poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Achilles



Rozdział 7

 


    Powoli otworzyłam oczy, czułam się beznadziejnie, cała byłam obolała, a ciało całe mi zdrętwiało. Poruszyłam nadgarstkami, były czymś związane. Rozejrzałam się wokoło, siedziałam w namiocie pełnym łupów z świątyni, przywiązana do słupka. Nie mogłam się ruszyć. Spróbowałam użyć swoich zdolności i… nic. Spróbowałam po raz kolejny z tym samym skutkiem. W myślach przeklinałam sigma które blokowały moją moc, a do tego nie odkryłam swoich specjalnych zdolności Ireia. Na szczęście szkoliłam się posługiwaniem różnych broni, a najbardziej przypadły mi do gustu sztylety. Rozejrzałam się w około szukając czegoś ostrego. 
   Nie miałam czasu by zastanawiać się nad powodem niedyspozycji mocy. Mój wzrok padł na sztylet ofiarny, byłby idealny, tyle, że leżał na drugim końcu namiotu, za daleko bym mogła dosięgnąć. Skupiłam swoją całą uwagę na przedmiocie, drgną odrobinę , ale się poruszył. Nie dawałam za wygraną, wiedziałam, że jestem wstanie go poruszyć, ale coś blokowało przepływ energii pomiędzy mną a moimi zdolnościami. Usłyszałam głosy blisko namiotu, odwróciłam się w stronę wejścia dokładnie, gdy zasłony się poruszyły, a za nimi pojawili się wojownicy z świątyni.
     -   Próbowała uciec, kiedy rozmawiałeś z Hektorem. O mały włos nie zabiła paru ludzi. – blondyn uśmiechną się na te słowa i podszedł do mnie. Złapał moją brodę i zmusił do spojrzenia mu prosto w oczy. Gdybym miała serce, pewnie zabiło by mi szybciej. Jego brązowe oczy wpatrywały się we mnie jakby czytały mi w myślach a jego twarz przecięta była licznymi bliznami schodzącymi po szyi. Ale nie to, ani jego złoto brązowe włosy tak na mnie zadziałały. Czułam od niego że nie jest zwykły, tak jakby był cząstką mnie.
    - Jak się nazywasz? – zapytał. Nie odpowiedziałam, rozważałam strategie szybkiej ucieczki bacznie obserwując jego ruchy. 
     Podszedł do sztyletu, który wcześniej starałam się wykorzystać. Niebezpiecznie zaczął się zbliżać do mnie. Przez mój umysł przeleciał myśl, że będzie chciał mnie zabić albo pociąć na kawałki. Gdybym była w mojej formie, pewnie nic by się nie stało, ale w obecnej postaci nie byłam tego pewna. Nie chciałam psuć wszystkiego o co walczyłam. Grek zaszedł mnie od tyłu, byłam gotowa na cios. Usłyszałam cięcie sztyletem i moje nadgarstki stały się wolne. Spojrzałam na niego zaskoczona, odruchem potarłam nadgarstki i napotkałam na dwie bransolety, z pociemniałego srebra. Zwróciłam uwagę na nogi na których spoczywały te same bransolety, natychmiast zrozumiałam dlaczego nic nie mogłam zrobić. Pieczęcie i to silne niepozwalany mi używanie mocy, a z sigma które podobnie działały nie mogłam używać nawet swoich zdolności.  Próbowałam je ściągnąć, bezskutecznie.
    - To zabezpieczenie, nie ma sensu próbować ich zdjąć, czy pozwolisz mi poznać swoje imię?
    - Wypadało by samemu się przedstawić zanim zapytasz kogoś. – Na jego twarz wypłynął uśmiech.
    - Ależ oczywiście, wybacz moją zuchwałość. Jestem Achilles.
    - Zwą mnie Thanatos. – Na moje imię szeroko otworzył oczy.
    - Nazywasz się jak bogini śmierci – zamilkną na moment by dodać. – skąd pochodzisz, że nosisz imię bogini?  
    - Nie zamierzam odpowiadać na pytania złoczyńcy, jak śmieliście napadać na świątynie, mordować kapłanów i grabić ją.
    - Zabiłem dużo ludzi ale nigdy kapłanów.
    - Ale twoi ludzie ich zabili, więc i ty jesteś winny ich śmierci.
    - Musisz być z rodziny królewskiej, umiesz mówić z wyższością.– stwierdził złapał kosmyk włosów i powąchał. – na pewno jesteś z rodziny królewskiej.
    - Nie trzeba być z rodziny królewskiej, by umieć mówić. – zakpiłam.
    - Zgadza się, ale ty swymi słowami potwierdziłaś swoje pochodzenie. – umilkłam zastanawiając się co zrobić, jak odpowiedzieć. – Boisz się? – zapytał niespodziewanie.
    - A powinnam? – wpatrywałam się w jego twarz szukając odpowiedzi. Wtedy do namiotu wszem podwładny Achillesa.
    - Mój panie, Agamemnon chcę cie widzieć, wszyscy się zbierają by świętować zwycięstwo. – Achilles nadal się na mnie patrzył, nie zwracając na niego uwagi. – Panie – zapytał  podwładny.
    - Zaraz przyjdę, spotkamy się na miejscu – odparł, a gdy wyszedł wojownik grecki ośmieliłam się zadać to nurtujące mnie pytanie.
     - Czego chcesz od Troi?
    - Tego co każdy, tyle że dużo więcej. - odwrócił się w stronę drzwi. - Nie musisz się mnie bać, Thanatos, jako jedyna trojanka – i wyszedł zostawiając mnie samą sobie. 
     Rozejrzałam się, nie byłam przywiązana do niczego, to była szansa na ucieczkę. Złapałam za sztylet pozostawiony przez Achilles wśród łupów z świątyni i skierowałam się do wyjścia. Przy namiocie stało dwóch strażników, nie było szans uciec. Wróciłam w głąb namiotu i usilnie starałam się zdjąć bransolety, kolejna porażka.  Miałam ich już serdecznie dość, nienawidziłam przegrywać i równie dobrze mogłabym rzucić się na strażników, gdyby nie zdrowy rozsądek, nakazujący poczekać do zmroku. Nie dane mi było odpocząć, paręnaście minut po opuszczeniu namiotu przez Achillesa, przybyli greccy wojownicy, próbowałam się wyrwać ale nie było szans uciec , kolejny raz tego dnia przeklęłam swoją sytuację.
__________________________________
Wiem, wiem krótki i taki sobie wyszedł, ale że nie mam czasu to daję co mam jak znajdę chwilę to dorzucę jeszcze coś.

 Król Priam

sobota, 27 kwietnia 2013

Postacie :Troja

Oto kolejne postacie opowiadania: 

 

Helena

56667987.jpg


Achilles

-anime-guy2.jpg


Parys

parys.gif


Hektor

oriental-anime-boy-with-falcom.jpg


Andromacha

Kopia Anime Grill (33).JPG


Patroklos

hwuefhglwshr.jpg


Menelaos

mekdjhfnb.jpg


Agamemnon 

 u45u45ueueu.jpg

niedziela, 21 kwietnia 2013

Wiki: rozdział 5 :,,Komu w drogę, temu czas"

Było ich trzech. Tak jak mówił Torgal, nie dało się ich nie rozpoznać ( i to nie ze względu na ogromny wzrost)
- Siema- rzucił stojący w środku chłopak. Tak jak pozostali miał góra 20-pare lat, i był dość przeciętny, ani przystojny ani brzydki. Przydługie włosy barwy czarnego oceany niemal zasłaniały mu oczy. W porównaniu do swoich kompanów był mniej umięśniony i jakiś taki...zwyczajny, ubrany w biały T-shirt i sprane jeansy nie różnił się niczym od normalnego faceta w jego wieku. A może wyglądał tak tylko przy nich?- Więc to ty- powiedział jakby mnie oceniał - zobaczymy co z Ciebie będzie- uśmiechnął się szeroko- Jestem Steve. A to są Nigel i Johny- dodał pokazując na kolegów. To chyba bliźniacy, pomyślałam, są prawie identyczni. Uśmiechają się tajemniczo. Cwaniaczki, pomyślałam. Od razu widać, że w głowie mają tylko żarty, ale cóż, to tylko faceci. Obaj ubrani są w identyczne czarne marynarki i to dodaje tej sytuacji trochę teatralności. Identyczne marynarki, identycznie dobrze zbudowani, identyczny wyraz twarzy, identyczne fryzu...nie, fryzury maja jednak inne. O tyle, o ile samo ułożenie jest takie samo, o tyle pierwszy ( Nigel) to olśniewający blondyn, a Johny to tajemniczy brunet. Jednak jest jedna rzecz, która powtarza się u  każdego z nich - oczy. Mają takie same jak ja, różnią się tylko kolorem,( nie licząc radosnych iskierek w oczach bliźniaków i całkowitego ich braku u Steve'a).

