sobota, 2 marca 2013

WIKI- rozdział 1

,,PRZYJĘCIE URODZINOWE"
- Zdążysz, masz jeszcze dużo czasu- Powtarzałam sobie w myślach, mając złudną nadzieję, że jednak nie spóźnię się na własne przyjęcie urodzinowe. Organizatorami tych że urodzin byli, jak co roku rodzice -dzisiaj kończyłam 20 lat więc chyba powinnam być samodzielna i odpowiedzialna, ale teraz, niczym małe dziecko, stałam przy lusterku i uparcie starałam się zrobić idealną kreskę na powiece. Kiedy po wielu próbach uznałam, że ,,może być" przyjrzałam się sobie uważniej. Bujne włosy w odcieniu miodu spływały mi lekko na ramiona, a grzywka częściowo zasłaniała usłaną piegami buzię. Najbardziej w swojej urodzie nie lubiłam oczu, być może dlatego, że były inne niż u wszystkich dookoła? Nie wiedzieć czemu, moja tęczówkę okalał dziwny, czarny pierścień, który dość mocno kontrastował z niebieskimi oczami. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Aż podskoczyłam, lecz nim odebrałam przelotnie spojrzałam na wyświetlacz: No tak, mama, a któż by inny?
- Halo?- W moim głosie dało się wyczuć zupełnie niezamierzoną nutkę rozdrażnienia, lecz ona była zbyt zdenerwowana, by zwrócić na to uwagę.
- Wiki gdzie jesteś? Zaraz zjawia się goście-Niemal widzę, jak bardzo próbuje ukryć irytację
-  Już wychodzę, będę za 5 minut, cześć!- szybko się rozłączyłam, założyłam buty, narzuciłam lekki płaszczyk ( jak na koniec sierpnia było dosyć chłodno) i wyszłam. Moi rodzice mieszkali 4 domy dalej, nic więc dziwnego, że już po chwili byłam przy furtce. Ku mej uciesze otworzył mi tata, a kiedy razem szliśmy w stronę domu szepnął mi do ucha:
-Dobrze, że już jesteś, matka od godziny siedzi jak na szpilkach.
Uśmiechnęłam się tylko i weszłam do środka. Nie zdążyłam odłożyć torebki, a wspomniana wyżej kobieta, przy czym jej mina wyrażała ogromna ulgę. Ubrana była jak zawsze nienagannie, w długi ciemny cordigan i czarne spodnie. Włosy do ramion, delikatnie okalały jej twarz i duże, ufne oczy w tym samym kolorze co moje.
- Nareszcie!- powiedziała tylko, i już po chwili siedzieliśmy przy stole czekając na gości. Pierwsza zjawiła się moja najlepsza przyjaciółka, Angela, niewysoka blondynka o niebieskich oczach. Podbiegła do mnie ubrana w śliczną, lazurową sukienkę, pocałowała powietrze obok mojego policzka i poszła przywitać się z rodzicami. Nie minęło pół godziny, a dom zapełnił się ludźmi: mój kumpel Matt, szef ojca wraz z żoną, babcia Laura, a także pewien wysoki mężczyzna, będący koło 40 o ciemnej karnacji, którego widziałam pierwszy raz w życiu, ale uznałam, że nie warto zaprzątać sobie nim głowy, ponieważ nie tylko oni w naszej rodzinie mieli tendencję do zapraszania nieznajomych. Po odśpiewaniu klasycznego ,,sto lat" przyszedł czas na prezenty. Przeczuwałam, że będę zadowolona i nie zawiodłam się. Pierwsza paczka ( zapewne od mamy i taty, sądząc po kwiatowym papierze) zwierała złoty medalik w kształcie serca z moimi inicjałami. Następny prezent niemal zwalił mnie z nóg. Ogromne pudło, a w środku równie wielki misiek. Bez wątpienia był to prezent od Angeli. W następnych paczkach znajdowały się: moja ulubiona książka, perfumy Chanel, oraz...breloczek przedstawiający księżyc w pełni. Zdziwiło mnie to trochę, ale wzruszyłam tylko ramionami, ponieważ był naprawdę ładny. Gdy wszyscy rozeszli się do domów pomyślałam, ze i na mnie już pora, więc pożegnałam się z rodzicami i ruszyłam w drogę powrotną. Zabrało mi to trochę więcej czasu, ponieważ po pierwsze, pomimo nieocenionej pomocy rodziców, byłam naprawdę zmęczona , a po drugie nigdzie już się nie spieszyłam. Szłam więc powolnym krokiem, opakowana prezentami, a kiedy wreszcie dotarłam do domu, odłożyłam prezenty na szafkę i dosłownie rzuciłam się na łóżko. Jednak jakieś 10-15 później usłyszałam dzwonek do drzwi, ale ani myślałam wstać, naciągnęłam więc tylko poduszkę na głowę i leżałam dalej. Ale ten ktoś był nadzwyczaj upierdliwy, więc w końcu, z wielkim oporem zwlokłam się z łóżka i poszłam zobaczyć kto to. Najbardziej spodziewałam się sąsiadki spod trójki, która po raz kolejny zrobi mi wykład o tym jaka hałaśliwa i ogólnie głupia jestem. Jednak, kiedy otworzyłam drzwi zobaczyłam tego samego mężczyznę, którego nie mogłam rozpoznać na przyjęciu. Bynajmniej nie była to sąsiadka.
-Witaj, Wiktorio- drgnęłam na dźwięk mojego pełnego imienia
-czy my się znamy?- Odpowiedziałam zbyt szybko i zbyt ostro, bo nieznajomy, skrzywił się nieco, zaraz jednak na jego usta powrócił uśmiech.
-Ależ oczywiście, przecież byłem na Twoich urodzinach. Pozwól więc, że się przedstawię. Nazywam się Torgal, czy mogę wejść, by wyjaśnić Ci cel mojej wizyty?- zapytał pewnym siebie głosem
-Proszę....- z jednej strony się bałam, ale z drugiej byłam też bardzo ciekawa. Torgal wszedł do mieszkania i usiadł swobodnie na kanapie, jakbyśmy znali się od lat. Ja postanowiłam usiąść na jednym z kuchennych krzeseł, by zbytnio się nie zbliżać.
-A więc...-zapytałam niepewnym głosem- co pana do mnie sprowadza?

3 komentarze:

  1. Mogłabyś nie powtarzać co chwile "mama" i nie skakać z kwiatka na kwiatek, szybko zmieniasz akcję, nie rozpisujesz, nie ciągniesz dalej, co się działo na tych urodzinach. Ogólnie pomysł dobry :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację z ta ,,mamą", na początku nie zwróciłam na to uwagi;D rozumiem,że chodzi o to, żebym się bardziej rozpisywała tak?Dzięki:)

      Usuń
  2. A ja nie lubię przesadnych opisów, zawsze sie na nich najmniej skupiam... Nie znosiłam czytać w książkach opisów. Pierwszy rozdzial obiecujący. :D

    OdpowiedzUsuń