Rozdział 11
Kiedy tylko przekraczam próg, po raz kolejny ląduje pod ostrzałem
spojrzeń. Setki par oczu wlepionych we mnie, niektóre nienawistne inne
współczujące- sprawiają, że czuję się niemal naga, więc odruchowo
spuszczam głowę i czym prędzej podchodzę do okienka. Kobieta za ladą, ta
sama, która wczoraj uśmiechała się przyjaźnie, dzisiaj tylko przygląda
mi się z kamienną twarzą. Nic nie mówi. Nie musi. Jej twarz jasno daje
do zrozumienia, że tak jak wszyscy, wie co się stało. I wcale nie
okazuje mi współczucia. Gdyby to nie dotyczyło mnie pewnie byś się
śmiała. Czyżby Rick miał tu taką władzę, że zdążył zniechęcić do mnie
nawet kucharkę? Zabieram tacę i rozglądam się w poszukiwaniu miejsca.
Chociaż większość jest zajęta, na końcu sali dostrzegam pusty,
dwuosobowy stolik. Idealnie. Nie będę musiała znosić niczyjego
towarzystwa. Obojętnie mijam miejsce przy którym siedzi Ifi i z miną
pokerzysty udaję, że nie słyszę jej nawoływań. Jest ostatnią osobą z
którą w tej chwili chcę rozmawiać. Raźnym krokiem przechodzę przez salę,
siadam i zaczynam skubać jabłko. Jestem tak pogrążona we własnych
myślach, że prawie nie czuję smaku. Myliłam się co do tego miejsca.
Wcale nie różni się mojej poprzedniej szkoły. Ale tam miałam
przynajmniej kilkoro znajomych, którzy mnie lubili i rozumieli. Miałam
rodziców. Czy teraz to wszystko straciłam? Wcale nie chcę tu być. Nawet
tutaj, jestem dziwolągiem, który nie potrafi się dostosować- ta myśl
przeszywa mnie niczym włócznia. Zatrzymuję ledwie tknięty owoc w połowie
drogi do ust. Czy już zawsze tak będzie? Jak przez mgłę widzę
podchodzącą do mnie Ifi. O nie, nie, jeśli zacznie mnie przepraszać ,
rozkleję się. Wiem o tym. Biorę głęboki oddech i podnoszę na nią wzrok.
-Czego chcesz?- Głos mam czysty, jednostajny. Świetnie. Na jej
twarzy na chwilę pojawia się przebłysk bólu, ale zaraz zastępuje go
żelazna determinacja.
-ja...chciałam cię przeprosić. Naprawdę chcę się z tobą
zaprzyjaźnić, ale zrozum, bałam się i...- Przyjaźnić? Dobry początek.
Tylko, że ja już mam jedną przyjaciółkę, która zupełnie mnie olała i
która teraz pewnie maluje sobie paznokcie. Niepotrzebna mi druga.
Przerywam jej ruchem ręki.
-Daj spokój- Wstaję, i zbieram się do wyjścia, a na odchodne mówię
-przynajmniej dowiedziałam się na kogo mogę liczyć- Cholera, nie jestem w
stanie opanować drżenia głosu wypowiadając te słowa.
Reszta dnia mija mi długo i jednostajnie. Poznałam Zaye, ,z którą
mam sztukę. Jest trochę dziwna, ale dzisiaj zupełnie nie zwracam na to
uwagi.
Jestem już po lekcjach. Na kolację nie poszłam. Opieram się o
balustradę balkonu, który dopiero co odkryłam. Jest piękny w swoim
starym, eleganckim stylu. Słońce powoli zachodzi, tworząc na niebie
fioletowo-niebieską poświatę. W co ja się wplątałam? Uczucie Deja Vu
jest jednocześnie przygnębiające i otrzeźwiające. Przygnębiające, bo
miałam cichą nadzieję, że to miejsce okaże się moim domen, a tymczasem
mam powtórkę z tego co już przechodziłam. I otrzeźwiające, ponieważ
przez chwilę zapomniałam, kim jestem. Odmieńcem z garstką przyjaciół,
choć może już przestali nimi być? Ale życie po raz kolejny postanowiło
przypomnieć mi, gdzie jest moje miejsce. A najgorsze jest to, że prawie
nic z tego nie rozumiem. Po tym, co się stało ,choć minęło zaledwie parę
godzin wszyscy traktują mnie jak potencjalnego wroga. Oceniają mnie,
choć żaden z nich nic o mnie nie wie. Dlaczego??? Śmieję się gorzko.
Myślałam, że tu będzie inaczej. Nie jest. I nigdy nie będzie- ta myśl
nieproszona wkrada się do mojej głowy. Nagle słyszę między drzewami
jakiś szelest. Wytężam wzrok, ale nic nie widzę. Po chwili rozlega się
cichy okrzyk, lecz jest tak zagłuszony, że nie potrafię stwierdzić, czy
należy do kobiety, czy mężczyzny. Przez chwilę rozważam wszystkie opcje.
