środa, 27 sierpnia 2014

Pamiętnik Apokalipsy - Kłótnia


Rozdział 17


Gilbert stał w wejściu i przyglądał się mi z nic nie mówiącą miną. Jego obecność peszyła mnie i sprawiała, ze czułam się niekomfortowo, ale skoro już udało mi się nakłonić Kalie do mówienia, to musiałam za wszelką cenę to wykorzystać.
- Czemu twierdzicie, że opuścili mnie bogowie? – zapytałam, powoli trawiąc uzyskane informacje.
- Jedną z przyczyn jest twoja amnestia, a drugą… - Dziewczyna zawahała się i pytająco spojrzała na brata. Gilbert pochwyciwszy jej spojrzenie, pokręcił głową i łypną na nią gniewnie, następnie totalnie w złym humorze zwrócił się do mnie.
- Jeśli tak bardzo interesują cię odpowiedzi, to czemu tu nadal jesteś?! Nie lepiej będzie pójść zapytać innych? Jesteś tu już trzy miesiące i nadal nic nie pamiętasz!
- Gilbercie!
- Nie, Kalio, tym razem musimy sobie wszystko wyjaśnić. Co tu jeszcze robisz, co? Przysparzasz nam jedynie problemów. Przez ciebie musimy uważać na patrole, by nikt się nie dowiedział! Czego jeszcze od nas chcesz?!
Wściekłość buzowała mi we krwi, niczym ogień, gotowy w każdej chwili wybuchnąć.
- Dobrze! Niech ci będzie! - odniosłam się by spojrzeć mu prosto w twarz. – Powiedz mi czemu mnie nienawidzisz, a odejdę i nigdy więcej nie będziesz musiał mnie oglądać.
- Asha, nie musisz…
- Kalio – przerwałam jej – Naprawdę cenie czas spędzony z tobą, ale nie będę już dłużej nadwyrężać waszej gościnności. – odparłam spokojnie z smutnym uśmiechem patrząc jej w oczy.
- Idealnie. Chcesz wiedzieć czemu? Bo nie jesteś inna od tych bożych pomiotów. Nadajecie się jedynie jako mordercy, a gdy już nie jesteście w stanie już nawet tego robić, to robicie za dziwki. Szukasz odpowiedzi tak? Powiem ci. Niewolnicy tacy jak wy, z zimną krwią zabijacie niewinnych. Służąc parszywym władcom i bogaczom. Założę się, że jak odzyskasz pamięć przypomnisz sobie gębę swojego pana i wrócisz do niego by się z nim piep…
Nie wytrzymałam, z całej siły uderzyłam go w twarz, aż się zachwiał. Zdziwiony złapał się za czerwony policzek i z niedowierzaniem spojrzał na mnie.
- Możesz mówić co chcesz, ale nie waż się mnie obrażać. Może i nie pamiętam swojej przeszłości, może i byłam panienką na zawołanie, jednak dziś jestem sobą, a nie taką jak ja, cokolwiek to dla ciebie znaczy – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Oczy miałam wilgotne od zbierających się w ich kącikach łez. Zamrugałam kilka razy by się nie rozpłakać i wyszłam z namiotu. Wściekła na chłopaka szłam przed siebie, jak najdalej od niego. Serce łomotało mi jak szalone, a w uszach szumiało od złości. Jak mógł coś takiego powiedzieć? Słone krople zaczęły powoli spływać po policzkach by następnie wsiąknąć w spaloną słońcem ziemię. Gdybym odwróciła się wtedy, zauważyłabym, że w miejscu moich łez wyrastają drobne, białe kwiaty.


Czas, kolejna wartość która mnie intrygowała, płynął zależnie od chwili. Jak to jest, że pomimo spędzonego z nimi czasu nic się nie zmieniło? Gilbert wypominał mi, trzy miesiące. A jednak nadal nie wiedziałam o nich i o sobie nic. A teraz. Nie mam pojęcia ile czasu idę przed siebie bezmyślnie. Nie wiem, gdzie mam się podziać, ale mam przed sobą jeden cel, ruiny. Chciałam tam pójść, dowiedzieć się co mnie tam sprowadziło. Teraz, gdy opuściłam Kalie, mogłam spokojnie zobaczyć to ponoć przeklęte miejsce. Teraz miałam czas na przetrawienie uzyskanych od dziewczyny informacji. Wojna, bogowie, klątwa. Nie wyglądało to pokrzepiająco, ale czułam, że owa historia może być kluczem do moich odpowiedzi. Tylko po co taki rozmach? Nie mogli załatwić tego między sobą? I czemu, skoro Helena została porwana, to nie uciekła, skoro król troi był takim dobrym władcą? I ta końcówka. Po co bogowie troi mieliby niszczyć własna ziemie, skoro mogli wypędzić najeźdźców?
Mit miał wiele niezgodności, ale świat składał się z nich, więc nie mogę podważać prawd starszych. Ziemia po której stąpałam zaczęła się robić coraz bardziej jałowa, jedynie niegdzie rosły rośliny żywiące się resztkami życiodajnej energii ziemi. Spalone słońcem tereny ukrywały w sobie tajemnicę, którą miałam zamiar odkryć. Podłoże zaczęło robić się coraz bardziej strome, zmuszając moje nogi do przedzierania się pod górę. Powietrze, zaczęło mieć inny zapach, pełen świeżości. Wytrawny słuchacz, wyłapałby cichy szum fal. Przyśpieszyłam, z coraz szybszym oddechem. Odgłos szurania moich stup rozniósł się po opustoszałym otoczeniu. Stałam na szczycie wzniesienia, wiatr miotał lekko moje włosy, unosząc je we wszystkie strony. Przede mną rozciągało się morze, wielkie, nieprzeniknione… piękne. Miałam wrażenie, że już kiedyś je widziałam. Przeniosłam wzrok dalej, moim oczom ukazał się cel mojej podróży. Pozostałości po niegdyś niezwyciężonym mieście. Nagle poczułam chłód, oplotłam ramiona dłońmi, wzdrygnęłam się, pomimo, że było tam naprawdę gorąco. Obraz olbrzymich ruin napawał grozą, już znałam powód czemu napawało to miejsce lękiem. Potrząsnęłam głową. Nie mogę się teraz poddać. Ruszyłam przed siebie w kierunku przeklętego miasta. Droga okazała się dłuższa niż się wydawało, ale nie przeszkadzało mi to, bo gdy stanęłam w obrębie złowrogich murów, żałowałam, że droga nie była jeszcze dłuższa. Czułam psychiczny nacisk wywołany każdym najdrobniejszym szczegółem. Niepewnie rozglądałam się podejrzewając, że zza rogu wyskoczy bandyta, który pozbawi mnie życia. Wzdrygnęłam się i zapuszczałam się dalej w głąb sieci miejskich uliczek. Wszystko wyglądało znajomo, a zarazem przerażająco. Nagle zobaczyłam przebłysk wspomnienia. Uliczka, spowita w ciemności. Miasto zalane morzem krwi. Rozszarpane szczątki ludzi i krew na moich dłoniach. Mrugnęłam parę krotnie, wszystko wróciło do normy. Ale moje ciało nie przestawało się trząść. Nogi się pode mną ugięły. Na bogów, co tu się stało?! Ulice dosłownie wrzeszczały zbrodnią, która została tutaj dokonała.
- Nadal uważasz, że to był dobry pomysł? – przerażona odwróciłam się do źródła głosu. Oparty o jedną ze ścian stał Gilbert i mierzył mnie uważnym spojrzeniem. Po chwili ciszy westchnął i podszedł do mnie. - Wracajmy.
Zaskoczona dziwnym zachowaniem, wyrwałam rękę z jego uścisku i cofnęłam się parę kroków.
- Co tu robisz? Czy sam nie kazałeś mi się wynosić? – zapytałam nieufnie na niego patrząc. Westchnął kolejny raz załamując ręce.
- Czego oczekujesz? Że zacznę przepraszać? Błagać o wybaczenie? Zapomnij. Czekaliśmy z Kalią dwa dni, aż wrócisz. Nie daje mi żyć i kazała sprowadzić cię z powrotem, w innym razie skończę jak ty. – powiedział z wielką niechęcią i znów złapał mój nadgarstek. – Idziemy.
Miałam ochotę wrzeszczeć na niego, wyzywać od najgorszych… ale nie potrafiłam, ręce nadal mi się trzęsły od wizji, nogi dreptały za nim tak jakby był moim wybawicielem. Uciekałam. Uciekałam d tego przerażającego miejsca. Więc czemu, czułam ból z każdym krokiem? Czemu bolało mnie serce, że opuszczam to miejsce? Przecież powodowało u mnie jedynie złe odczucia, a jednak bolała ta rozłąka. Ciepła dłoń Gilberta, koiła moje nerwy. Musi mnie nienawidzić…
- O co ci chodziło, że przez mnie musicie się ukrywać? – zapytałam nieśmiało, podczas drogi powrotnej, która okazała, się dużo dłuższa, niż myślałam na początku. Gil spojrzał na mnie niezadowolonym wzrokiem, pod którego naporem ledwo zauważalnie się skuliłam. Puścił moją dłoń, pewny, że już nie wieję i grzecznie za nim pójdę.
- Ireia od lat są wychwytywane i sprzedawane do niewoli, każdy kto próbuję schronić jedną z nich kończy w taki sam sposób jak osoba, której pomagali. – powiedział krótko. W głosie można było poznać, ze coś pominął.
- Wy też się ukrywacie, prawda? A ja mogę na was ściągnąć czyjąś uwagę – stwierdziłam wreszcie rozumiejąc dlaczego mnie nienawidzi, ale musi być jeszcze coś. Coś co popchnęło go do życia na odludziu.
Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.
- Jeśli wreszcie to zrozumiałaś, to pośpieszmy się – wycedził i przyśpieszył kroku.
Droga była długa, a Gilbert już ani razu się do mnie nie odezwał.
Zbliżając się do celu naszej podróży, byłam zmęczona psychicznie i fizycznie. Jedyne o czym teraz marzyłam, to było pójście spać. Jak się okazało, nie było mi to dane. Z obozowiska unosił się dym. Gilbert pobiegł pierwszy, już nie patrząc, czy za nim idę. Pognałam za nim i zobaczyłam tą makabryczną scenę. Obozowisko wyglądało, jakby przeszedł przez niego tajfun. Wszystko porozrzucane, namiot kończył się tlić. Zostały po nim jedynie proch.
- Gdzie, gdzie jest Kalia? - zapytałam drżącym głosem. Gilbert klęczał roztrzęsiony pochylając się do mnie plecami. Podeszłam do niego. Gilbert trzymał w dłoniach zakrwawioną chustę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz