środa, 27 sierpnia 2014

Pamiętnik Apokalipsy - Kłótnia


Rozdział 17


Gilbert stał w wejściu i przyglądał się mi z nic nie mówiącą miną. Jego obecność peszyła mnie i sprawiała, ze czułam się niekomfortowo, ale skoro już udało mi się nakłonić Kalie do mówienia, to musiałam za wszelką cenę to wykorzystać.
- Czemu twierdzicie, że opuścili mnie bogowie? – zapytałam, powoli trawiąc uzyskane informacje.
- Jedną z przyczyn jest twoja amnestia, a drugą… - Dziewczyna zawahała się i pytająco spojrzała na brata. Gilbert pochwyciwszy jej spojrzenie, pokręcił głową i łypną na nią gniewnie, następnie totalnie w złym humorze zwrócił się do mnie.
- Jeśli tak bardzo interesują cię odpowiedzi, to czemu tu nadal jesteś?! Nie lepiej będzie pójść zapytać innych? Jesteś tu już trzy miesiące i nadal nic nie pamiętasz!
- Gilbercie!
- Nie, Kalio, tym razem musimy sobie wszystko wyjaśnić. Co tu jeszcze robisz, co? Przysparzasz nam jedynie problemów. Przez ciebie musimy uważać na patrole, by nikt się nie dowiedział! Czego jeszcze od nas chcesz?!
Wściekłość buzowała mi we krwi, niczym ogień, gotowy w każdej chwili wybuchnąć.
- Dobrze! Niech ci będzie! - odniosłam się by spojrzeć mu prosto w twarz. – Powiedz mi czemu mnie nienawidzisz, a odejdę i nigdy więcej nie będziesz musiał mnie oglądać.
- Asha, nie musisz…
- Kalio – przerwałam jej – Naprawdę cenie czas spędzony z tobą, ale nie będę już dłużej nadwyrężać waszej gościnności. – odparłam spokojnie z smutnym uśmiechem patrząc jej w oczy.
- Idealnie. Chcesz wiedzieć czemu? Bo nie jesteś inna od tych bożych pomiotów. Nadajecie się jedynie jako mordercy, a gdy już nie jesteście w stanie już nawet tego robić, to robicie za dziwki. Szukasz odpowiedzi tak? Powiem ci. Niewolnicy tacy jak wy, z zimną krwią zabijacie niewinnych. Służąc parszywym władcom i bogaczom. Założę się, że jak odzyskasz pamięć przypomnisz sobie gębę swojego pana i wrócisz do niego by się z nim piep…
Nie wytrzymałam, z całej siły uderzyłam go w twarz, aż się zachwiał. Zdziwiony złapał się za czerwony policzek i z niedowierzaniem spojrzał na mnie.
- Możesz mówić co chcesz, ale nie waż się mnie obrażać. Może i nie pamiętam swojej przeszłości, może i byłam panienką na zawołanie, jednak dziś jestem sobą, a nie taką jak ja, cokolwiek to dla ciebie znaczy – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Oczy miałam wilgotne od zbierających się w ich kącikach łez. Zamrugałam kilka razy by się nie rozpłakać i wyszłam z namiotu. Wściekła na chłopaka szłam przed siebie, jak najdalej od niego. Serce łomotało mi jak szalone, a w uszach szumiało od złości. Jak mógł coś takiego powiedzieć? Słone krople zaczęły powoli spływać po policzkach by następnie wsiąknąć w spaloną słońcem ziemię. Gdybym odwróciła się wtedy, zauważyłabym, że w miejscu moich łez wyrastają drobne, białe kwiaty.


Czas, kolejna wartość która mnie intrygowała, płynął zależnie od chwili. Jak to jest, że pomimo spędzonego z nimi czasu nic się nie zmieniło? Gilbert wypominał mi, trzy miesiące. A jednak nadal nie wiedziałam o nich i o sobie nic. A teraz. Nie mam pojęcia ile czasu idę przed siebie bezmyślnie. Nie wiem, gdzie mam się podziać, ale mam przed sobą jeden cel, ruiny. Chciałam tam pójść, dowiedzieć się co mnie tam sprowadziło. Teraz, gdy opuściłam Kalie, mogłam spokojnie zobaczyć to ponoć przeklęte miejsce. Teraz miałam czas na przetrawienie uzyskanych od dziewczyny informacji. Wojna, bogowie, klątwa. Nie wyglądało to pokrzepiająco, ale czułam, że owa historia może być kluczem do moich odpowiedzi. Tylko po co taki rozmach? Nie mogli załatwić tego między sobą? I czemu, skoro Helena została porwana, to nie uciekła, skoro król troi był takim dobrym władcą? I ta końcówka. Po co bogowie troi mieliby niszczyć własna ziemie, skoro mogli wypędzić najeźdźców?
Mit miał wiele niezgodności, ale świat składał się z nich, więc nie mogę podważać prawd starszych. Ziemia po której stąpałam zaczęła się robić coraz bardziej jałowa, jedynie niegdzie rosły rośliny żywiące się resztkami życiodajnej energii ziemi. Spalone słońcem tereny ukrywały w sobie tajemnicę, którą miałam zamiar odkryć. Podłoże zaczęło robić się coraz bardziej strome, zmuszając moje nogi do przedzierania się pod górę. Powietrze, zaczęło mieć inny zapach, pełen świeżości. Wytrawny słuchacz, wyłapałby cichy szum fal. Przyśpieszyłam, z coraz szybszym oddechem. Odgłos szurania moich stup rozniósł się po opustoszałym otoczeniu. Stałam na szczycie wzniesienia, wiatr miotał lekko moje włosy, unosząc je we wszystkie strony. Przede mną rozciągało się morze, wielkie, nieprzeniknione… piękne. Miałam wrażenie, że już kiedyś je widziałam. Przeniosłam wzrok dalej, moim oczom ukazał się cel mojej podróży. Pozostałości po niegdyś niezwyciężonym mieście. Nagle poczułam chłód, oplotłam ramiona dłońmi, wzdrygnęłam się, pomimo, że było tam naprawdę gorąco. Obraz olbrzymich ruin napawał grozą, już znałam powód czemu napawało to miejsce lękiem. Potrząsnęłam głową. Nie mogę się teraz poddać. Ruszyłam przed siebie w kierunku przeklętego miasta. Droga okazała się dłuższa niż się wydawało, ale nie przeszkadzało mi to, bo gdy stanęłam w obrębie złowrogich murów, żałowałam, że droga nie była jeszcze dłuższa. Czułam psychiczny nacisk wywołany każdym najdrobniejszym szczegółem. Niepewnie rozglądałam się podejrzewając, że zza rogu wyskoczy bandyta, który pozbawi mnie życia. Wzdrygnęłam się i zapuszczałam się dalej w głąb sieci miejskich uliczek. Wszystko wyglądało znajomo, a zarazem przerażająco. Nagle zobaczyłam przebłysk wspomnienia. Uliczka, spowita w ciemności. Miasto zalane morzem krwi. Rozszarpane szczątki ludzi i krew na moich dłoniach. Mrugnęłam parę krotnie, wszystko wróciło do normy. Ale moje ciało nie przestawało się trząść. Nogi się pode mną ugięły. Na bogów, co tu się stało?! Ulice dosłownie wrzeszczały zbrodnią, która została tutaj dokonała.
- Nadal uważasz, że to był dobry pomysł? – przerażona odwróciłam się do źródła głosu. Oparty o jedną ze ścian stał Gilbert i mierzył mnie uważnym spojrzeniem. Po chwili ciszy westchnął i podszedł do mnie. - Wracajmy.
Zaskoczona dziwnym zachowaniem, wyrwałam rękę z jego uścisku i cofnęłam się parę kroków.
- Co tu robisz? Czy sam nie kazałeś mi się wynosić? – zapytałam nieufnie na niego patrząc. Westchnął kolejny raz załamując ręce.
- Czego oczekujesz? Że zacznę przepraszać? Błagać o wybaczenie? Zapomnij. Czekaliśmy z Kalią dwa dni, aż wrócisz. Nie daje mi żyć i kazała sprowadzić cię z powrotem, w innym razie skończę jak ty. – powiedział z wielką niechęcią i znów złapał mój nadgarstek. – Idziemy.
Miałam ochotę wrzeszczeć na niego, wyzywać od najgorszych… ale nie potrafiłam, ręce nadal mi się trzęsły od wizji, nogi dreptały za nim tak jakby był moim wybawicielem. Uciekałam. Uciekałam d tego przerażającego miejsca. Więc czemu, czułam ból z każdym krokiem? Czemu bolało mnie serce, że opuszczam to miejsce? Przecież powodowało u mnie jedynie złe odczucia, a jednak bolała ta rozłąka. Ciepła dłoń Gilberta, koiła moje nerwy. Musi mnie nienawidzić…
- O co ci chodziło, że przez mnie musicie się ukrywać? – zapytałam nieśmiało, podczas drogi powrotnej, która okazała, się dużo dłuższa, niż myślałam na początku. Gil spojrzał na mnie niezadowolonym wzrokiem, pod którego naporem ledwo zauważalnie się skuliłam. Puścił moją dłoń, pewny, że już nie wieję i grzecznie za nim pójdę.
- Ireia od lat są wychwytywane i sprzedawane do niewoli, każdy kto próbuję schronić jedną z nich kończy w taki sam sposób jak osoba, której pomagali. – powiedział krótko. W głosie można było poznać, ze coś pominął.
- Wy też się ukrywacie, prawda? A ja mogę na was ściągnąć czyjąś uwagę – stwierdziłam wreszcie rozumiejąc dlaczego mnie nienawidzi, ale musi być jeszcze coś. Coś co popchnęło go do życia na odludziu.
Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.
- Jeśli wreszcie to zrozumiałaś, to pośpieszmy się – wycedził i przyśpieszył kroku.
Droga była długa, a Gilbert już ani razu się do mnie nie odezwał.
Zbliżając się do celu naszej podróży, byłam zmęczona psychicznie i fizycznie. Jedyne o czym teraz marzyłam, to było pójście spać. Jak się okazało, nie było mi to dane. Z obozowiska unosił się dym. Gilbert pobiegł pierwszy, już nie patrząc, czy za nim idę. Pognałam za nim i zobaczyłam tą makabryczną scenę. Obozowisko wyglądało, jakby przeszedł przez niego tajfun. Wszystko porozrzucane, namiot kończył się tlić. Zostały po nim jedynie proch.
- Gdzie, gdzie jest Kalia? - zapytałam drżącym głosem. Gilbert klęczał roztrzęsiony pochylając się do mnie plecami. Podeszłam do niego. Gilbert trzymał w dłoniach zakrwawioną chustę.


Pamiętnik Apokalipsy - Mit


Rozdział 16


Po jakiejś godzinie postanowiłam wrócić do Kalii, przez ten czas Gil powinien już skończyć z nią rozmawiać. Rozkoszując się chłodnym nocnym powietrzem szłam, powoli bez pośpiechu. W pobliżu wejścia usłyszałam podniesione głosy. Znów się kłócili, westchnęłam. Raz na jakiś czas mijali się w poglądach i wtedy potrafili się sprzeczać parę dni. Stwierdziłam, że nie mam ochoty wysłuchiwać ich narzekań, więc się odwróciłam, by wrócić na pastwisko.
- Znów, w mieście byli żołnierze. Jak tak dalej pójdzie nie będę w stanie niczego sprzedać! Wiesz, że kapłanek jest coraz mniej. A lunarieen kupują jedynie handlarze niewolników. Jeśli nie będą mieli kogo sprzedawać, to nie będą potrzebować blokerów. Słyszałem, że nowy władca Persji wyłapuje Ireja i robi z nich swoje nałożnice, oraz prywatne wojsko.
Słysząc temat ich rozmowy zamarłam w miejscu. Może wreszcie dowiem się co przede mną ukrywają. Podeszłam bliżej i skryłam się w cieniu uważnie nasłuchując.
- Gilbercie, dość! Czy możesz na chwilę przestać? Ten temat jest już dawno skończony.
- Nie rozumiesz. Jeśli znajdą ją u nas, trudno będzie, cię ukryć.
- A niby jak mają nas znaleźć? Żyjemy na odludziu, w miejscu, gdzie nikt nie postawi nogi. Obrzeża troi nie cieszą się zbytnią popularnością. A jeśli twierdzisz, że Asha musi odejść, to się z tobą nie zgadzam. Nic nie zrobiła, byś tak ją traktował.
- To przez takich jak ona musimy się ukrywać!
- Tak, ale nie przez nią.
- Nie rozumiem, czemu nie pozwalasz mi nałożyć na nią luminarieen, zaoszczędziłoby to nam wielu kłopotów.
- Oh, Gilbercie. Gdzie się podziało twoje współczucie, to przeklęte miejsce wyżarło wszystkie twoje dobre emocje. Już dawno nie widziałam, byś był naprawdę szczęśliwy.
Nastąpiła chwila ciszy odczekałam z parę minut i jakby nic weszłam do pomieszczenia. Gilbert widząc moją twarz, skrzywił się nieznacznie, ale nic nie powiedział. Zamierzał wyjść, ale Kalia złapała go w ostatniej chwili i pociągnęła go z powrotem na miejsce.
- Zjedzmy dzisiaj razem.
- Nie dzięki, nie jestem gło… – Dziewczyna zmroziła go spojrzeniem, które mroziło krew w żyłach. – Chyba jednak zgłodniałem.
Zjedliśmy w ciszy, od czasu do czasu śmiejąc się, ale atmosfera nadal była ciężka. Po posiłku Gil wyszedł na spacer, a my sprzątałyśmy. Krzątałam się mając głowie poważny mętlik. Ech... Spojrzałam na Kalie, która układała posłania. Czarne Kosmy ki wpadały jej uparcie do zielono złotych oczu. Gilberta nie było, a ja dostrzegłam możliwą dla siebie szansę by, uzyskać odrobinę informacji.
Usiadłam, przy palenisku i oplotłam rękami nogi.
- Opowiesz mi coś o ruinach? – zapytałam. Na co dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.
- To nic interesującego, zanudzi cię. – stwierdziła, próbując się kolejny raz wymigać.
- Proszę. To naprawdę dla mnie ważne. – Kalia spojrzała mi prosto w oczy, jakby sprawdzając moją duszę, następnie zaniepokojona rozejrzała się wokoło i westchnęła.
- Dobrze, widzę, ze nie ma sensu dłużej tego ciągnąć, w końcu i tak nic to nie zmieni. – Czarnowłosa usiadła wygodnie do ogniska i wpatrując się w ogień zaczęła opowiadać.
- Do było jeszcze za czasów, gdy na tronie zasiadał mądry i szlachetny władca. Król Priam. Na Olimpie trwało wesele, gdzie bogowie spożywali ucztę i bawili się tygodniami. Podobnież na sali pojawiła się bogini niezgody. Gniewając się, za brak zaproszenia, postanowiła podarować im jabłko. Podrzuciła owoc w środku dnia, z napisem dla najpiękniejszej. Ponieważ boginie są chciwe, to rozwinęła się kłótnia, trzy największe boginki wdały się w konflikt. Żadna nie chciała ustąpić, a tym samym zrzec się miana jeszcze nieotrzymanego tytułu. Zeus nie mogąc już wytrzymać wrzasków, posłał po Parysa, który miał za zadanie rozstrzygnąć konflikt. Z pośród Hery, Ateny i Afrodyty, młody książę skuszony nagrodą wybrał Afrodytę. Jako zapłatę dostał najpiękniejszą kobietę na świecie i złość pozostałych bogiń. Porwał Helenę z rąk jej męża, króla Sparty i przywiózł ją tu do Troi. Wojna była nieunikniona. Grecy pod osłoną Hery i Ateny, przybyli wy zabrać Helenę z powrotem. Natomiast nad troją czuwała, bogini piękności i jej patron Apollo. Bitwy trwały latami, jałowiąc te tereny i barwiąc ziemię na czerwono, jednak, żadna ze stron nie miała dość. Grecy uknuli podstęp. Zbudowali olbrzymiego drewnianego konia, jako prezent dla trojan, a sami skryli się w jego wnętrzu. Podczas, gdy trojanie świętowali i stracili czujność oni wyszli na teren miasta i zabijali każdego kogo spotkali… - zrobiła krótką pauzę, namyślając się co jeszcze może mi powiedzieć.
- Co niby w tej historii jest takiego, by nazywać to miejsce przeklętym?
- Jeszcze nie skończyłam. Widzisz, gdy dobry Król Priam został zamordowany… a miasto chyliło się ku upadkowi, bogowie troi oburzyli się, za podstęp greków. Podobnież zerwał się huragan i burza, jakiej nie widziała jeszcze ta ziemia. Jedynie za murami miasta, budynki i wszyscy w i ich zasięgu zmieniali się w proch. Pioruny biły w ludzi, mimo, że nie spadła ani kropla deszczu. Nawałnica skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. To był znak, że bogowie opuścili tą ziemię. Od tamtej pory rośliny nie chcą rosnąć, zwierzęta uciekają stamtąd w popłochu, a ludzie, potrafią znikać bez śladu. Przeklęta ziemia.
Siedziałyśmy w ciszy wpatrując się w ogień.
- Więc czemu tam byłaś?
- Zdarzyło się to cztery stulecia temu, więc… chciałam, zobaczyć jak tam jest. – powiedziała skruszona.
- I w ten sposób znalazła ciebie, kapłankę porzuconą przez bogów.