Nigel i Johny




















Steve















- Idziemy?- zapytał mój rozmówca, rozglądając się nerwowo, a ja spuszczam wzrok uświadamiając sobie, że wpatruję się w nich przez dłuższą chwilę. Biorę głęboki wdech-Okej- Chodźmy.
Gdy wychodzimy z  domu lekko mży. Nie wiem dokąd zmierzam, człapię więc za nimi i po chwili orientuję się, że stoimy na postoju taksówek. gdy już w niej siedzimy, prawie się nie odzywamy, tylko zdawkowe ,,tak", ,,nie" i ,, dziękuje". Siedzę wepchnięta pomiędzy bliźnięta, a Pan Ponury siedzi z przodu. Jedziemy i jedziemy, prawie już przysypiam, kiedy czuje, że auto się zatrzymuje. Wysiadam, po czym przeciągam się, by rozprostować kości i obserwuje, jak chłopaki kłócą się o to, kto zapłaci kierowcy, nie wtrącam się ,ale jak było do przewidzenia, już po chwili Steve zostaje przegadany i z westchnieniem wyciąga portfel. Tym razem idziemy piechotą i po jakiś 20-30 min. wchodzimy w las. Tam staram się trzymać jak najbliżej moich przewodników, i wzbudzam salwę śmiechu, gdy podskakuje na dźwięk pohukiwania sowy. Po długim, wyczerpującym marszu docieramy na miejsce. Inaczej to sobie wyobrażałam. Duży gmach, przywodzący na myśl domek z bali, z fontanną na dziedzincu i drewnianymi okiennicami w starym stylu. Torgal wyszedł nam na spotkanie, ubrany w ciemną koszulę w paski i spodnie od garnituru. długie, czarne włosy miał świeżo przycięte, i nijak nie pasowały do kilkudniowego zarostu. Ocenił sytuację i od razu się nastroszył.
- Gdzie twój bagaż?- zapytał się, a Nigel i Johny wybuchli tak głośnym śmiechem, że prawdopodobnie wypłoszyli wszystkie zwierzęta.
- Nigdzie- odburknęłam- czemu nikt łaskawie mi nie powiedział?!
Spojrzał się na chłopaków, ale bliźniaki byli zbyt rozbawieni by mu cokolwiek powiedzieć , natomiast Steve przybrał minę męczennika i zaczął mamrotać ile to rzeczy on ma na głowie....Świetnie, zwalili wszystko na mnie i jeszcze mnie olali. Torgal chciał naprawić sytuację powiedział więc:
- No tak, zaraz wyślę kilku chłopców..
- Nie!- zaprotestowałam kipiąc z wściekłości- twoje psy nie będą węszyć w moim domu- na widok min trzech zawiedzionych, urażonych i smutnych chłopaków, po tym co powiedziałam uznałam, że się zapędziłam. Uspokój się...powiedziałam sobie w duszy i rzuciłam swoim ,,ofiarom" przepraszające spojrzenia.. Torgal tylko pokręcił głową i kontynułował:
-...którzy przyniosą wszystko, co uznają za stosowne- ostatnia część niemal wykrzyczał, ale spuściłam tylko głowę.
- Nigel zaprowadzi cię do pokoju i wszystko wyjaśni. Powodzenia- rozciągnął usta w czymś na kształt uśmiechu i odszedł. To samo zrobił Steve, a mi zrobiło się przykro, że tak go potratowałam, ale kiedy Johny uśmiechnął się lekko, mrugnął do mnie i dopiero odszedł, poczułam się trochę lepiej. Kiedy zniknęli w budynku Nigel zaczął iść, zrobiłam więc to samo, ale zachowując dystans, bo nie wiedziałam, czy on też jest na mnie zły.
- Naprawdę nie chciałam nikogo skrzywdzić- wyszeptałam
- My to wiemy, nie zadręczaj się- zaskoczona podniosłam wzrok, a on rzucił  mi pokrzepiający uśmiech i mówił dalej:
- wszyscy przez to przechodziliśmy.
- Chcesz powiedzieć, że jeszcze nie skończyliście?
- Nie, ale zostało nam naprawdę niewiele. A ty dopiero zaczynasz- dodał. Westchnęłam. Wiem....Po drodze do pokoju próbował mi objaśnić, jak to tu działa, ale wszystko wpadało mi jednym uchem, a wylatywało drugim. Kiedy doszliśmy do drzwi zatrzymał się , wręczył mi jakąś kartkę i powiedział:
-tu masz swój rozkład dnia. Gdybyś czegoś potrzebowała jestem na dziedzińcu. I juz miał odchodzić , gdy mi nasunęło się jeszcze jedno pytanie.
-Hej...
- Tak?- zatrzymał się
- Co się dzieje później? No
- No wiesz po roku?
-Część z nas się stąd wynosi, a część zostaje i szkoli nowych, takich jak ty. Są jeszcze ci, którym się nie udało- Na chwilę popada w zadumę, jakby mówił sam do siebie- i już na zawsze zostają wilkami...
- Co?- pytam zszokowana, czym wyrywam go z zamyślenia. Jego nastrój ulega zmianie i zaczyna lekko chichotać.
- Spoko, wszystkiego się dowiesz. Trzymaj się- powiedział i odszedł. Wykończona weszłam do pokoju i rozejrzałam się. Był raczej przestronny, z osobna łazienką, ścianami koloru pomarańczy i jasnych mebli. Położyłam się na łóżku i trzymając kartkę w górze zaczynam ją lustrować. Jest dosyć prosta, nie ma wytyczonych godzin, tylko sam plan. zawiera między innymi wszystkie posiłki, kształcenie (ciekawe o co chodzi?) a także mnóstwo innych rzeczy jak, strzelanie z łuku, jazda konna, walka wręcz, gimnastyka, niektóre z nich mają obok siebie mały napis ,, od poziomu 6" czytam i coraz bardziej się przerażam : polowania, walka z użyciem broni i inne rzeczy o których nie mam pojęcia. ale w sumie, będąc na moim poziomie nie jest tak źle. Mam tylko szczera nadzieję, że nie każą mi się uczyć geografii. Ale dzisiaj chyba mogę sobie odpuścić wszystkie zajęcia prawda? przynajmniej taki mam zamiar. Spojrzałam na zegarek. Już 16. Dawno po obiedzie, ale przede mną jeszcze kolacja, cóż może ktoś okażę miłosierdzie i mi ja przyniesie. Proszę, niech w łazience będzie wanna, nie prysznic. Biegnę by sprawdzić, jak się sprawy maja i rzeczywiście wanna! Zamierzam zafundować sobie mega kąpiel. Może nie ma tu olejków ani balsamów,ale jest mydło, ręczniki i inne niezbędne rzeczy, które dziś muszą mi wystarczyć. Napuszczam całą wannę wody i już w niej siedzę odprężając się i relaksując. O tak, tego mi było trzeba. Jakieś 2,5 godziny później wychodzę z wanny i gdy owijam się ręcznikiem, wyraźnie słyszę czyjeś kroki za ścianą. O co tu chodzi? Kto to? A że w tej chwili mało czego już się bałam ( a może po prostu tak bardzo chciało mi się spać, że nie myślałam racjonalnie?) owinęłam się ciaśniej i wyszłam z łazienki. Przy łóżku stał nie kto inny, jak wiecznie śmiejąc się bliźniaki z moją walizką w ręku. Kiedy mnie zobaczyli, natychmiast umilkli a ich twarze zrobiły się purpurowe. W końcu ciemnowłosy przerywa milczenie:
- Ehm...no..tu są ciuch i...Sorry pukaliśmy ale nikt nie otwierał
- Właśnie- przytaknął mu ochoczo brat nie spuszczając ze mnie wzroku- My już idziemy, aha na stole masz zostawioną kolację - dodali szybki, postawili torbę i poszli. Zaśmiałam się. Tak z całą pewnością, ci dwaj już mi wybaczyli.
Szybko przebrałam się w pidżamę, usiadłam po turecku na łóżku i zaczęłam jeść. Kolacja okazała się przepysznym kurczakiem w panierce i surówką i ziemniakami. Zjadłam wszystko do ostatniego okruszka i położyłam się spać. O dziwo nie miałam problemów z zaśnięciem, ale być może była to zasługa pełnego żołądka. Zasnęłam kamiennym snem.
Czuje strach.Uciekam. Coś mnie goni. I nawet kiedy uświadamiam sobie, że to tylko sen nie przestaję biec. Odwracam się. To stado wilków. Biegnę co sił, ale jeden z nich mnie dogania i w chwili, gdy rzuca mi się do gardła....- budzę się zlana potem, a serce o mało nie wyskoczy mi z piersi. To był tylko sen, powtarzam sobie, tylko sen, ale i tak boję się ponownie zasnąć, w obawie, że znowu ujrzę ten przerażający widok. Zerkam na elektroniczny zegarek. 5:50. Jeszcze wcześnie. Wszyscy śpią. I nagle w mojej głowie pojawia się szalony, ale jakże kuszący pomysł. Przejdę się po obozie, czy jak to się tam nazywa. Co mi szkodzi? Przecież to chyba nie jest zabronione? A nawet jeśli, to nikt się nie dowie...Ochoczo wstaję z łóżka nie dając sobie czasu na dalsze myślenie i szybko ubieram się w ciemne legginsy i kwiatową tunikę z rękawem 3/4. Po cichu wychodzę z pokoju, po czym na palcach przemykam obok wszystkich sypialni i znajduje się w holu. Nic specjalnego. Po środku duże wejście, po lewej ,,kuchnia i stołówka" a po prawej ,,hala sportowa". Hm... skoro w budynku nie ma nic do roboty, to może zobaczymy co dzieję się na zewnątrz? Tak tez zrobiłam, i zaraz pożałowałam, że nie wzięłam żądnej kurtki. Na dworze nieprzyjemnie wiało. Postanowiłam jednak nie wracać i ruszyłam w stronę lasku. Między drzewami było cicho i przyjemnie. Wiatr hulał w koronach drzew wprawiając je w ruch, a ja wstałam i przyglądałam się temu z zachwytem. To co działo się później było jak film w zwolnionym tempie. Coś ze świstem przecięło powietrze obok mnie i wbiło się w pobliską olchę. Przyjrzałam się. To była strzała. Tutaj? o 6 rano? Kto tu poluje? i...na co? Nagle zza krzaków wyłonił się On.- strzelec. Tylko tyle przyszło mi d głowy. Wysoki, dobrze zbudowany o twarzy na którą wręcz przyjemnie było patrzeć. Gęste włosy w kolorze piasku lekko opadały mu na czoło, kwadratowa szczęka, ładnie wykrojone usta i duże ciemne oczy otoczone kaskadą rzęs z pierścieniem mówiącym, że jest po tej samej stronie co ja. Cerę miał śniadą. W lewej ręce trzymał łuk, a przez plecy miał przewieszone coś  w rodzaju torby- plecaka na strzały
- Co ty tu robisz? I kim jesteś?- Wysyczał z taką agresją, że odruchowo chciałam cofnąć się o krok, ale powstrzymałam się, podniosłam wzrok i odpowiedziałam takim samym tonem:
-Mogłabym zapytać o to samo- Wkurzył się jeszcze bardziej
- Nie wiesz z kim rozmawiasz- jego oczy miotały błyskawice
- Cóż, w takim razie ty też nie- Powiedziałam, siląc się na najbardziej wyniosły ton na jaki było mnie stać. Podszedł bliżej, więc oparłam się o pień innego drzewa, które było w pobliżu. Kiedy po raz pierwszy spojrzał mi w oczy, jego złość ustąpiła, a w jej miejsce pojawił sie głęboki szok.
- TY jesteś...jesteś ztej szkoły?
- tak, i TY sądząc po oczach najwyraźniej też. Jesteśmy na tym samym wózku - powiedziałam ugodowo, ale on tylko zmrużył oczy.
-Nie, nie jesteśmy- odpowiedział, po czym podszedł do drzewa, wyciągnął strzałę i chwilę potem już go nie było. Nie zamierzam za nim biec i błagać o wyjaśnienie,ale przyznaję, to było dziwne. Kim on jest? I o co mu chodziło? Mam nadzieję , że wkrótce się dowiem. Odwróciłam się i ruszyłam w drogę powrotną, gdzie czekał na mnie pierwszy dzień mojego nowego życia...

sobota, 20 kwietnia 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Świątynia

 Rozdział 6(cz 2)


Dni mijały mi niemiłosiernie szybko, zabierając drogocenny czas. Próbowałam rozmawiać z wujkiem, bezskutecznie. Za każdym razem mi powtarzał, że nie mam, czym się martwić. Chciałam w to wierzyć, lecz wszystko wskazywało na nieuniknioną wojnę. Ludzie toczą bitwy, przelewając krew niewinnych ludzi, zamieniając synów, mężów i ojców w morderców, a potem i oni umierają. Czy opłaca się marnować życie za takie coś? Za walkę swoich władców? Na to jest tylko jedna odpowiedź. Nie, ale oni tego nie rozumieją, wpadając w błędne koło i pogrążając się w chaosie.
Troja szykowała się do wojny, wszyscy szykowali broń i uzbrojenie dla wojska. Łucznicy szykowali swoje łuki i strzały. Wojownicy łapali za miecze, by w każdej chwili być gotowym. Każdy szczegół był dopracowany i trzy razy przemyślany. Miało nie być żadnych komplikacji i tak na horyzoncie pojawiły się wrogie floty. Po zobaczeniu takiej ilości statków, nie było możliwości by nie zwątpić. Tysiące łodzi zbliżało się nie uchronnie w stronę brzegu. Stałam na balkonie w mojej komnacie i wpatrywałam się w morze niedowierzając. Nagle za sobą usłyszałam szybkie kroki.
- Apokalipso, jest źle! Chrisos… ona… - odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na fioletowowłosą, która z trudem łapała oddech.
- Violetto, co się stało? Gdzie jest Chrisos?! – krzyknęłam.
- Ona… jest w świątyni nadbrzeżnej musimy szybko tak się udać.
- Idź zawiadomić CC ona będzie tam szybciej, ostrzeże ją. – ruszyłam w stronę wyjścia, za mną szła Violetta. Pierwszy raz widziałam ją taką zdenerwowaną.
- Nie mogę jej znaleźć, a nie ma czasu.
– Więc się pośpieszmy. – Zarządziłam i zaczęłam biec, zostawiając fioletowowłosą daleko w tyle, mimo, że ta, z pewnością była dużo szybsza niż normalny człowiek, ale ja nie byłam człowiekiem. Po nałożeniu sigma, zostały zablokowane moje naturalne zdolności, ale część została.
Dawałam z siebie wszystko. Czułam ten wiatr we włosach, który normalnie by mnie oczarował, ale nie tym razem, zbyt bardzo się martwiłam o Chrisos. Pędziłam przecinając powietrze, by dotrzeć przed wrogimi oddziałami. Walka zaczęła się, słychać było krzyki i tarcie metalu o metal, ale tylko jeden statek dobił do brzegu, jako pierwszy. W oddali wojska greckie wykrzykiwały jedno słowo „Achilles”. Wejście do świątyni stało się polem bitwy, a jeden człowiek nasze oddziały, zamieniał w proch. Wtedy jeden z dowódców spojrzał w moją stronę zatrzymałam się. Widziałam nieme pytanie w jego oczach, skinęłam na potwierdzenie, na mój sygnał, wydał rozkaz odwrotu. Podczas zamieszania, szybko weszłam tylnym wejściem do świątyni. Skierowałam się do jej wnętrza.
- Chrisos?!  Chrisos!
- Apokalipsa? – Usłyszałam cichy głos. Podbiegłam do niej, siedziała skulona w rogu.
-Musimy się schować, chodź szybko. – złapałam ją za rękę i poprowadziłam do ukrytych drzwi. Przyłożyłam rękę i otworzyłam je. Za sobą usłyszałam cichutki przerażony głos.
- To była rzeź. – Spojrzałam na nią, cała się trzęsła. Jedyne, co mogłam zrobić to ją przytulić tak uczyniłam i wtedy usłyszałam odgłosy nie było szans bym zamknęła drzwi niepostrzeżenie.
- Zostań tu i poczekaj na Violettę.- Wyszeptałam i popchnęłam ją za drzwi.  Szybko je zamknęłam świątynia się zatrzęsła. W pamięci został mi jej zrozpaczony wzrok. Do świątyni wyszło około dwudziestu dorosłych greków, uzbrojonych w miecze i włócznie. Schowałam się w wnętrzu świątyni. Wtedy zobaczyłam wchodzący oddział Hektora. Wszystko działa się szybko, napadli na nich grecy, szybko i z zaskoczenia, na ziemie padali martwi trojanie i grecy, zaścielając swoją krwią wejście. Hektor szedł nie szczędząc nikogo, ale jak zobaczył spustoszoną świątynię i martwych opiekunów świątyni, ogarną go gniew. Z cienia wyłonił się wysoki, dobrze umięśniony grek, gdyby wzrok Hektora zabijał blondyn byłby już martwy.
- Oni nie mieli z tym nic wspólnego, nie musieliście ich zabijać. – Wskazał na kapłanów.
- Rzeczywiście podcinanie gardeł starcom jest nie honorowe. – Zakpił grek.
- Honor jest dla dzieci i głupców. Ja walczę za rodzinę i ojczyznę. – Hektor wyciągnął miecz w stronę blondyna. – Walcz ze mną.
- Miałbym cię teraz zabić, gdy nikt nie patrzy? – Grek zaczął wychodzić drugim wyjściem, a Hektor poszedł za nim. Więcej nie słyszałam, wpatrywałam się w martwe ciała leżące na ziemi. Na to było tylko jedno słowo, rzeź. Wszędzie byli grecy, nie miałam szans na wydostanie się po cichu. Zaryzykowałam, pędem ruszyłam do wyjścia. To był najgłupszy pomysł, jaki miałam. W jednej chwili zostałam pochwycona. Jakiś mężczyzna złapał mnie za włosy boleśnie przygważdżając do ziemi. Podcięłam go i już miałam się podnieść, gdy następny przygniótł mnie nogą.
- Co my tu mamy? – Podniósł moją głowę, a ja splunęłam mu prosto w twarz.- Ty szmato!- Zamachnął się i uderzył moją głową o posadzkę. Zobaczyłam mroczki przed oczami. Wszystko było zamazane. Próbowałam się wyrywać, bezskutecznie. Traciłam przytomność, przed zemdleniem zobaczyłam zapłakaną twarz Chrisos. Na szczęście jest bezpieczna, to była moja ostatnia myśl.
~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~
Powoli otworzyłam oczy, czułam się beznadziejnie, cała byłam obolała, a ciało całe mi zdrętwiało. Poruszyłam nadgarstkami, były czymś związane. Rozejrzałam się wokoło, siedziałam w namiocie pełnym łupów z świątyni, przywiązana do słupka. Nie mogłam się ruszyć. Spróbowałam użyć swoich zdolności i…

piątek, 19 kwietnia 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Piękna Helena

Rozdział 6 (cz. 1)
 


1194r. p.n.e.

  Przygotowania na powrót książąt Troi trwały cały tydzień, wszystko dokładnie planowano, by przywitać bohaterów. Wszędzie rozwieszone były girlandy, przygotowano też pokaźną ucztę. Mieszkańcy stali wzdłuż głównej drogi, wyczekując na ich przybycia.
  Pamiętam jak łodzie przybiły do brzegu, doskonale widziałam ich z balkonu z widokiem na morze. Parę małych łodzi przedzierało się przez falę. Nie mogłam się doczekać gdy znów zobaczę tak znajome twarze, ale musiałam cierpliwie czekać aż przedrą się przez całe miasto by dotrzeć do pałacu. Spokojnie czekałam koło wujka i Andrei.
  Do sali pierwszy wszedł Hektor, wyglądał jak zawszę. Czarne włosy, lekko przykryte pyłem opadały mu na brązowo czerwone oczy, dające mu niesamowity wyraz, ciało wyrzeźbione latami treningów i wojen. Nasz Hektor, poskramiacz koni. Tak jak przystało na następcę tronu, złożył honory ojcu, następnie złapał w ramiona kochaną żonę.
  Za nim przybył Parys i… złotowłosa kobieta, o oczach błękitnych jak niebo i kształtach bogini, nie można było zaprzeczyć była piękna. Parys zawsze dział na kobiety jak magnez. Nic dziwnego biorąc pod uwagę jego wygląd, brązowe włosy i zielone oczy, zdobywały kobiece serca, a wyrzeźbione ciało rozpalały wyobraźnię. Na mnie nigdy tak nie działał, kochałam go jak brata, ale miłość o której dużo słyszałam i widziałam, była dla mnie nieosiągalna.
   - Witaj ojcze – Parys złożył honory, po czym wyprostował się, złapał dłoń niebieskookiej kobiety i z powrotem spojrzał na ojca. – Oto Helena.- Kobieta pokłoniła się.
   - Helena Spartańska…
   - Nie ojcze, od teraz Helena Trojańska. – Król niepewnie spojrzał na syna i się uśmiechnął, ale widziałam że niepokój pozostał w jego starych, poczciwych oczach.
   - Oczywiście, witaj w Troi Heleno. Na całym świecie sławne jest twe piękno i muszę się przyznać , że wszystko co słyszałem o twojej urodzie było prawdą. Zostań, rozgość  i baw się dzisiaj z nami.
   - Dziękuję panie… nie słyszałam dalszej rozmowy ponieważ zobaczyłam zbliżającego się w moją stronę Hektora.
   - Kuzynko! Jak się cieszę że cię widzę. – Podszedł bliżej i mnie przytulił.
   - Tęskniłam, nie wiesz jak było tu nudno bez was.
   - Nudno? To ja powinienem to powiedzieć, nie było mnie nawet na cerom oni mojego syna i nie zobaczyłem twojego rytuału. Podobno to była katastrofa. – dałam mu lekkiego pstryczka w nos.
   - Nie nabijaj się. – A on zamiast okazać skruchę lub przeprosić, zaczął się śmiać.
   - Oj nie dąsaj się, gdybym nie wierzył w twoje umiejętności nigdy bym nie powierzył ci mojego syna.
   - A za mną to nie tęskniłaś? – zapytał z wyrzutem podchodzący Parys.
   - Jak powiem że nie, to się obrazisz? - Zapytałam zadziornie. – Oczywiście, że za tobą, też tęskniłam.  – mówiąc to, go przytuliłam. – Ale widzę, że ty znalazłeś sobie inne towarzystwo. – spojrzałam wymownie w stronę Heleny rozmawiającej z wujkiem.
   - Zakochałem się. – wytrzeszczyłam oczy i potrząsnęłam głową.
   - Nie możliwe… Nasz Parys największy flirciarz w Grecji i Persji, się zakochał, niesamowite.
   - Widzisz nawet mnie to złapało. Szkoda Thanatos, ze ty wybrałaś ścieżkę dziewictwa, zostając kapłanką. Gdyby nie to za tobą by teraz stała kolejka kandydatów na twojego męża.
   - Nie żartuj sobie. – Uśmiechnęłam się  ciepło. – zapraszam teraz na ucztę, na pewno jesteście głodni.

~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~

  Po hucznych zabawach, wszyscy poszli spać… prawie wszyscy. Ja nie byłam wstanie zmrużyć oka. Miałam złe przeczucie. Postanowiłam pójść do świątyni pałacowej, zawsze takie miejsca mnie uspokajały, nie dlatego, że uważano je za święte miejsce, bo wcale za takie je nie uważałam. Dla mnie ci rzekomi bogowie nie byli w jakikolwiek  sposób święci. Nieśmiertelni o nadzwyczajnych zdolnościach, zadufani w sobie, ale wszystkie świątynie były położone na złożach energii dzięki czemu, mogłam uspokoić umysł. Nie spodziewałam się że ktoś tam będzie.
    - Nie podoba mi się to, zmiotą nas z powierzchni ziemi. Dobrze o tym wiesz ojcze, już nic się nie da zrobić. – Coś kazało mi nie przerywać tej rozmowy, ukryłam się za kolumną i nasłuchiwałam.
    - Wiem, ale nie musisz się martwić synu. Bogowie są po naszej stronie, a mury Troi są w stanie wytrzymać dziesięcioletnie oblężenie. Nigdy nie przegraliśmy i tym razem też nie przegramy. Po za tym, wysłanie Heleny z powrotem nic nie da, za późno. Hektorze nie mogłeś go powstrzymać? – Ostatnie słowa były oskarżycielskie.
     - Ojcze doskonale znamy Parysa, miał wiele romansów, ale tym razem w jego oczach widziałem prawdziwą miłość i wolałby umrzeć niż ją stracić. Nie mogę pozwolić na jego walkę, jest nie doświadczony, zabili by go jednym ciosem miecza.
    - Czeka nas ciężka bitwa, szczególnie, że Menelaos nie spocznie póki nie odzyska żony i nie zabije Parysa. Nie zawaha się poprosić o pomoc swojego brata Agamemnona.
    - Ojcze, nie damy rady wygrać z całą Grecją!
    - Wiem, wiem idźmy spać porozmawiamy jutro… idziemy spać – powtórzył.
   Odczekałam, jeszcze chwile i wyszłam zza kolumny. Doskonale wiedziałam o czym mówili. Wizja Rozy się spełniała, czekały nas  ciężkie czasy i nic z tym nie mogliśmy zrobić. Wtedy myślałam, że jestem wstanie ochronić wszystkich ludzi których kochałam, nie miałam pojęcia jak bardzo się myliłam.

__________________
Takie króciutkie coś bo kolejny rozdział dopiero w sobotę. 


 
 

 
 

Pamiętnik Apokalipsy - Ceremonia


Rozdział 5 



1194r. p.n.e.
   Stigma dały mi szansę żyć jak człowiek, a hipnoza Chrisos uczyniła mnie bardziej ludzką, spałam i jadłam jak oni, ale w głębi siebie wiedziałam, że nigdy nie będę w stu procentach człowiekiem. Cieszyłam się każdą chwilą tego życia. Miałam okazję poczuć to wszystko co oglądałam po cichu, ukryta przed światem. Brałam czynny udział w życiu mojej przybranej rodziny, cieszyłam się ich szczęściem. Doskonalę pamiętam ślub mojego brata, Hektora z piękną, czarnowłosą Adromachą, zwaną przez nas Andreą, okazała się niesamowicie inteligentna i miła, a teraz oczekiwała swojego pierwszego dziecka. Dzieci… jako jedyne wzbudzały we mnie coś na kształt współczucia i litości, te kruche i całkowicie bezbronne istoty. Niestety Hektora nie było, gdy urodził się jego pierworodny syn i nowy książę Troi. Chłopczyk był podobny do ojca, te same czarne włosy ciemnobrązowe oczy, połyskujące czerwienią.
    Na mnie spoczął zaszczyt przeprowadzenia ceremonii gennisi* , mającą za zadanie chronić dziecko i dać przychylność bogów. Rytuał ten odbywał się dwunastego dnia życia dziecka, wszyscy założyli odświętne szaty i zebrali się w świątyni nad brzegiem morza. Na ołtarzu stały przeróżne dary, takie jak owoce, olejki zapachowe, zioła i kwiaty. Ostrożnie położyłam noworodka pomiędzy tymi rzeczami na puszystych materiałach i zaczęłam śpiewać rytualną pieśń. Poczułam jak moje sigma  na całym ciele zabłysły turkusem. Ściany świątyni pokryły się siatką świecących znaków, dary  zaczęły zmieniać się w popiół. Pomieszczenie wypełnił pachnący dym. Nie przestając śpiewać wyciągnęłam ręce. W dłoniach utworzyła się kula dymu, podobnego do mgły. Podeszłam do dziecka i delikatnie opuściłam dym na chłopca, który otoczył go, a następnie się wchłoną. Skończyłam pieśń i wszystko ustało. Wzięłam noworodka w ręce i odwróciłam się do zebranych.
    - Niech bogowie będą ci przychylni. Niech żyje nasz młody książę Astyanaks!  - Zgromadzeni pokłonili się. – Powstańcie i radujcie się!
Podeszłam do Andrei i podałam jej synka, następnie skierowałam się  do Króla Priama.
    - Witaj panie – ucałowałam go w dłoń jak nakazywał zwyczaj.
    -Ile razy mam ci powtarzać droga Thanatos, że masz nazywać mnie wujkiem? – Zapytał rozbawiony – Doskonale się spisałaś, na pewno mój wnuk będzie miał dużo pomyślności i przychylności bogów, po takiej ceremonii. Szkoda, że moi synowie nie mogli tego zobaczyć.
     - Nie martw się wujku, niedługo wrócą jak zawsze, okryci chwałą, a sojusz zapewni nam lata dobrobytu i spokoju. Nasza kochana Troja zakwitnie jak nigdy przedtem. – Uśmiechnęłam się do niego ciepło, podałam mu rękę i razem wyszliśmy z świątyni świętować. Całe miasto radowało się z nami, były tańce, muzyka, stoły pełne potraw i wielkie dzbany wina. Ja dotrzymywałam towarzystwa rodzinie królewskiej… mojej rodzinie.
     - Cudowna ceremonia, cieszę się że to ty ją przeprowadziłaś.- pochwaliła mnie Andrea.
     - To był dla mnie zaszczyt. – Uśmiechnęłam się do niej, po czym spojrzałam na bawiących się gości. Pomiędzy  całym tym tłokiem, ujrzałam samotnie idącą Chrisos.
    - Pozwól wujku, że zostawię was samych na jakiś czas.
    - Spokojnie, idź, baw się i nie przejmuj się takim starym człowiekiem jak ja.
Spokojnie poszłam do ogrodu gdzie widziałam ostatni raz Chrisos. Nadal tam była, siedziała na ławce i przypatrywała się gościom.
  - Witaj, co sprawiło że siedzisz tu całkiem sama?
  - Teraz, już nie jestem sama, usiądź. – poklepała miejsce kolo siebie. – Roza miała wizję – zaczęła – była niejasna i zamglona – spojrzała mi prosto w oczy. – Zbliża się coś złego, a jedno jest pewne… nie da się tego uniknąć.
   Nie lubiłam gdy moja wiecznie radosna, tryskająca energią Chrisos stawała się poważna, tylko wtedy można było zobaczyć, że jest dużo starsza niż wygląda. Ta niska osóbka potrafiła być straszna i jeśli chciała, śmiertelnie niebezpieczna. Ale czego można się było spodziewać po jednej z rodu Anemos – rodu ,który od setek lat władał powietrzem, ludzi których zwano tkaczami snów.
   - Nie martw się jestem z tobą. – na te słowa bursztynowooka uśmiechnęła się i zeskoczyła z ławki, po czym wyciągnęła do mnie dłoń.
   - Chodźmy się pobawić. – złapałam tą drobną dłoń, którą tyle razy do mnie wyciągała, chcąc nie wierzyć, że już nic nie da się zrobić.
Po powrocie na swoje miejsce, wszyscy się śmieli.
   - Czy coś dobrego mnie ominęło?
   - Tak, właśnie dostaliśmy wiadomość, że Hektor i Parys wracają za miesiąc.



gennisi* - narodziny
____________________________________
Dlaczego Thanatos? Ponieważ inaczej nazywają ją Ireia, a inaczej rodzina królewska.

tatuaże:

środa, 17 kwietnia 2013

Wiki-wolfe: rozdział 4: SZOK

W domu ponownie rozsiadł się na kanapie, tak jak zrobił to za pierwszym razem, a ja (już bez wszechogarniającego strachu) obok niego, opierając się o pasiastą poduszkę.Zapadła niezręczna cisza.
-Napijesz się czegoś?- Zapytałam przerywając milczenie.
-Nie, dziękuje-odpowiedział uprzejmie
-To może coś do jedzenia?Chyba zostało mi jeszcze trochę spagetti- Powiedziałam z powątpieniem zerkając w stronę kolorowych garnków, kupionych za grosze na jednym z pchlich targów.
-Nie nie jestem głodny- Po raz drugi odmówił, a po chwili dodał- Ale ty się nie krępuj-Potrząsnęłam tylko głową.
-Ja też nie jestem głodna- Nie było sensu tłumaczyć mu co jest powodem mojego braku apetytu. Znowu zapadło krępujące milczenie, lecz tym razem nie zwróciłam na to uwagi, bo zatopiłam się w rozmyślaniach. Powinnam odczuwać wilczy głód. Od czasu przyjęcia prawie nic nie jadłam...Zaraz, zaraz, co ja przed chwilą pomyślałam? wilczy? Oh, to niedobre słowo, ale przecież ludzie często tak mówią prawda? Zastanawiam, się tylko co ta metafora oznacza dla mnie. Potrząsnęłam głową, jakby to miało odegnać dręczące myśli i skupiłam się na moim gościu. Powiedział, że nie jest głodny...a co on w ogóle je? i co ja będę jadła?- przybyło zaraz potem. Bardzo, ale to bardzo nie chciałam wybuchnąć histerycznym płaczem, więc porzuciłam dręczące pytanie i podniosłam wzrok na Torgala. On także się we mnie wpatrywał.
-Więc...co teraz ze mną będzie?- nareszcie odważyłam się zadać to pytanie, pytanie, na które z jednej strony chciałam, a z drugiej nie poznać odpowiedzi.
-Nic- Powiedział tylko, jakby chodziło o oblany egzamin i uśmiechnął się olśniewająco, ukazując zęby. Już zaczynało mnie to denerwować. Wzięłam dwa głębokie oddechy, by opanować trawiącą mnie irytację. Nie podziałało.
-Tak po prostu?!- wykrzyczałam- Przychodzisz sobie, wywracasz moje życie do góry nogami i co? Nic?- Wciąż krzyczałam, ale on tylko westchnął zrezygnowany z przygaszonym uśmiechem.
-Mam na myśli, że teraz już wszystko będzie dobrze, przeniesiesz się w specjalne miejsce gdzie spotkasz takich jak ty i....- Nie dokończył, bo tym razem zamiast krzycząc wybuchnęłam głośnym, niemal histerycznym śmiechem, co to ma być Harry Potter?! I może jeszcze nazywają się ,,Akademia Wilkołaka", a ich hasło to ,, szukamy idiotów bez przyszłości, którzy do tego są wilkołakami". Czego jeszcze się dowiem?
-Wszystko w porządku- Zapytał mój towarzysz patrząc na mnie jak na ostatnia kretynkę, więc trochę się uspokoiłam, a on mówił dalej:
-Będziesz tam mieszkać i uczyć się wszystkiego, co może okazać ci się przydatne. Niestety, cel uświęca środki, a co za tym idzie do czasu, aż zakończysz swoją edukację, nie zobaczysz się więcej ze swoją rodziną, znajomymi, słowem ze wszystkim, co łączyłoby cie z przeszłością.-Dokończył, a ja poczułam głęboki, dławiący smutek.
- Nie mogę wszystkiego rzucić i iść...miałam iść na studia...ja...nie mogę- wyszeptałam
- Już to załatwiliśmy. Nie masz wyjścia.- powiedział chłodno- przyjdą po Ciebie jutro w południe. Od razu ich rozpoznasz.- Wstał i wyszedł nie mówiąc nawet ,,cześć". a ja dopiero w tej chwili w pełni, odstawiwszy na bok swoje wszystkie wierzenia i przekonania, uświadomiłam sobie jak wielka zmiana zaszła w moim życiu. Spojrzałam na zegarek. 12. Jutro o tej porze zacznie się moje nowe życie. Ale czy lepsze? Usiadłam na podłodze i zaniosłam się gwałtownym płaczem. Zwykle w takich sytuacjach Angela była nieoceniona, ale to nie była typowa ,,taka sytuacja". Nie mogę tak po prostu do niej zadzwonić i powiedzieć :,, Hej , mam problem, cóż wyobraź sobie, okazało się że jestem wilkołakiem i nie wiem co z tym zrobić" Wyśmiałaby mnie? Czy raczej uznała za obłąkaną? raczej jedno i drugie. I wtedy, kiedy pomyślałam, że nic gorszego nie może się stać, okazało się, że jednak. Do mieszkania, jak na zawołanie wpadła Angela ( nawet nie raczyła zapukać) w koronkowych legginsach, czarnej sukience i złotych balerinach.  Kiedy zobaczyła w jakim jestem stanie uklękła i zapytała co się stało.
- Nic- Odpowiedziałam podnosząc się z podłogi i próbując stłamsić płach- wszystko w porządku- skłamałam
-na pewno?- zapytała chyba tylko op to, by zachować pozory
- tak- odpowiedziałam. Prawie już nie płakałam.
- To dobrze- szybko wrócił jej dobry humor- bo wiesz, potrzebuje Twojej rady co do tej imprezy w przyszłym tygodniu...- i tu zaczęła gadać o tym jakie sukienki sobie kupiła, potem przeszła do kolczyków, butów, nie ominęła nawet bielizny, ale kiedy omawiała bolerko, nie wytrzymałam.
-Możesz się zamknąć do cholery? Ludzie mają gorsze problemy niż ty i Twój wygląd!- wykrzyczałam, nie przestając płakać. Czułam gniew, i mimo wszystko było to lepsze uczucie, niż wszechogarniająca rozpacz, a zresztą, jak ona się zachowuje?Ja siedzę i płaczę, a ona nawija o ciuchach. Podniosła na mnie chłodny wzrok, wstała i wyniośle ruszyła w stronę drzwi, a na odchodne rzuciła tylko lodowatym tonem:
- Widzę, że nie nadajesz się dzisiaj do rozmowy. Ty i te Twoje humory- Prychnęła, po czym wyszła głośno trzaskając drzwiami. Świetnie, pomyślałam, nawet ona się czepia. Po raz kolejny poczułam się samotna tak naprawdę . Niczym opuszczona, bezludna wyspa, która dryfuje po oceanie i z góry skazana jest na zapomnienie. Nie chodzi o to by otaczało cię 1000 ludzi, z czego połowy się nie zna. Nie warto. Dopiero prawdziwy przyjaciel może być naszą bratnią duszą, naszym ,,portem". Jeżeli kogoś takiego znajdziemy, już nie potrzebujemy innych, wystarcza nam towarzystwo siebie nawzajem i rozumiemy się lepiej niż z kimkolwiek innym. Nie wiem czy minęła minuta, czy godzina i mimo to, że prawdopodobnie dochodziła dopiero pora obiadu, zasnęłam na podłodze, zbyt wykończona fizycznie i psychicznie, by dowlec się do łóżka...
Obudziłam się i przez chwilę doznałam uczucia spokoju. Ta pierwsza sekunda po przebudzeniu jest wyjątkowa. Niczym się nie martwimy, czujemy się dobrze, a potem wszystko sobie przypominamy i  zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę wszystko jest do d...wiadomo do czego. Wstałam i niechętnie poszłam do łazienki. Tam spojrzałam w lustro, na swoją spuchnięta od łez twarz, którą widziałam w takim stanie tyle razy gdy byłam mała. Podniosłam wzrok i spojrzałam na moje dziwne oczy. Znowu byłam małą dziewczynką, którą wszyscy witali z uśmiechem na twarzy dopóki ich nie zauważyli. Przerażone spojrzenia małych dzieci, dziwne pytanie dorosłych, to wszystko teraz wróciło.
,,co ty tu masz?"
,, czemu masz takie oczy"
,,skąd ci się to wzięło"
,,może idź do okulisty"
I moje próby przetłumaczenia im, że naprawdę nie wiem i, że naprawdę jestem taka jak oni. Nawet nie zauważyłam, jak po zaróżowionym policzki spłynęła łza. Czy to się teraz skończy? Spotkam podobnych sobie? Cóż znalazłam przynajmniej jedną jasną stronę. Na razie musi wystarczyć. O nie- pomyślałam- Nie będę płakać- szybko wytarłam oczy, podeszłam do komody i wybrałam jasne jeansy. oraz luźną koszulę w kratę. Spojrzałam na zegarek 11??? ale... jak? wygląda na to, że przespałam całe wczorajsze popołudnie, noc i dzisiejszy poranek. No ładnie. Za godzinę... za godzinę odwiąże się moja odwieczna zagadka. Odczuwam przerażenie ale też- co mnie zdziwiło- podniecona, tym co będzie. Powinnam, coś zjeść. Wmuszam w siebie jogurt, banana, szklankę soku i nic poza tym. Jestem zbyt zdenerwowana. Oddychaj, nakazałam sobie, oddychaj,  Tak też zrobiłam, rozsiadłam się na kanapie i czekałam. 2893 oddechy później usłyszałam dzwonek do drzwi i aż podskoczyłam, po czym oblał mnie zimny pot. To już? Ale jak? Odetchnęłam raz jeszcze i poszłam otworzyć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
uff, trochę mi to zajęło, ale mam nadzieję, że się spodoba;)

sobota, 13 kwietnia 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Stigma

Rozdział 4

Ok. 1200 lat p.n.e.



„Witaj w domu” te dwa słowa utkwiły mi w pamięci na wieczność. Czas jakby się zatrzymał, a do mojego umysłu powoli docierało, że coś jest za mną nie tak. Miałam wrażenie, że jestem w ciele kogoś innego.  Rozdarta nie wiedziałam, co zrobić, by się pozbyć tego uczucia. Uczucia, które non stop krzyczało, że trzeba uciekać. Podniosłam się szybko i tracąc równowagę, z powrotem opadłam na kamienną podłogę. Tatuaże paliły na zewnątrz i wewnątrz
    - Spokojnie, nie wstawaj – usłyszałam kojący głos Chrisos. – Teraz musisz odpoczywać.  – Podeszła bliżej i zaczęła gładzić mnie po włosach. – Śpij – wyszeptała, spojrzałam na nią i już chciałam jej powiedzieć, że ja nie śpię i nigdy nie potrzebowałam snu, gdy moje powieki stały się ciężkie, a głowa zaczęła bezwładnie opadać.  – Śpij – powtórzyła melodyjnie, a mnie spowiła głęboka, czarna otchłań mojego umysłu, pozbawiona jakichkolwiek snów.

