Rozdział 2
Ok. 1600 - 1200 roku p.n.e.
Jak niegdyś nie
zastanawiałam się nad otaczającym mnie światem, tak w czasie tej podróży, nie
mogłam odpędzić się od natłoku wrażeń. Zwracałam uwagę na każdy szczegół mojego
otoczenia, na każdy dźwięk, nawet najcichszy, dobiegający do moich uszu.
Rozkoszowałam się zapachem kwiatów traw, a nawet powietrza. Najpierw omijałam
ludzi, zbliżając się do wciąż uciekających przede mną zwierząt. Po pewnym
czasie nauczyłam się zachowywać tak by nie straszyć tych pięknych i
różnorodnych stworzeń. Czułam się przy nich swobodnie i dążyłam je sympatią.
Bez przeszkód mogłam się z nimi porozumieć, niestety ich żywot był krótki i
szybko oddawały swoje dusz śmierci. Wędrowałam tak sto lat, poznając tą
błękitną planetę. Dopiero po tym czasie odważyłam się z potworem poobserwować
postępy ludzkości. Z biegiem lat wykształciłam u siebie „rozumienie słów”
dzięki czemu byłam w stanie mówić jak i rozumieć każdy język ludzi. Czas mijał
a ja poznawałam różne kultury i zwyczaje. Nie widzialna oglądałam ich wzloty i
upadki. Dzielnie starali się
przezwyciężyć każdy trud, ale zniszczyło ich to, co jest nieuniknione dla
każdego żyjącego organizmu. Śmierć przychodziła po cichu, zbierając swoje
żniwo. Podczas przebywania na ziemi widziałam tysiące umierających ludzi. Jedni
wyniszczani przez choroby, inni przez własną głupotę, lub zabierani przez naturę.
Nie raz widziałam śmierć małych dzieci. Czy byłam w stanie im pomóc? Nie
chciałam o tym myśleć. Nie wzruszały mnie tak liczne zgony, ale z jakiegoś
powodu, gdy widziałam rozpacz matki nad swoim umierającym synkiem, zabieranym
przez chorobę, czułam jakby ukucie w środku, a moje ciało przeszywał dreszcz.
Bez namysłu zeszłam na ziemię w swojej naturalnej postaci. Kobieta nie była
sama wokół niej stało jeszcze pięciu mężczyzn, mimo ze mnie doskonale widzieli,
stali bez ruchu sparaliżowani strachem. Matka przestała zawodzić spojrzała
swoimi zapłakanymi oczami prosto na mnie. Nie spodziewałam się usłyszeć tych
słów od niej.
- Jeśli jesteś
śmiercią, proszę odejdź. Jeśli jesteś boginią, błagam uratuj mojego syna od
śmierci. Możesz wziąć wszystko, co mam, ale go uratuj! – Błagała cicho łkając.
Nie odezwałam się. Podeszłam tylko do kobiety i dotknęłam głowy małego chłopca.
Jeszcze żył, ale niewiele życia mu zostało. Wysłałam mu odrobinę swojej energii,
a moja dłoń zaczęła świecić. Czułam jak małe życie tego dziecka zaczęło rosnąć
w siłę. Otworzył swoje oczy o pięknej błękitnej barwie. Pogłaskałam go po blond
włosach i wraz z posłanym mu ciepłym uśmiechem rozpłynęłam się w powietrzu.
Zadowolona kontynuowałam swoją podróż, kompletnie nieświadoma, że właśnie
stworzyłam potwora.
Ludzie wydawali mi się takimi kruchymi istotami, dożywali średnio
trzydziestu lat, nieliczni więcej, inni dużo mniej. Na samym początku nie
interesowała mnie ich przyszłość, traktowałam ich raczej jak rozrywkę. Nie
zdawałam sobie sprawy, że się do nich przyzwyczaiłam i z czasem, zapragnęłam
zamieszkać wśród nich by poczuć te towarzyszące im uczucia. Mijały lata, a ja
coraz bardziej chciałam, dołączyć do tych istot. Któregoś pięknego dnia, gdy
leciałam nad jeziorem, zatrzymałam się na chwile spoglądając na swoje odbicie,
tak jak kilka set lat temu. Uśmiechnęłam się i w tafli jeziora pojawił się inny
obraz, teraz widziałam obraz dziewczyny o rudych włosach i niebieskich oczach,
skórę miała lekko zaróżowioną i delikatną. Weszłam w ten obraz zanurzając się
cała w przyjemnej wodzie. Moje skrzydła znikły, a ciało zaczęło przybierać inny
kształt. Powoli wynurzyłam się z jeziora, czułam mokre włosy opadające mi na
ramiona zerknęłam jeszcze raz w jezioro. Teraz wyglądałam jak człowiek,
dotknęłam swojej skóry. Wiedziałam ze w środku nadal jestem sobą, że to jest
tylko powłoka, ale cieszyłam się. Wpatrywałam się w swoje turkusowe oczy
zlewające się z źrenicami. Z energii zrobiłam sobie biały płaszcz i ubrania.
Ruszyłam do najbliższego miasta, Troi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz