coraz bardziej niebezpieczne...- Oburzone głosy i potulny, cichy ton Torgala, jakiego jeszce u niego nie słyszałam.
...Wiem...wiem, ale uwierzcie mi, gdyby to zależało ode mnie, nie bralibyście w tym udziału...- w czym???Powiedźcie w końcu w czym!!!Ale nie doczekuję sie odpowiedzi, za to słyszę kroki w moim kierunku, więc szybko przebiegam korytarz i, juz normalnym tempem wchodzę po schodach, jakbym właśnie wracała ze stołówki. Zerkam na zegar na ścianie. Dobrze się składa, trwa akurat pora lunchu. Ale najpierw muszę znaleźć cos na ten potworny ból głowy. Skręcam, więc i udaje się do pokoju medycznego. Pukam kilka razy, a kiedy nikt nie odpowiada, delikatnie pociągam za klamkę i wchodzę. Pusty. Hm...Widać pielęgniarka tez była głodna . Trudno sama cos znajdę, w końcu to żadna filozofia. Coś przeciwbólowego np. Paracetamol to wszystko czego potrzebuję. Przeglądam szklane szafki z opakowaniami leków, ale nic nie znajduję. Kurczę, ja nawet nie kojarze tych nazw! Wszystkie fiolki sa ułożone alfabetycznie, ale to i tak nic nie daje, bo nie ma czegos takiego jak Paracetamol, czy ibuprofen. Cholera. Przeciez nie wezmę proszka, jeśli nie wiem na co jest!Przetsząsam kolejne szafki.
-Co tu robisz?- aż podskakuję, prawie upuszcając blado fioletowe opakowanie i szybko odwracam sie w stronę drzwi. Stoi w nich Alex ze zmarszczonymi brwiami. Noi proszę, znowu sie spotykamy. I znowu, to ON pyta się MNIE, to tu robię, chociaz mogłabym zapytac o to samo. Po chwili wahania wchodzi do pokoju, cicho zamykając za soba drzwi i siada na kozetce. Przyłapuję się na tym, że przyglądam się mu z zachwytem. W jego ruchach jest sporo gracji, a jego twarz...Hej, o czym ty myślisz?- przywołuje sama siebie do porządku, a on przygląda mi się, wyraźnie czekając na odpowiedź. Już mam na końcu języka jakąś ciętą uwagę, że to nie jego interes, bla bla bla, ale coś powstrzymuję mnie przed wypowiedzeniem jej na głos, zamiast tego mówię więc:
-Szukam, czegoś na ból głowy. A ty mógłbys się tak nie skradać- zarzucam mu, na chwilę zapominając o tym, że przed chwilą sama bezwstydnie podsłuchiwałam pod drzwiami.
-Nieźle sobie przywaliłas co?- Pyta i tym samym zbija mnie z tropu. Jak to ,,sobie przywaliłaś"? Pomimo, że jego ton niby był współczujący, to i tak wszystko się we mnie gotuje.
-Sama sobie nie przywaliłam-syczę- zrobił to twój nadęty kolega, jak mu tam, Rick?- Wymawiam jego imie przez zacisnięte zęby.
-Troche go poniosło...- odpowiada. Jego ton jest tak piekielnie opanowany, że aż mnie rozsdadza.
-Poniosło go??! trochę?! Mógł mi zrobic krzywdę!- Patrzy na mnie unosząc na moment brwi. Zastanawiam się, czy powinnam mu podziękować. ale z drugiej strony, mógł powstrzymać Ricka troche wcześniej, zanim ten zdążył mnie popchnąć.
-Ale nie zrobił- patrzy gdzieś za mnie- no, przynajmniej nie za dużą. Przez chwilę mierzymy sie wzrokiem, po czym on wstaje, i podchodzi do mnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Stoi na tyle blisko, że mogę poczuc jego zapach. Silna odurzająca woń, kojarząca się z drewnem i dopalającym się ogniskiem. Po chwili wyciąga ramię w stronę szafki, wyjmuje coś i cofa się. -Masz, połknij to. Tylko nie więcej niz jedną- mówi, i podaje mi, jak sie okazuje białą fiolkę z kolejna etykietką, która nic mi nie mówi. Marszczę brwi.
-Dzięki...skąd wiedziałeś?- Uśmiecha się z drwiną, dokładnie tak samo jak Rick. CZy oni ich tego gdzieś uczą?! Stoi teraz, nonszalancko oparty o drzwi, z rękami w kieszenich.
-Jestem na pierwszym poziomie, zapomniałaś?- jego ton, pełny kpiny i arogancji, działa na mnie, jak płachta na byka.
- Ty...- Po raz kolejny wyprowadził mnie z równowagi. Biorę głęboki oddech, by nad soba zapanować. Wystarczy jak na jeden dzień.
-Mam na imię Alex- dokańcza za mnie i tym samym powoduje, że szuflada z napisem ,,opanowanie" zostaje szczelnie zamknięta, a klucz wyrzucony.
-Wiem! Wiem, że masz na imię Alex! A teraz wiem jeszcze, że jesteś takim samym dupkiem jak tamten. Po co tu wogule przyszedłeś?!- jego uśmiech przygasa, ale ja zdążyłam się już rozkręcić.- I dla twojej wiadomości, ja tego tak nie zostawię! Nie będę, życ w strachu przed tobą i Twoją świtą! Ani ja, ani inni! Pójdę do Torgala!- Jego uśmiech całkiem gaśnie, twarz przybiera postac maski wykutej z lodu. Powoli, pochyla głową, i idzie w moim kierunku, pocierając nos kciukiem. Kiedy staje naprzeciwko mnie, przestaje, a ja zaczynam sie bać, że mnie uderzy i na tę myśl cała się w sobie kulę, on jednak tego nie robi, podnosi tylko głowę i zaczyna mówić:
-I myślisz, że on ci uwierzy? Albo, że jakiś inny dzieciak powie prawdę? Nie sądzę. Jesteś nikim- jego słowa tną jak noże- Dziewczynka z piątego poziomu o niewyparzonym języku, którą kręci podsłuchiwanie- czerwienie się. skąd on wie?- Tak, wiem, I inni też wiedzą- Czerwienię się jeszce bardziej, i czuję strach.. Ale on wydaje sie niewzruszony i kontynuuje:-Ty, przeciwko nam. Jestes pewna, że chcesz iść do Torgala?- Kładzie dłonie po obu moich stronach, przyszpilając mnie do ściany i nie pozwalając mi sie ruszyć. Nie odpowiadam, tylko kulę sie jeszcze bardziej i spuszcam głowę. Trzyma mnie tak jeszcze chwilę, po czym odpycha się od szafek, i wraca pod drzwi.
-Tak myślałem- patrzy na mnie beznamiętnie
Nie spodobało mi się, że nazwał mnie nikim. Nie spodobało mi się, że nazwał innych dzieciakami. Nie spodobało mi się, że przyłapal mnie na podsłuchiwaniu. Ale skoro naprawdę tak mysli, to dlaczego, choć późno ale jednak, powstrzymał Ricka przed oddaniem mi?
- Skoro jestem nikim- głos coraz bardziej mi się łamie- a reszta tylko banda dzieciaków, to dlaczego go powstrzymałeś? Dlaczego nie pozwoliłeś mu ponownie mnie uderzyć? Dlaczego?- za wszelka cene trzymam się gniewu, bo wiem, że kiedy przestanę, to się rozkleję, a tego nie chcę za żadne skarby. Tymbardziej przy nim. Kiedy podnoszę wzrok, widzę, że mruga, jakby zdziwiony moimi słowami. widać nie spodziewał się takiego pytania.
-Nie wiem- odpowiada w końcu i jak szybko może, wybiega z pokoju. Głośno wypuszczam powietrze. Opieram dłonie o kolana i próbuje się uspokoić. Kilka minut później, ignorując wewnętrzny opór, połykam tabletkę, którą dał mi Alex. Mija kilka sekund i czuje się...dziwnie. Mam mroczki przed oczami. Chwytam sie ściany. Wszystko wiruje, nogi mam jak z waty i czuję, że zaraz zwymiotuje. Ponadto w głowie czuje bolesne pulsowanie. Może minęlo pare sekund,a może pare minut, w każdym razie wszystkie objawy, włącznie z całym bólem głowy mijająm jak ręką odjął. Poruszam na próbę głową i nic nie czuję. O kurcze. Może troche to dziwaczne, ale podoba mi się. Kiedy mój organizm nie jest juz nakierowany na wyłączne odczuwanie bólu i złości, zdaję sobie sprawę, jaka jestem głodna. Przeglądam sie w lustrze na ścianie, poprawiam włosy i wychodzę z zamiarem pójścia do stołówki.

środa, 12 lutego 2014

Pamiętnik Apokalipsy - Koń Trojański



Rozdział 12 

Dziś mija ostatni dzień żałoby i tym samym zawieszenie broni pomiędzy troją, a Grecją. Oto dzień w którym wszystko się rozstrzygnie, nieświadomie zaciskam pięści wpatrując w horyzont. Powinniśmy uciekać, wtedy wszyscy byliby bezpieczni, a tak to… zagryzam wargę nie odrywając wzroku od wschodu słońca. Zimny podmuch powietrza targa moje włosy jak flagę sprawiając, że zbieram w sobie odwagę. Ze zrezygnowaniem patrzę na wtopione w moją skórę srebro, wściekła ściskam pięć i uderzam nią w pobliską ścianę. Moja ręka wbija się w kamień, pozostawiając po sobie sporą dziurę i tumany pyłu. Patrzę w swoje dzieło z pustym wyrazem twarzy, podnoszę rękę i widzę nietknięte, stopione bransolety i dłoń na której jest maleńkie zadrapanie. Z rany wypływa pojedyncza, gęsta kropla błękitnej substancji. Wpatruję się w nią chwilę, a następnie zlizuję ją. Rana momentalnie się zasklepia, a w ustach mam znajomy smak czystej energii. Uśmiecham się do siebie i wychodzę przygotować się do ostatecznej bitwy. Szybkim krokiem skierowałam się do schronu. Na miejscu siedziały już pozostałe kapłanki zawzięcie dyskutując, wszystkie słysząc moje przybycie, umilkły i spojrzały w moją stronę. Violetta patrzyła się na mnie jakby zaglądała mi w głąb umysłu, a Roza odwróciła wzrok. W ciszy podniosłam swój kołczan i łuk oraz dwa miecze. Wszystko sprawnie założyłam.
- Zwiadowcy już ruszyli? – pytam poprawiając kołczan na plecach.
- Tak, z samego świtu niedługo powinni się zjawić. – odpowiada CC.
- To dobrze. – odpowiadam zapinając ostatni pasek.
- Jak możesz być tak spokojna! Niedługo zacznie się bitwa i… - głos się jej załamał.
- Nie martwcie się, nie pozwolę by ta przepowiednia się spełniła. – mówię pewnym głosem, ale w środku naprawdę się boję. Martwię się, że nie uda mi się jej powstrzymać. Sprawdzam czy wszystko jest na swoim miejscu i gotowa wychodzę na powierzchnię.
Postanowiłam ostatni raz przejść się ulicami Troi… - momentalnie karcę się za tą myśl. To nie będzie ostatni raz, jeszcze nie raz zobaczę uśmiechnięte twarze trojan przechadzających się wśród budynków. Ujrzę stragany kupców z kolorowymi przyprawami i orientalnymi zwierzętami. Uczepiam się tej myśli z całej siły, dodając sobie odwagi. Tyle widząc puste ulice, zabarykadowane drzwi domostw, zaczynam wątpić. Czy jeszcze kiedyś zobaczę to wszystko? Usłyszę w tym mieście szczery, przyjemny dla ucha śmiech? Czy w ogóle dożyję tej chwili? Wzdycham głośno i spoglądam jeszcze raz na pustą ulicę targową. Wyobrażam sobie biegające dzieci, tłumy oglądające wędrownego barda. Błagającego o pomoc orła, szybującego nad miastem. Uśmiecham się do siebie nastologicznie. Sprawię, że te beztroskie dni powrócą. Szybkim krokiem idę do pałacu.
Przed pójściem do króla zachodzę do świątyni pałacowej. Samotnie siadam przy zbiorniku wody, bez konkretnego powodu wpatruję się w jej powierzchnię. Zamaczam rękę, poruszając taflę i zniekształcając swoje odbicie. Nagle usłyszałam zbliżające się w mają stronę kroki, podniosłam szybko głowę u zobaczyłam uradowaną Chrisos.
- Grecy odpłynęli! – wykrzyczała rzucając mi się w ramiona.
- Cze… czekaj, że co? – pytam lekko skołowana.
- Greckie wojska odpłynęły! – mówi uradowana. Odsuwam ją od siebie i patrzę w jej oczy.
- Jak to odpłynęły? – pytam się nadal niczego nie rozumiejąc.
- Wycofali się! Wygraliśmy! Koniec wojny! – Nie wierzyłam własnym uszom wszystko się skończyło. Czyli przepowiednia Rozy była nie prawdziwa. Całe napięcie, jakie czułam przez cały czas uleciało jak za sprawą czarodziejskiej różdżki.
- Jesteś tego pewna? Dokładnie sprawdzili teren?
- Tak przeczesali wszystkie plaże. Nie ma ich! – powiedziała wtulając się we mnie, uśmiechnęłam się i wyszeptałam ciche „żegnaj” do Achillesa, który pewnie jest już daleko stąd.
- Mówiłaś coś? – zapytała z troską blondynka.
- Nie. Chodźmy, cieszyć się ta radosną nowiną.

~*~

Trzy dni później…
Okrzyki radości, śpiewy i tańce nie miały końca. Troja odżyła, ulice zapełniły się szczęśliwymi ludźmi. Śledziłam swoimi turkusowymi oczami śmiejące się rodziny, ale nie czułam tego co oni. Nie byłam w stanie się szczerze uśmiechnąć. Moje myśli szargały obawy i niepewność. Jak można świętować po śmierci swych rodaków? Siedziałam z kamiennym wyrazem twarzy widząc wtaczanego przez bramy miasta drewnianego konia. Dowód naszego zwycięstwa.
- Czy na pewno to dobry pomysł? – pytam się sama siebie. Zwracam wzrok na radosną Chrisos i na mojej twarzy pojawia się cień uśmiechu. Nie mogę się wiecznie martwić, czas iść do przodu. Minęły trzy dni od odpłynięcia greków i nic się do tej pory nie stało, ale za każdym razem gdy chcę odpuścić przed oczami pojawia mi się szyderczy uśmiech mężczyzny, którego omijały nawet płomienie. On by tak prosto nie odpuścił, był na to za dumny i uparty. Westchnęłam potrząsając głową by odegnać meczące mnie myśli.
- Cóż zaprząta twoje myśli? – usłyszałam znajomy głos dochodzący zza moich pleców. Nie odwróciłam się, nie czułam takiej potrzeby.
- Przeszłość, a zatem i przyszłość, martwię się powodem odpłynięcia greków. – CC usiadła koło mnie i zmusiła mnie bym na nią spojrzała.
– Mówiłam ci już, że na plaży znaleziono martwe ciała greków. Najprawdopodobniej zaczęła ich wybijać zaraza. To była kara boska! Apollo nie darował im napaści na jego miasto. – mówiła pewna siebie.
- To czemu ten cały Apollo nie uratował Hektora? Czemu pozwolił w ogóle zacząć tą wojnę?! Dla czego nie wygnał ich wcześniej?!
- Dość! – przerwał mi surowy, pewny siebie głos. W wejściu na balkon stała Violetta, jej fioletowe oczy przeszywały mnie na wskroś. – Nie wolno nam wątpić naszego pana.
- Jakiego pana?! To jednie nieśmiertelni z mocami, nic więcej! Głupcy na piedestale nie potrafiący ujrzeć tego co ważne! To…
- Przestań! – zganiła mnie fioletowo włosa.
- Nie będziesz mnie uciszać! Jeśli nie mają odwagi, to nie są nic warci, nie wierzę, że jednak coś mu się odwidziało i postanowił zesłać karę na greckie odziały. Te wszystkie świątynie, nie ma w nich za grosz ich esencji. Wierz mi, widziałam wystarczająco w dużo by to zauważyć. – przerwałam na chwilę i zmieniłam to n głosu. – Violetto, naprawdę mam do ciebie szacunek, ale nie zapominaj kim jesteśmy. – po tych słowach wyszłam.

Cisza. Radosne dźwięki świętowania pochłonęła ciemna noc, zrzucając na Troję przezroczystą szarfę snu. Leżę na swoim łożu i z niewidzący spojrzeniem wpatruję się w sufit pomieszczenia. Moje myśli krążą wśród wspomnień niedawnych wydarzeń. Przed oczami pojawia mi się twarz mojego wroga, a jednocześnie tak bliskiej mi osoby. Te jeszcze świeże wspomnienie blond włosów i ciemnych oczu, oraz zapierającej dech w piersi twarzy ozdobionej blizną. Czemu akurat teraz? Przymykam oczy niszcząc wywołany obraz. Zastanawia mnie czy to, co targało moje ciało… czy ta siła ciągnąca mnie do niego mogła być tym, o czym mówił mi Parys. Tym, co czuli do siebie Hektor i Andromacha. Uchyliłam ponownie oczy i wypełniona pytaniami przewróciłam się na bok. Miłość to nie możliwe bym poczuła coś tak dla mnie nieosiągalnego. Nie posiadam serca, więc nie mogę też być zakochana, tamto uczucie było całkiem inne niż to do Hektora, czy Chrisos. To było całkowicie co innego. Spojrzałam uniosłam rękę i przyjrzałam się srebrnej bransolecie na moim nadgarstku. Nikt nie był wstanie ich zdjąć, po tym jak wtopiły się w moją skórę. Beznamiętnym wzrokiem śledziłam wzór na srebrnej powłoce. Kto by pomyślał, że moje pożywienie będzie użyte jako broń przeciwko mi. Z westchnięciem zamknęłam oczy i oddałam się w objęcia snu, całkowicie nie świadoma nadchodzącej katastrofy.
~*~


Z otchłani ciemności wyrwał mnie pojedynczy przerażony wrzask. Zerwałam się do pozycji siedzącej i wciąż lekko nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było puste. Opuszczając gardę zwlokłam się z łóżka i podeszłam do balkonu. Przede mną rozciągał się przerażający widok. Całe miasto było pochłaniane przez niszczycielskie jęzory ognia. Szybko wróciłam się do mojej komnaty i wybiegłam by sprawdzić co się dzieję.

Wypadłam na główną ulicę i stanęłam skamieniała. Ulica była czerwona od krwi, a z okien domów zwisały powieszone ciała mieszkańców. Nie mogłam się ruszyć, przed oczami stanęły mi obrazy wszystkich chwil jakie tutaj przeżyłam, dobroć tych ludzi i ich życzliwość, po chwili znikły pozostawiając makabryczny widok ich martwych ciał. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Do moich uszu dobiegł rozpaczliwy krzyk, puściłam się biegiem w stronę dobiegającego odgłosu. Za zakrętem trafiłam na trójkę mężczyzn stojących nad wykrwawiającym się kupcem. Grecy. Bez zastanowienia rzuciłam się na nich. W dzikiej furii moje ruchy były szybkie, nieprzewidywalne. Zdezorientowani Grecy skierowali się w moją stronę. Złapałam miech jednego z nich i sprawnym ruchem wykręciłam mu rękę pozbawiając oręża. Pierwszy grek nie zdążył nawet krzyknąć, gdy jego głowa została odłączona od reszty ciała, jednym szybkim cieciem. Dwaj następni otrzeźwieli natychmiast po ujrzeniu swojego towarzysza w częściach. Rzucili się na mnie. Z lodowatym spojrzeniem pozbawiłam obydwu życia, szybkimi głębokimi cięciami.

Stałam teraz sama pośród wciąż przybywającej wokół krwi. Z lodowatym spojrzeniem spojrzałam pod siebie, wnętrzności walały się po ziemi, jakby niesforny kot bawił się włóczką. Widok śmierci nie ruszał mojej egzystencji, podniosłam wzrok ku niebu. Mimo, że nie jestem jedną z nich, zaczynam być taka jak oni. Powstrzymałam emocję i umazana posoką wyszłam z ulicy pochłanianej przez ogień. Zwróciłam spojrzenie na pałac i dotarło do mnie, że skoro ulice są atakowane, to zapewne pałac jest w tej chwili całkowicie oblężony przez wroga. Pobiegłam w jego kierunku. Nie miałam teraz czasu na myślenie o tym jak grecy dostali się do Troi, moim jedynym zmartwieniem byli teraz moi najbliżsi. Po paru minutach biegu byłam już na miejscu, przede mną toczyły się krwawe bitwy. Rozejrzałam się po poległych, ale nie dostrzegłam znajomych twarz, torując sobie mieczem drogę przedostałam się do pałacu. Ten dobrze znany mi labirynt korytarzy, teraz wyglądał całkiem obco. Wszędzie unoszący się dym i płonące ściany umazane krwią i podpierane przez martwych ludzi. Po chwili oczyściłam umysł i ruszyłam biegiem na poszukiwanie Chrisos. W jej komnacie było pusto, więc pobiegłam dalej, na dziedziniec pałacowy, mając nadzieję, że motywuje innych do ucieczki. W jednym się nie myliłam, była tam, ale nie pomagała innym. Jej mała osóbka wisiała na w pół przytomna trzymana za włosy przez największą bestię na ziemi. Poczułam jak w przez moja egzystencje przepływa czysta wściekłość. Szybkim ruchem, syciłam się na Agamemnona, który w ostatniej chwili uchylił się przed moim atakiem.
- Puść ją! – wrzasnęłam, wymierzając kolejny cios.
Mężczyzna robiąc kolejny unik uśmiechnął się triumfalnie.
- Wreszcie, raczyła przybyć uparta kapłanka. Czekałem na ciebie. – powiedział zadowolonym z siebie tonem. – Proszę, ona już mi nie jest do niczego potrzebna. – mówiąc te słowa, zamachnął się dziewczyną, tak, że ta z całych sił uderzyła o ścianę. Dało się usłyszeć cichy chrzest łamanych kości.
Przez chwilę patrzyłam na bezwładne ciało blondynki nie dowierzając własnym oczom. Moim ciele wstrząsnął potężny dreszcz. Przeniosłam wzrok na Agamemnona i przystąpiłam do ataku. Tego nie da się opisać, nie teraz. Targana rozpaczą, zadawałam kolejne ciosy, ale żaden nie dosięgał celu. W pewnym momencie poczułam szarpniecie i moja broń została mi wyrwana z ręki. Poczułam zacieśniający się uścisk na swoim gardle. Moje nogi oderwały się od podłoża.
- Przez ciebie to tyle trwało, ale teraz, gdy Priam nie żyje, ja jestem panem wszystkiego. – Moim ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz.
- Kłamiesz… Priam… nie… on… musi… żyć… - dukałam starając się zluźnić uścisk na mim gardle.
- Och nie wierzysz? To zabawne, bo jako trofeum zabrałem z sobą jego głowę. – powiedział patrząc mi prosto w twarz.
-…Kłamca!… - wydyszałam. On musi żyć. Wspomnienia zaczęły zalewać moje myśli. On był za silny, by umrzeć.
– Ale nie martw się, zaraz do niego dołączysz. Ciekawe, jaką minę zrobi Achilles, zobaczy cię martwą. Nie wiesz, jak długo na to czekałem.
Zamarłam.
- A więc to o to chodzi. - usłyszałam za sobą słowa.