wtorek, 26 marca 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Gorzkie przebudzenie





 

Rozdział 1

Egipt około 1650 lat p.n.e.

      Przebudzenie się było niczym  umierająca gwiazda, z jednej strony piękna, a z drugiej śmiertelnie niebezpieczna i powodująca rozczarowanie swoją słabością. Rozdarta między snem, a jawą powoli odzyskiwałam świadomość i czucie. Zmysły uśpione na tak długi czas, zaczęły się wyostrzać i wracać do normalności. Najpierw odzyskałam słuch, co spowodowało, że każda najmniejsza wibracja mnie drażniła. Byłam pewna, że odzyskałam zdolność ruchu, mimo to nie byłam wstanie nawet drgnąć, bo moje ciało napotykało twardy opór- skałę. Gruba skorupa, powodowała chęć wydostania się za wszelką cenę.
    Zaczerpnęłam odrobiny energii, na co moja skóra zareagowała światłem. Błękitna poświata stawała się coraz intensywniejsza. Otaczająca mnie skorupa zaczęła drgać, by w następnej chwili pękać. Skała rozpadała się w coraz mniejsze fragmenty, zmieniając się w pył. To samo działo się z każdym następnym metrem w moim pobliżu. Destrukcyjna energia niszczyła wszystko, nawet napotkane minerały takie jak diamenty czy korund. Śmiercionośne światło zamieniło się w wybuch tworząc mały krater. Zebrałam pozostałości energii zamieniając olbrzymi ogon, w dwie wygodne kończyny, nogi. Wstając z skały dokładnie się rozejrzałam.
   Stałam w kominie wulkanu, skierowałam mój wzrok w górę i ujrzałam przepiękne błękitne niebo bez gwiazd, nie było widać kosmosu. Poczułam się dziwnie, tak jakby gdzieś głęboko we mnie coś zabiło szybciej, co było nie możliwe, gdyż nie miałam żadnych organów. Funkcjonowałam jedynie dzięki energii, więc czemu widok nieba tak na mnie działał? Czemu sprawił, że chciałabym na nie spoglądać non stop? Czemu coś, co nie było dla mnie „pokarmem” wzbudziło mój zachwyt? Wtedy nie wiedziałam, że nic się nie dzieję bez powodu. Zrobiłam krok do przodu wyciągając dłoń w stronę wszechobecnego błękitu. Podłoże, na którym stałam zatrzęsło się, a skorupa zaczęła pękać, spod płyt wylatywał czary pył. Kamienne płyty powoli zostawały pożerane przez pokazującą się lawę. Temperatura gwałtownie wzrosła, a magma zaczęła falować niczym morze w czasie sztormu.
   Chmury dymu powoli wznosiły się ku górze zasłaniając mi widok nieba. Bez namysłu uformowałam na moich ramionach olbrzymie skrzydła złożone z samej skóry. Nie minęła chwila, gdy wzbiłam się w powietrze. Przecinałam powietrze i pył uparcie dążąc do nieba, które całkowicie pochłonęło mój umysł. Za mną uparcie Pieła się wrząca magma plując dymem i kamieniami. Nie przejmowałam się tym, ponieważ wszystko, co mnie dotknęło przestawało istnieć, spalając się doszczętnie. Po wydostaniu się z otaczającego mnie pyłu, swój wzrok skierowałam w stronę licznych krzyków i wrzasków. Pod wulkanem było umiejscowione miasto. Mój słuch był na skraju wytrzymałości, chciałam by to wszystko ucichło.
     Puściłam się z ogromną prędkością w stronę nieszczęsnego miasta. Na domy i drogi spadały ogniste kule i pył wypluwane przez wulkan. Wśród tego chaosu biegały istoty inne od wszystkich, jakie w życiu spotkałam. Dwunożne organizmy bez sierści i nieliczną ilością włosów występującą tylko na głowie. Mające na sobie jedynie dziwne materiały. Wyglądali na inteligentnych i… zrozpaczonych. Miałam ich dość. Wtedy stało się coś, co zesłało na to miasto wieczną ciszę. Z ogromnego wulkanu zwanego Thirą wylała się zabójcza fala popiołów, pogrążając Akrotiri w niemym krzyku dwadzieścia metrów pod pyłem. Nikt nie miał prawa tego przeżyć. Spoglądałam beznamiętne na te umierające istoty, nic nie czułam patrząc na kolejny koniec. Nie miałam potrzeby im pomagać, choć byłam wstanie. Podczas gdy ja wpatrywałam się w niegdyś miasto, a teraz dwudziestometrową powierzchnię pyłów, niebo zostawało zasłaniane przez dym. Moje ciało zareagowało natychmiast, po pogrążeniu przez cień.
    Podążałam ślepo przed siebie, gnając za niebem. Z ogromną prędkością ruszyłam w stronę otaczającej wyspę, wody. Dopiero, gdy wulkan zniknął mi z oczu zwolniłam, czułam się cudownie nade mną jak i pode mną rozciągało się niebo. Spoglądałam w tafle wody i widziałam swoje odbicie. Obniżyłam lot delikatnie dotykając jej powierzchni, tym samym niszcząc odbicie istoty o przezroczystej skórze, z błękitnym wnętrzem. Istotę, która miała ogromne skrzydła, a coś na kształt włosów powiewało na wietrze. Uszy wyglądały jak szpiczaste płetwy ryb, a oczy bez wyrazu i koloru wpatrywały się we mnie swoimi białkami bez źrenic i tęczówek. Swoją długą ręką uderzyłam w powierzchnie całkowicie zniekształcając obraz, przyśpieszyłam. Jedyna rzecz, której byłam pewna to, że jestem kobietą, co potwierdzały spore piersi. Nie miała pojęcia gdzie lecę, chciałam tylko czuć ten wiatr we „włosach”.
    W kosmosie nigdy nie zaznałam tej przyjemności z prędkości podczas lotu. Skrzydła sprawowały się wyśmienicie a ja nie zwracałam uwagi na mijający czas. Zatraciłam się tej prędkości. Po jakimś czasie otaczający krajobraz zaczął się zmieniać. Wszech obecną wodę, zastąpiły najpierw piaszczyste plaże z palmami, następnie łąki z wypaloną nie gdzie
trawą. Potem wszystko jakby umarło pojawiły się złote pustynie, a temperatura wyraźnie wzrosła. Niby martwe, niby opustoszałe tereny, miały w sobie coś niezwykłego, tak naprawdę były pełne życia, wystarczyła kropla wody by je obudzić. Leciałam dalej, aż natknęłam się na dziwną rzekę, zatrzymałam się nabrałam w dłonie krwisto czerwoną wodę, pełną kwitnących, mikroskopijnych glonów zabierających z wody tlen i barwiąc wodę. Na powierzchni rzeki dryfowały martwe ciała, zdechłych ryb. Zaciekawiona podążyłam w głąb lądu za wstęgą „krwawej” rzeki.
    Nie musiałam daleko lecieć, by natrafić na wielkie miasto składających się z piramid i świątyń, na pierwszy rzut oka było cudowne, ukryte wśród pisku i traw. Nagle z rzeki zaczęły wychodzić ogromne ilości żab, uciekających z zatrutej wody. Skierowały się na miasto, powodując przerażone krzyki mieszkańców. Z chęcią weszłabym tam i pozwiedzała tą intrygującą cywilizację, ale coś mnie powstrzymało, co to było nie mam pojęcia. Wzbiłam się w powietrze mocnymi derze nimi skrzydeł. Latałam nad budynkami, spoglądając na plagę żab, była istotnie interesująca, nadawałaby się do kabaretu.
     Czas mijał, a słońce chyliło się ku zachodowi. Wtedy sceneria miasta się zmieniła, do żab dołączyła wielka chmura komarów, małych istot żywiących się krwią. Nie dawały żyć mieszkańcom, kąsając ich ciała i na pamiątkę zostawiając uciążliwe, swędzące bąble. Oczywiście mnie nie miały zamiaru zostawić i pozwolić się biernie przyglądać ich ucztom. Niestety nie miały pojęcia, że ja nie jestem jadalna. Każdy, który dotknął mojej skóry, zmieniał się w pył. Zapadła noc, a na niebie pojawił się wielki srebrny księżyc, oświetlający przerażone miasto. Jego blask pochłonął mnie całkowicie, a niebo odsłaniało mi tak znany widok. Świecące gwiazdy przypominały mi lata spędzone wśród nich, w samotności. Zatraciłam się w tym niebie i wspomnieniach. Wodził nieświadomie wzrokiem za poruszającym się księżycem.
      Czas biegł szybko i zanim się obejrzałam mój piękny księżyc zniknął. Na horyzoncie pojawiła się cienka kreska pomarańczowego światła, mój wzrok spoczął na pojawiającym się słońcu, lecz tylko na moment. Przypomniałam sobie o mieście. Drobi były zaścielone zwłokami zdechłych żab. W powietrzu unosił się odór rozkładu, a w powietrzu latały zadowolone chmary much osiadających na ciałach martwych zwierząt jak i na żywym bydle, które się nieopodal pasło. Mieszkańcy nie chcieli wychodzić z domu, by nie narazić się na gryzące muchy. Nie rozumieli, dlaczego to ich spotyka. Zaczęło mi się nudzić patrzenie na tą żałosną cywilizację z góry.
      Postanowiłam się przyjrzeć z bliska jak i plagom, jak i mieszkańcom. Zeszłam na powierzchnię i wraz z dotknięciem jej rozpłynęłam się w powietrzu. Stałam się ledwo widzialna. Powoli wkroczyłam do miasta, na które spadło następne nieszczęście, bydło pozdychało przez choroby sprowadzone przez komary i muchy. Potem i ich dopadły choroby zwane wrzodami. Mieszkańcy byli jak ślepi nie zauważali mnie, mogłam stać toż kolo nich, a oni nawet mnie nie zauważyli, nie wyczuli. Z wyglądu przypominali mnie, ale mieli skórę kremową, zasłaniającą w pełni zbudowane ciało. Oni byli z krwi i kości, ja byłam esencją, która dowolnie mogła zmieniać swój kształt. Ludzie, to właśnie o nich mowa, najpierw wydali mi się słabi, ale z biegiem czasu, jaki z nimi spędziłam odwiedzałam się, że ich największą bronią jest rozum, który doprowadził ich do władzy nad światem, jak i licznych upadków.  
       Kolejny dzień chylił się ku końcowi i nic nie zapowiadało dalszych katastrof, nic bardziej mylnego, jeszcze tego wieczora na miasto spadł grad. Kule lodu wielkości pięści, spadały na nieprzygotowane miasto. Błyskawice cięły niebo, a ja? A ja stałam na środku placu i się śmiałam pierwszy rac w życiu. Kręciłam się wokół własnej osi, wpatrując się w chmury sypiące gradem, który przelatywał przeze mnie na wylot rozpuszczał się po drodze. By być niewidzialnym musiałam moją skórę zminimalizować do minimum. Grad wyglądał jak spadające gwiazdy. A jeden piorun uderzył w łąkę powodując jej zapalenie. Wybuchowa mieszanka. Zanim się obejrzałam, burza się skończyła w raz w wzejściem słońca, niosąc kolejne nieszczęście, szarańcze.  Kolonie liczące tysiące, pożerających wszystko, co się da, osobników przeczesały miasto.
     Zasłoniły miasto powodując egipskie ciemności trwające parę godzin, gdy chorda szarańczy opuściła miasto, zostawiła po sobie ogromne spustoszenia. Miasto nie wyglądało już jak dawniej, niegdyś budzące respekt, zamieniło się w miejsce walczące o przetrwanie. Zawodzący ludzie, pogrążyli się w rozpaczy i biedzie. Czas mijał i wszyscy ratowali, co się dało, robiąc największy błąd, jaki mogli popełnić. Spowodowali zbrodnie, która nie powinna się wydarzyć. Przez swoją tradycję nakarmili dużą ilością spleśniałego pożywienia swoje pierworodne dzieci, co doprowadziło do ich śmierci, kolejne ofiary, kolejna fala smutku i rozpaczy. Postanowiłam odejść, by nie patrzeć więcej na tych słabych ludzi, którzy nie byli w stanie nic zrobić. Udałam się w dalszą podróż poprzez czas i cywilizację, by dalej odkrywać te nieznane mi odtąd uczucia. Uczucia, które nie brały się znikąd, uczucia przywiązane do Ziemi.

2 komentarze:

  1. to ta ,,pewna osoba" jest bardzo mądra hehe ;p
    super rozdział, oby tak dalej pozdro:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam kompleksy !!! Mówiłam Ci to już Kochana ?

    OdpowiedzUsuń