   Tym razem przebudzenie było inne, przywodziło na myśl letni poranek, gdy słońce wychodzi zza horyzontu, powoli, nie śpiesząc się, ściągając uwagę innych i budząc świat do życia. Nie śpiesznie otworzyłam oczy, przerywając ten błogi stan. Parę razy zamrugałam wyostrzając, zamazany obraz. Znajdowałam się w pomieszczeniu, o kamiennych ścianach koloru piaskowca. Spokojnie podniosłam się do pozycji siedzącej, uważnie przeczesując pokój wzrokiem. Leżałam na wielkim wygodnym łożu, a po przeciwnej stronie rozciągał się niesamowity widok na morze, na balkonie stała fioletowo włosa kobieta, Violetta.
   - Obudziłaś się – stwierdziła, nie patrząc na mnie. – Pewnie oczekujesz wyjaśnień, jesteś ciekawa, po co tu jesteś. – Odwróciła się do mnie, jej oczy wyrażały smutek. Ściągnęła swoje fioletowe rękawiczki, odsłaniające palce ukazując bransolety tatuaży. – Te znaki są świadectwem Ireia, są naszym darem, wybawieniem, czasem przekleństwem. Każdy stigma* daje swojemu właścicielowi inną zdolność i czasem obdarza nas dość charakterystycznymi cechami… - przerwała pocierając kosmyk swoich włosów. – Roza widzi możliwą przyszłość, jej siostra Maivroz, jest kompletnym przeciwieństwem naszej wieszczki. Po dotknięciu przedmiotu lub osoby widzi przeszłość, jaką ma za sobą, to bardzo ciekawa i rzadka umiejętność. Ty też jesteś jedną z nas – wskazała ręką bym podeszła do niej. Nie miałam nic do stracenia, a przynajmniej czegoś mogłam się dowiedzieć. Wstałam z łoża i wyszłam na balkon, słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc morze na czerwienie i pomarańcze, a uparte falę ciągle rozbijały się o brzeg. Suknia szeleściła na ciepłym wietrze, a włosy powiewały.– Nie jesteś człowiekiem, my też nie jesteśmy, ani nigdy nie byłyśmy ludźmi. – Spojrzałam jej prosto w oczy. – Jesteśmy takie jak ty. – Przez mój umysł niczym błyskawica przeleciała jedna myśl.
   - Kłamca – wyszeptałam, a mój głos rozszedł się po pomieszczeniu przyprawiając o dreszcze – Nie jesteś niczym do mnie podobna. – W oczach Violetty zobaczyłam przebłysk strachu, który momentalnie zniknął zastąpiony wyrazem satysfakcji i triumfu.
   - Teraz nie różnimy się już niczym, stigma jest nie tylko darem, normalnych ludzi zabija, ponieważ nie wytrzymują tego ich ciała. Znaki czasami pieczętują nasze wrodzone zdolności, zastępując je darami, dajemy ci szansę na normalne życie wśród ludzi, będziesz miała rodzinę… i jeśli zechcesz my też możemy zostać twoją rodziną…, więc zgadzasz się? Czyż nie taki był twój cel?
  - Gdzie jest haczyk? – zapytałam prosto z mostu.
  - Haczyk? Nie ma żadnego, naszym obowiązkiem jest ci pomóc, a jedyne, co od ciebie oczekujemy to zostanie całkowicie jedną z nas, będziesz się uczyć i spędzać z nami czas…

  ~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~

  Teraz się zastanawiam jakby się potoczyło moje życie, gdybym nie przystała na tą propozycję, pewnie nie poznałabym moich braci, nie zakochałabym się, ani nie spędziłabym tyle przyjemnych i smutnych chwil. Doskonalę pamiętam tamte czasy, pełne radości i uczuć. Miałam rodzinę i osoby bardzo dla mnie ważne. Przez pierwsze lata dużo się uczyłam, dowiedziałam się też, że CC ma dar teleportacji, a moja mała Chrisos potrafiła zahipnotyzować dotykiem. Po naukach na kapłankę, poznałam moich przybranych braci Hektora i Parysa. Spędzałam z nimi dużo czasu, nie przeszkadzało im to, że jestem kapłanką. Traktowali mnie jak cenną kuzynkę. Tamte czasy były cudowne i nic nie zapowiadało, że ich wyprawa do Sparty na podpisanie sojuszu zniszczy wszystko, na co pracowałam latami.


Stigma* - Znaki
_________________________________
Króciutki mi wyszedł :( ale postaram się w czasie wolnym wyskrobać długi rozdział 5. wydaje mi się, że trochę wyjaśniłam, ale kim były kapłanki przed zostaniem Ireia dowiecie się później.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Ireia

Rozdział 3



Ok. 1200 lat p.n.e.
   Wejście do miasta nie było trudne, bo nikt nie zwracał uwagi na przechodzącą wśród tłumów zakapturzoną postać. Skrycie podziwiałam piękno tego miejsca, składającego się z kamiennych budynków, pomiędzy którymi wiły się uliczki. Kroczyłam jedną z głównych dróg zwanych „Kupieckimi”. Wszędzie stały stragany z towarami na sprzedaż, a pomiędzy nimi przechodziły ogromne ilości ludzi. Pierwsze wrażenie było straszne, wciąż przepychana przez tłumy, byłam atakowana przez wiele nachodzących na siebie odgłosów, drażniły mnie wszelkie szumy, krzyki. Chciałam zniknąć, w ostatniej chwili się powstrzymałam, by wszystkiego nie zepsuć. Nie mogłam się teraz wycofać. Zamknęłam oczy i zaczęłam ignorować nieprzyjemne dźwięki. Zaczęłam słyszeć melodię jakiegoś grajka i wyczuwać przyjemną woń kwiatów i przypraw. Gdy na powrót otworzyłam powieki spojrzałam na ten świat inaczej. Widziałam kamienne miasto, pełne barw, radości z małych rzeczy, miejsce, do którego chciałoby się zawsze wracać.
    Troję, która doskonalę się rozwijała, nigdy wcześniej niepodbita, z siedmioma murami dzielącymi miasto na części. W samym centrum stał wielki pałac królewski robiący wrażenie, ale był mniej interesujący od towarów na sprzedaż. Wokół straganów biegały śmiejące się dzieci. Podeszłam do jednego ze stoisk z biżuterią i klatkami z barwnymi ptakami. Mój wzrok padł na uwiezionego czarnego orła. Wpatrywał się we mnie błagając o pomoc.  Szybkim ruchem otworzyłam klatkę, wyciągnęłam go z jej wnętrza i podrzuciłam w górę. Dostojnie wzbił się w powietrze, ku niebu. Nagle poczułam silny uścisk na nadgarstku. Spojrzałam spod kaptura na trzymającego mnie kupca, nie wyglądał na zadowolonego.
    - Na Apolla, jak śmiesz mnie okradać?! Masz natychmiast mi za niego zapłacić! – Nie rozumiejąc powodów do złości tego człowieka, wyszarpnęłam swoją dłoń. Rozmasowując ją delikatnie spojrzałam z powrotem na znikającego w oddali orła życząc mu szczęścia. – Płać! – Gorączkował się mężczyzna.
    - Ja zapłacę. – Usłyszałam za sobą ciepły kobiecy głos.
    - Nie ma takiej potrzeby, pani. – W głosie kupca wyraźnie czułam strach, respekt i szacunek. Odwróciłam się stając twarzą w twarz z kobietą o fioletowych włosach i oczach, biła od niej siła. Podeszła do mężczyzny i podała mu sakiewkę, następnie skierowała się w moją stronę.
    - Chodź ze mną – powiedziała łagodnie podając mi dłoń. Widząc, że się waham, złapała moją rękę i zaczęła mnie ciągnąć w nieznanym mi kierunku. Nie opierałam się. Nie wiedziałam gdzie idziemy i poco, aż dotarłyśmy do świątyni położonej na klifie. Zostałam wciągnięta do środka. Fioletowo włosa dotknęła jednej ze ścian, na której pod wpływem jej dotknięcia, pojawiły się przeróżne wzory. Świątynia zatrzęsła się, a przed nią pojawiły się drzwi. Lekko je uchyliła, moim oczom ukazały się schody prowadzące w dół. Kobieta podała mi pochodnie i prowadziła dalej. W podziemiach czekały na nas cztery zakapturzone postacie.
     - Witajcie siostry – odezwała się moja towarzyszka.
     - Już jesteście! – Podbiegła do nas niska osóbka, pełna entuzjazmu. Szybkim ruchem ściągnęła kaptur. Jej twarz okalały złote, kręcone włosy, a bursztynowe oczy wpatrywały się we mnie, tak jakby widziała niesamowitą zabawkę. Na jej policzku i lewym ramieniu widniały tatuaże w roślinne motywy. Jakby mogła pewnie rzuciłaby mi się na szyję.

     - Chrisos uspokój się, bo jeszcze zniechęcisz naszego gościa. – Pouczyła ją fioletowo włosa. – Jestem Violetta, miło mi cię poznać – schyliła głowę na powitanie. Odwzajemniłam ten gest. – Pozwól, że przedstawię ci pozostałe Ireia*. – Zakapturzone postacie pokazały swoje twarze. Każda miała inny kolor włosów. - Poznaj Pasinos – Violetta wskazała na zielonowłosą kobietę z żółtozielonymi oczami. – Nazywamy ją CC (czyt. sisi). A to Roza i Maivroz – wskazała na dwie pozostałe. Jedna miała różowe włosy, a druga czarne jak węgiel, łączyły je czarne oczy. Wszystkie te kobiety były nadzwyczaj piękne. Czułam od nich silną energię.
      - Pewnie wiesz, kim jesteśmy. – Stwierdziła CC. Nieznacznie skinęłam głową na potwierdzenie. – W takim razie, wiedź, że my też wiemy, kim jesteś – spojrzałam na nią pustym wzrokiem, turkusowych oczu, ale w środku przeżyłam szok. Sama tego nie wiedziałam, to skąd one mogły to wiedzieć?- A raczej, kim nie jesteś. -  Po chwili dodała niszcząc moje nadzieje.
      - Widziałam cię w wizji – powiedziała ciepło Roza. – Nie jesteś ani człowiekiem, ani bogiem. Nie zaliczasz się też do Ireia, ani nawet do mitycznych stworzeń. Wiem, kim możesz się stać, ale czym jesteś teraz? – Chodziła wokół mnie przyglądając się mi z każdej strony. – A może powinnam zapytać, kim chcesz być? Naszym zadaniem jest ci pomóc, a zarazem powstrzymać. Zależy, którą ścieżkę wybierzesz. – Nagle zorientowałam się, że jestem przez nie, otoczona, wyczułam zagrożenie. Z szybkością światła rzuciłam się ku wyjściu. Coś mnie zatrzymało, natrafiłam na niewidzianą ścianę. Poczułam się uwięziona, spojrzałam jeszcze raz na wszystkie kapłanki. Zaczerpnęłam energii i już miałam wypalić sporą dziurę w tym czymś, gdy Violetta zaczęła coś śpiewać, poczułam jak jakaś siła przyciska mnie do podłoża, po chwili dołączyły do niej pozostałe Ireia. W tej postaci nie miałam szans, moje ciało zaczęło się świecić.
       - Poczekaj! – Usłyszałam krzyk Chrisos, z jakiegoś powodu zaprzestałam przemiany. – Zostań, proszę! Tak długo na ciebie czekałam! Proszę… zostań z nami… ze mną… proszę. – Mówiła coraz ciszej, a po jej policzkach spływały łzy.
     Siła, która nie pozwalała mi się ruszyć znikła. Teraz stałam w samym środku świecącego kręgu. Moją esencję przeszył niewyobrażalny ból, jakbym była rozrywana od środka. Zgięłam się w pół, pomieszczenie przepełniło się krzykiem bólu. Czułam jak na mojej skórze wypalają się znaki. Wtedy zobaczyłam to, co sprowadziło mnie na tą planetę. Kryształ magazynujący, wisiał nade mną, zadając mi cierpienie, by następnie się wchłonąć w wypalone tatuaże. Nie wiem ile czasu to trwało, ale gdy wróciła do mnie świadomość, pierwsze, co zobaczyłam to zapłakaną twarz Chrisos. Widząc, że otworzyłam oczy, rzuciła mi się na szyję.
   - Nareszcie! Już się bałam, że cię straciłam. Nie wiesz ile czasu czekałam by to powiedzieć. – Wytarła łzy i szeroko się uśmiechnęła. – Witaj w domu Apokalipso.

___________________________
Ireia - kapłanki



Pamiętnik Apokalipsy - Turkusowy wzrok.

Rozdział 2


Ok. 1600 - 1200 roku p.n.e.
 Jak niegdyś nie zastanawiałam się nad otaczającym mnie światem, tak w czasie tej podróży, nie mogłam odpędzić się od natłoku wrażeń. Zwracałam uwagę na każdy szczegół mojego otoczenia, na każdy dźwięk, nawet najcichszy, dobiegający do moich uszu. Rozkoszowałam się zapachem kwiatów traw, a nawet powietrza. Najpierw omijałam ludzi, zbliżając się do wciąż uciekających przede mną zwierząt. Po pewnym czasie nauczyłam się zachowywać tak by nie straszyć tych pięknych i różnorodnych stworzeń. Czułam się przy nich swobodnie i dążyłam je sympatią. Bez przeszkód mogłam się z nimi porozumieć, niestety ich żywot był krótki i szybko oddawały swoje dusz śmierci. Wędrowałam tak sto lat, poznając tą błękitną planetę. Dopiero po tym czasie odważyłam się z potworem poobserwować postępy ludzkości. Z biegiem lat wykształciłam u siebie „rozumienie słów” dzięki czemu byłam w stanie mówić jak i rozumieć każdy język ludzi. Czas mijał a ja poznawałam różne kultury i zwyczaje. Nie widzialna oglądałam ich wzloty i upadki.  Dzielnie starali się przezwyciężyć każdy trud, ale zniszczyło ich to, co jest nieuniknione dla każdego żyjącego organizmu. Śmierć przychodziła po cichu, zbierając swoje żniwo. Podczas przebywania na ziemi widziałam tysiące umierających ludzi. Jedni wyniszczani przez choroby, inni przez własną głupotę, lub zabierani przez naturę. Nie raz widziałam śmierć małych dzieci. Czy byłam w stanie im pomóc? Nie chciałam o tym myśleć. Nie wzruszały mnie tak liczne zgony, ale z jakiegoś powodu, gdy widziałam rozpacz matki nad swoim umierającym synkiem, zabieranym przez chorobę, czułam jakby ukucie w środku, a moje ciało przeszywał dreszcz. Bez namysłu zeszłam na ziemię w swojej naturalnej postaci. Kobieta nie była sama wokół niej stało jeszcze pięciu mężczyzn, mimo ze mnie doskonale widzieli, stali bez ruchu sparaliżowani strachem. Matka przestała zawodzić spojrzała swoimi zapłakanymi oczami prosto na mnie. Nie spodziewałam się usłyszeć tych słów od niej.
 - Jeśli jesteś śmiercią, proszę odejdź. Jeśli jesteś boginią, błagam uratuj mojego syna od śmierci. Możesz wziąć wszystko, co mam, ale go uratuj! – Błagała cicho łkając. Nie odezwałam się. Podeszłam tylko do kobiety i dotknęłam głowy małego chłopca. Jeszcze żył, ale niewiele życia mu zostało. Wysłałam mu odrobinę swojej energii, a moja dłoń zaczęła świecić. Czułam jak małe życie tego dziecka zaczęło rosnąć w siłę. Otworzył swoje oczy o pięknej błękitnej barwie. Pogłaskałam go po blond włosach i wraz z posłanym mu ciepłym uśmiechem rozpłynęłam się w powietrzu. Zadowolona kontynuowałam swoją podróż, kompletnie nieświadoma, że właśnie stworzyłam potwora.
Ludzie wydawali mi się takimi kruchymi istotami, dożywali średnio trzydziestu lat, nieliczni więcej, inni dużo mniej. Na samym początku nie interesowała mnie ich przyszłość, traktowałam ich raczej jak rozrywkę. Nie zdawałam sobie sprawy, że się do nich przyzwyczaiłam i z czasem, zapragnęłam zamieszkać wśród nich by poczuć te towarzyszące im uczucia. Mijały lata, a ja coraz bardziej chciałam, dołączyć do tych istot. Któregoś pięknego dnia, gdy leciałam nad jeziorem, zatrzymałam się na chwile spoglądając na swoje odbicie, tak jak kilka set lat temu. Uśmiechnęłam się i w tafli jeziora pojawił się inny obraz, teraz widziałam obraz dziewczyny o rudych włosach i niebieskich oczach, skórę miała lekko zaróżowioną i delikatną. Weszłam w ten obraz zanurzając się cała w przyjemnej wodzie. Moje skrzydła znikły, a ciało zaczęło przybierać inny kształt. Powoli wynurzyłam się z jeziora, czułam mokre włosy opadające mi na ramiona zerknęłam jeszcze raz w jezioro. Teraz wyglądałam jak człowiek, dotknęłam swojej skóry. Wiedziałam ze w środku nadal jestem sobą, że to jest tylko powłoka, ale cieszyłam się. Wpatrywałam się w swoje turkusowe oczy zlewające się z źrenicami. Z energii zrobiłam sobie biały płaszcz i ubrania. Ruszyłam do najbliższego miasta, Troi.