Minutę później zbiegam już po schodach. Tym razem dowiem się o co
chodzi. Wybiegam na dwór i kieruję się w stronę z której dochodziły
odgłosy. Wchodzę głębiej w las i zatrzymuję się nagle. To co widzę
mrozi mi krew w żyłach. Trzech mężczyzn. Dwóch jest do mnie odwróconych
plecami, a trzeci leży na ziemi, wijąc się w konwulsjach. Jest bardzo
blady, ubrany w ciemny płaszcz. Kiedy próbuje się podnieść, jeden z
mężczyzn podchodzi do niego, pochyla się i przez ułamek sekundy widzę
jego twarz. To Alex! Co on tu robi? Czy to o tym rozmawiali po akademii?
Wszystkich tych przemyśleń dokonuje w ciągu kilku sekund. Wtedy chłopak
wyciąga coś z kieszeni. To nóż. Mały, połyskujący, ze srebrną
rękojeścią. Pochyla się nad swą ofiarą jeszcze niżej, po czym wbija
sztylet w samo serce, szepcząc mu coś do ucha. Mimowolnie wydaje z
siebie głośny jęk. Wtedy obaj oprawcy odwracają się w moją stronę. W
ich oczach gra czysta nienawiść. Bardziej instynktownie niż racjonalnie
podrywam się do ucieczki. Biegnę ile sił w płucach, jednocześnie słysząc
za sobą ich kroki. Mordercy! krzyczy głos w mojej głowie. A więc o to
chodzi. Zabijają ludzi. Przyspieszam. Ale oni są szybszy. W jednej
chwili ktoś łapie mnie za ramiona i gwałtownie odkręca w swoją stronę.
Mimo to nie poddaję się. Wyrywam się i nawet nie zauważam stromego
zbocza. Potykam się i razem ze swoim prześladowcą spadam w dół. Na
szczęście ląduję na trawie i czuje żelazne dłonie zaciskające się wokół
moich ramion. Odwracam głowę i dostrzegam, że to jeden z
pierwszopoziomowców. Patrzy się na mnie, jak łowca na zwierzynę.
-Ty??- Mówi przez zaciśnięte zęby. To jasne, że jestem ostatnia
osobą której by się tu spodziewał. Szczerze mówiąc ja także. W tej
chwili zza drzew wychodzi Alex i zatrzymuje się gwałtownie. Na jego
twarzy maluje się niedowierzanie, pomieszane ze strachem. Jednak szybko
się opanowuje i podchodzi bliżej. Jestem w takim stanie, że zaraz
zadławię się własną złością.
-Mordercy!!!- wykrzykuję znowu próbując się wyrwać. Nadaremnie-Jak
mogłeś tak po prostu go zabić?- Jak dobrze uzewnętrznić ból. Nawet nie
zwróciłam uwagi na łzy, które płyną mi teraz ciurkiem. Chłopak blednie, i
w jego oczach nie widzę już strachu, tylko urazę. Jak on śmie?!Ale coś
mnie powstrzymuje i nie mówię nic więcej, jedynie mu się przyglądam.
Zapada pełna oczekiwania cisza. W końcu Alex się odzywa:
-Puść ją.- mówi krótko, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Co? Co on robi? Chce mnie tak po prostu wypuścić?
-O czym ty mówisz? Trzeba ją wykończyć tak jak tamtego, za dużo
widziała- odpowiada mój oprawca. Serce wali mi jak oszalałe. Błagam nie,
nie chcę umierać, proszę- modlę się w duchu.
-Powiedziałem- Jego głos jest bardzo pewny, a mówiąc to wydaje się
wyższy, niż jest w rzeczywistości. Mój oprawca zaciska dłonie z taką
siłą, że czuję to niemal w kościach, ale po chwili uścisk się zmniejsza,
aż w końcu puszcza mnie całkowicie. Kiedy krew na powrót dopływa mi do
rąk, sprawia to niemal fizyczny ból. Co mam zrobić? Wiem, że powinnam
uciekać, ale nie potrafię. Chcę się dowiedzieć o co w tym chodzi. Staję
więc z boku i czekam. Co mam do stracenia? Gdyby chcieli mnie zabić, już
by to zrobili.
-Wracaj- przez chwilę myślę, że mówi do mnie, ale nie zwraca się do
chłopaka- Ja zajmę się resztą- dopowiada i rzuca mi przelotne
spojrzenie. I choć nie wiem skąd, to mam pewność, że nie zrobi mi
krzywdy. Akurat tego jednego jestem pewna. Ale jego kompan już nie.
Uśmiecha się złowrogo, kiwa głową i po chwili znika w chaszczach.
Alex zatrzymuje się jakieś pół metra ode mnie.
-No więc? Naprawdę masz mnie za mordercę?- zaczyna. Oczywiście że
tak!!!- krzyczy moja podświadomość, ale nie ona ma tu decydujący głos.
-wiem co widziałam. Zabiłeś człowieka.- Odpowiadam zachrypniętym od płaczu głosem. Kręci głową.
-To nie był człowiek- Mówi krótko.
-A więc co?- To pytanie wydostaje się nieproszone z moich ust, ale
nie mam zamiaru się wycofać. Chcę znać prawdę, choćby nie wiem jaka ona
była. Podchodzi jeszcze bliżej i patrzy mi głęboko w oczy.
-Istota spłodzona z bólu, strachu i nienawiści.- Nie wiem co
powiedzieć, ale on kontynuuje – Chcesz wysłuchać tej historii? Mojej
historii?- Kiwam głową, nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu. Wiem,
że po tym co usłyszę, nic już nie będzie dla mnie takie samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz