Rozdział 12
Dziś mija ostatni dzień żałoby i tym samym zawieszenie broni pomiędzy troją, a Grecją. Oto dzień w którym wszystko się rozstrzygnie, nieświadomie zaciskam pięści wpatrując w horyzont. Powinniśmy uciekać, wtedy wszyscy byliby bezpieczni, a tak to… zagryzam wargę nie odrywając wzroku od wschodu słońca. Zimny podmuch powietrza targa moje włosy jak flagę sprawiając, że zbieram w sobie odwagę. Ze zrezygnowaniem patrzę na wtopione w moją skórę srebro, wściekła ściskam pięć i uderzam nią w pobliską ścianę. Moja ręka wbija się w kamień, pozostawiając po sobie sporą dziurę i tumany pyłu. Patrzę w swoje dzieło z pustym wyrazem twarzy, podnoszę rękę i widzę nietknięte, stopione bransolety i dłoń na której jest maleńkie zadrapanie. Z rany wypływa pojedyncza, gęsta kropla błękitnej substancji. Wpatruję się w nią chwilę, a następnie zlizuję ją. Rana momentalnie się zasklepia, a w ustach mam znajomy smak czystej energii. Uśmiecham się do siebie i wychodzę przygotować się do ostatecznej bitwy. Szybkim krokiem skierowałam się do schronu. Na miejscu siedziały już pozostałe kapłanki zawzięcie dyskutując, wszystkie słysząc moje przybycie, umilkły i spojrzały w moją stronę. Violetta patrzyła się na mnie jakby zaglądała mi w głąb umysłu, a Roza odwróciła wzrok. W ciszy podniosłam swój kołczan i łuk oraz dwa miecze. Wszystko sprawnie założyłam.
- Zwiadowcy już ruszyli? – pytam poprawiając kołczan na plecach.
- Tak, z samego świtu niedługo powinni się zjawić. – odpowiada CC.
- To dobrze. – odpowiadam zapinając ostatni pasek.
- Jak możesz być tak spokojna! Niedługo zacznie się bitwa i… - głos się jej załamał.
- Nie martwcie się, nie pozwolę by ta przepowiednia się spełniła. – mówię pewnym głosem, ale w środku naprawdę się boję. Martwię się, że nie uda mi się jej powstrzymać. Sprawdzam czy wszystko jest na swoim miejscu i gotowa wychodzę na powierzchnię.
Postanowiłam ostatni raz przejść się ulicami Troi… - momentalnie karcę się za tą myśl. To nie będzie ostatni raz, jeszcze nie raz zobaczę uśmiechnięte twarze trojan przechadzających się wśród budynków. Ujrzę stragany kupców z kolorowymi przyprawami i orientalnymi zwierzętami. Uczepiam się tej myśli z całej siły, dodając sobie odwagi. Tyle widząc puste ulice, zabarykadowane drzwi domostw, zaczynam wątpić. Czy jeszcze kiedyś zobaczę to wszystko? Usłyszę w tym mieście szczery, przyjemny dla ucha śmiech? Czy w ogóle dożyję tej chwili? Wzdycham głośno i spoglądam jeszcze raz na pustą ulicę targową. Wyobrażam sobie biegające dzieci, tłumy oglądające wędrownego barda. Błagającego o pomoc orła, szybującego nad miastem. Uśmiecham się do siebie nastologicznie. Sprawię, że te beztroskie dni powrócą. Szybkim krokiem idę do pałacu.
Przed pójściem do króla zachodzę do świątyni pałacowej. Samotnie siadam przy zbiorniku wody, bez konkretnego powodu wpatruję się w jej powierzchnię. Zamaczam rękę, poruszając taflę i zniekształcając swoje odbicie. Nagle usłyszałam zbliżające się w mają stronę kroki, podniosłam szybko głowę u zobaczyłam uradowaną Chrisos.
- Grecy odpłynęli! – wykrzyczała rzucając mi się w ramiona.
- Cze… czekaj, że co? – pytam lekko skołowana.
- Greckie wojska odpłynęły! – mówi uradowana. Odsuwam ją od siebie i patrzę w jej oczy.
- Jak to odpłynęły? – pytam się nadal niczego nie rozumiejąc.
- Wycofali się! Wygraliśmy! Koniec wojny! – Nie wierzyłam własnym uszom wszystko się skończyło. Czyli przepowiednia Rozy była nie prawdziwa. Całe napięcie, jakie czułam przez cały czas uleciało jak za sprawą czarodziejskiej różdżki.
- Jesteś tego pewna? Dokładnie sprawdzili teren?
- Tak przeczesali wszystkie plaże. Nie ma ich! – powiedziała wtulając się we mnie, uśmiechnęłam się i wyszeptałam ciche „żegnaj” do Achillesa, który pewnie jest już daleko stąd.
- Mówiłaś coś? – zapytała z troską blondynka.
- Nie. Chodźmy, cieszyć się ta radosną nowiną.
~*~
Trzy dni później…
Okrzyki radości, śpiewy i tańce nie miały końca. Troja odżyła, ulice zapełniły się szczęśliwymi ludźmi. Śledziłam swoimi turkusowymi oczami śmiejące się rodziny, ale nie czułam tego co oni. Nie byłam w stanie się szczerze uśmiechnąć. Moje myśli szargały obawy i niepewność. Jak można świętować po śmierci swych rodaków? Siedziałam z kamiennym wyrazem twarzy widząc wtaczanego przez bramy miasta drewnianego konia. Dowód naszego zwycięstwa.
- Czy na pewno to dobry pomysł? – pytam się sama siebie. Zwracam wzrok na radosną Chrisos i na mojej twarzy pojawia się cień uśmiechu. Nie mogę się wiecznie martwić, czas iść do przodu. Minęły trzy dni od odpłynięcia greków i nic się do tej pory nie stało, ale za każdym razem gdy chcę odpuścić przed oczami pojawia mi się szyderczy uśmiech mężczyzny, którego omijały nawet płomienie. On by tak prosto nie odpuścił, był na to za dumny i uparty. Westchnęłam potrząsając głową by odegnać meczące mnie myśli.
- Cóż zaprząta twoje myśli? – usłyszałam znajomy głos dochodzący zza moich pleców. Nie odwróciłam się, nie czułam takiej potrzeby.
- Przeszłość, a zatem i przyszłość, martwię się powodem odpłynięcia greków. – CC usiadła koło mnie i zmusiła mnie bym na nią spojrzała.
– Mówiłam ci już, że na plaży znaleziono martwe ciała greków. Najprawdopodobniej zaczęła ich wybijać zaraza. To była kara boska! Apollo nie darował im napaści na jego miasto. – mówiła pewna siebie.
- To czemu ten cały Apollo nie uratował Hektora? Czemu pozwolił w ogóle zacząć tą wojnę?! Dla czego nie wygnał ich wcześniej?!
- Dość! – przerwał mi surowy, pewny siebie głos. W wejściu na balkon stała Violetta, jej fioletowe oczy przeszywały mnie na wskroś. – Nie wolno nam wątpić naszego pana.
- Jakiego pana?! To jednie nieśmiertelni z mocami, nic więcej! Głupcy na piedestale nie potrafiący ujrzeć tego co ważne! To…
- Przestań! – zganiła mnie fioletowo włosa.
- Nie będziesz mnie uciszać! Jeśli nie mają odwagi, to nie są nic warci, nie wierzę, że jednak coś mu się odwidziało i postanowił zesłać karę na greckie odziały. Te wszystkie świątynie, nie ma w nich za grosz ich esencji. Wierz mi, widziałam wystarczająco w dużo by to zauważyć. – przerwałam na chwilę i zmieniłam to n głosu. – Violetto, naprawdę mam do ciebie szacunek, ale nie zapominaj kim jesteśmy. – po tych słowach wyszłam.
Cisza. Radosne dźwięki świętowania pochłonęła ciemna noc, zrzucając na Troję przezroczystą szarfę snu. Leżę na swoim łożu i z niewidzący spojrzeniem wpatruję się w sufit pomieszczenia. Moje myśli krążą wśród wspomnień niedawnych wydarzeń. Przed oczami pojawia mi się twarz mojego wroga, a jednocześnie tak bliskiej mi osoby. Te jeszcze świeże wspomnienie blond włosów i ciemnych oczu, oraz zapierającej dech w piersi twarzy ozdobionej blizną. Czemu akurat teraz? Przymykam oczy niszcząc wywołany obraz. Zastanawia mnie czy to, co targało moje ciało… czy ta siła ciągnąca mnie do niego mogła być tym, o czym mówił mi Parys. Tym, co czuli do siebie Hektor i Andromacha. Uchyliłam ponownie oczy i wypełniona pytaniami przewróciłam się na bok. Miłość to nie możliwe bym poczuła coś tak dla mnie nieosiągalnego. Nie posiadam serca, więc nie mogę też być zakochana, tamto uczucie było całkiem inne niż to do Hektora, czy Chrisos. To było całkowicie co innego. Spojrzałam uniosłam rękę i przyjrzałam się srebrnej bransolecie na moim nadgarstku. Nikt nie był wstanie ich zdjąć, po tym jak wtopiły się w moją skórę. Beznamiętnym wzrokiem śledziłam wzór na srebrnej powłoce. Kto by pomyślał, że moje pożywienie będzie użyte jako broń przeciwko mi. Z westchnięciem zamknęłam oczy i oddałam się w objęcia snu, całkowicie nie świadoma nadchodzącej katastrofy.
~*~
Z otchłani ciemności wyrwał mnie pojedynczy przerażony wrzask. Zerwałam się do pozycji siedzącej i wciąż lekko nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było puste. Opuszczając gardę zwlokłam się z łóżka i podeszłam do balkonu. Przede mną rozciągał się przerażający widok. Całe miasto było pochłaniane przez niszczycielskie jęzory ognia. Szybko wróciłam się do mojej komnaty i wybiegłam by sprawdzić co się dzieję.
Wypadłam na główną ulicę i stanęłam skamieniała. Ulica była czerwona od krwi, a z okien domów zwisały powieszone ciała mieszkańców. Nie mogłam się ruszyć, przed oczami stanęły mi obrazy wszystkich chwil jakie tutaj przeżyłam, dobroć tych ludzi i ich życzliwość, po chwili znikły pozostawiając makabryczny widok ich martwych ciał. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Do moich uszu dobiegł rozpaczliwy krzyk, puściłam się biegiem w stronę dobiegającego odgłosu. Za zakrętem trafiłam na trójkę mężczyzn stojących nad wykrwawiającym się kupcem. Grecy. Bez zastanowienia rzuciłam się na nich. W dzikiej furii moje ruchy były szybkie, nieprzewidywalne. Zdezorientowani Grecy skierowali się w moją stronę. Złapałam miech jednego z nich i sprawnym ruchem wykręciłam mu rękę pozbawiając oręża. Pierwszy grek nie zdążył nawet krzyknąć, gdy jego głowa została odłączona od reszty ciała, jednym szybkim cieciem. Dwaj następni otrzeźwieli natychmiast po ujrzeniu swojego towarzysza w częściach. Rzucili się na mnie. Z lodowatym spojrzeniem pozbawiłam obydwu życia, szybkimi głębokimi cięciami.
Stałam teraz sama pośród wciąż przybywającej wokół krwi. Z lodowatym spojrzeniem spojrzałam pod siebie, wnętrzności walały się po ziemi, jakby niesforny kot bawił się włóczką. Widok śmierci nie ruszał mojej egzystencji, podniosłam wzrok ku niebu. Mimo, że nie jestem jedną z nich, zaczynam być taka jak oni. Powstrzymałam emocję i umazana posoką wyszłam z ulicy pochłanianej przez ogień. Zwróciłam spojrzenie na pałac i dotarło do mnie, że skoro ulice są atakowane, to zapewne pałac jest w tej chwili całkowicie oblężony przez wroga. Pobiegłam w jego kierunku. Nie miałam teraz czasu na myślenie o tym jak grecy dostali się do Troi, moim jedynym zmartwieniem byli teraz moi najbliżsi. Po paru minutach biegu byłam już na miejscu, przede mną toczyły się krwawe bitwy. Rozejrzałam się po poległych, ale nie dostrzegłam znajomych twarz, torując sobie mieczem drogę przedostałam się do pałacu. Ten dobrze znany mi labirynt korytarzy, teraz wyglądał całkiem obco. Wszędzie unoszący się dym i płonące ściany umazane krwią i podpierane przez martwych ludzi. Po chwili oczyściłam umysł i ruszyłam biegiem na poszukiwanie Chrisos. W jej komnacie było pusto, więc pobiegłam dalej, na dziedziniec pałacowy, mając nadzieję, że motywuje innych do ucieczki. W jednym się nie myliłam, była tam, ale nie pomagała innym. Jej mała osóbka wisiała na w pół przytomna trzymana za włosy przez największą bestię na ziemi. Poczułam jak w przez moja egzystencje przepływa czysta wściekłość. Szybkim ruchem, syciłam się na Agamemnona, który w ostatniej chwili uchylił się przed moim atakiem.
- Puść ją! – wrzasnęłam, wymierzając kolejny cios.
Mężczyzna robiąc kolejny unik uśmiechnął się triumfalnie.
- Wreszcie, raczyła przybyć uparta kapłanka. Czekałem na ciebie. – powiedział zadowolonym z siebie tonem. – Proszę, ona już mi nie jest do niczego potrzebna. – mówiąc te słowa, zamachnął się dziewczyną, tak, że ta z całych sił uderzyła o ścianę. Dało się usłyszeć cichy chrzest łamanych kości.
Przez chwilę patrzyłam na bezwładne ciało blondynki nie dowierzając własnym oczom. Moim ciele wstrząsnął potężny dreszcz. Przeniosłam wzrok na Agamemnona i przystąpiłam do ataku. Tego nie da się opisać, nie teraz. Targana rozpaczą, zadawałam kolejne ciosy, ale żaden nie dosięgał celu. W pewnym momencie poczułam szarpniecie i moja broń została mi wyrwana z ręki. Poczułam zacieśniający się uścisk na swoim gardle. Moje nogi oderwały się od podłoża.
- Przez ciebie to tyle trwało, ale teraz, gdy Priam nie żyje, ja jestem panem wszystkiego. – Moim ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz.
- Kłamiesz… Priam… nie… on… musi… żyć… - dukałam starając się zluźnić uścisk na mim gardle.
- Och nie wierzysz? To zabawne, bo jako trofeum zabrałem z sobą jego głowę. – powiedział patrząc mi prosto w twarz.
-…Kłamca!… - wydyszałam. On musi żyć. Wspomnienia zaczęły zalewać moje myśli. On był za silny, by umrzeć.
– Ale nie martw się, zaraz do niego dołączysz. Ciekawe, jaką minę zrobi Achilles, zobaczy cię martwą. Nie wiesz, jak długo na to czekałem.
Zamarłam.
- A więc to o to chodzi. - usłyszałam za sobą słowa.
Przyznam, że po takim czasie trochę się gubiłam i w większości zdawałam się na moje wiadomości o wojnie trojańskiej. Nie, wciąż pamiętam kim jest główna bohaterka itp, ale przykładowo nie pamiętałam już przepowiedni, ani wcześniejszego pojawienia się Ajacośtam (no tego, który potem popełni samobójstwo przez zabicie baranów xD). Trochę błędów wyłapać można, takich jak to, że mieszkańców państw pisze się z dużej litery np. Polacy, Trojanie, jednak na telefonie jestem, to nie będę sobie już tak życia komplikować ;)
OdpowiedzUsuń