___________________
Krótki, ale jest

 

Pamiętnik Apokalipsy - Gilbert i Kalia

Rozdział 15 

 


W odpowiedzi para spojrzałam na siebie lekko zdenerwowana. Widać było, że mężczyźnie wyraźnie nie pasowała moja obecność tutaj, za to kobieta się czymś wyraźnie speszyła. Widząc, że uważnie obserwuję ją wzrokiem, pośpiesznie uciekła wzrokiem do swoich dłoni. Miałam powtórzyć pytanie po raz trzeci, ale moje gardło odmówiło posłuszeństwa. Chłopak widząc to zrobił kwaśną minę i zwrócił się do kobiety.
- Wyjdź na chwilę. – Ona posłała mu lodowate spojrzenie i pokręciła przecząco głową, następnie wzięła głęboki wdech i po wypuszczeniu powoli powietrza, jakby nabrała odwagi.
- W tej chwili znajdujesz się w Troadzie. – odparła już odrobinę spokojniej. – Wybacz nasze zachowanie, ale Ireia w tej okolicy to bardzo rzadki widok. Znalazłam cię w przeklętych ruinach nieprzytomną. Niebezpiecznie jest tam chodzić samemu. Zdradzisz nam co cię tam sprowadziło? – słuchałam uważnie każdego słowa, ale i tak czułam się niczym głucha. Nic nie zrozumiałam z jej wyjaśnień, a zadane pytane wydawało mi się tak absurdalne. Sama tego nie wiem, ba, żeby to był mój jedyny problem.
- Ireia? – zapytałam, mając szczerą nadzieje, że wyjaśnią mi ich skomplikowane słownictwo, ale widząc ich miny szybko zrozumiałam, że moje pytanie było nie na miejscu. – Wybaczcie, ale nie za bardzo rozumiem, całej tej sytuacji. A do tego w mojej głowie mam absolutną czarną dziurę. – kolejne dziwne spojrzenie. Czyżbym powiedziała coś nie tak?
Chłopak parsknął totalnie wściekły. Nawet na mnie nie spojrzał, gdy zwrócił się do jego towarzyszki.
- Cudownie! Mamy tu pozbawioną pamięci kapłankę! Po prostu pięknie! Było ją zostawić w tych ruinach, byłby mniejszy kłopot, a tak to już po nas. Zadowolona?! – Następnie szybko wyszedł z pomieszczenia. Dziewczyna wodziła wzrokiem za znikającym chłopakiem, to na mnie i głośno westchnęła.
- Wybacz jego zachowanie, nie przepada za obcymi, a szczególnie za Ireia.
- Co to jest Ireia? – zapytałam zawstydzona swoją niewiedzą i brakiem pamięci. Miałam wrażenie, ze powinnam to wiedzieć, ale umysł usilnie blokował mi dostęp do wspomnień.
- Jakby to opisać… To wysłannicy bogów. – dziewczyna widząc moją zdziwioną minę, podeszła do mnie i lekko pogładziła mnie po głowie. – Biedne dziewczę, nawet nie wiesz kim jesteś… W tych trudnych czasach… - wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale pokręciła lekko głową. – Nazywam się Kalia, miło mi cię poznać. – podała mi dłoń, którą z radością uścisnęłam. – Pamiętasz może swoje imię?
- … jedyne imię jakie pamiętam to Thanatos, ale…
- Nic nie szkodzi, od dzisiaj, dopóki nie wróci ci pamięć będę ci mówić… Asha – dodała pośpiesznie, jakby nie chciała usłyszeć reszty. – A teraz muszę porozmawiać z moim bratem i trochę go uspokoić. Jak wrócę to odpowiem na wszystkie twoje pytania. Odpocznij chwilę, za moment będę z powrotem, a i nie wspominaj tego imienia więcej, dobrze?
Mocno zdezorientowana patrzyłam jak jej czarne włosy znikają za rogiem. Pozostawiona sama sobie z tysiącem pytań w głowie, położyłam się z powrotem na kocu. Niepokoiło mnie dziwne zachowanie dwójki rodzeństwa. Uniosłam dłoń w stronę sklepienia, nie miałam pojęcia czemu to zrobiłam, to był niepohamowany odruch, ale zanim cofnęłam dłoń, przyjrzałam się jej z zainteresowaniem. Po całej skórze ciągnęły się cieniutkie skomplikowane wzory, a na nadgarstkach widniały blizny po poparzeniach, oraz wyraźne ślady po bransoletach. W jakiś sposób wzbudzały we mnie wzgardę i niechęć. Zdumiał mnie fakt, że jestem wstanie skojarzyć takie rany i określić od czego, do tego czuje jakieś emocje na ich widok, a nie pamiętam nic z swojej przeszłości. Westchnęłam i spróbowałam usnąć.
W mojej głowie rozbrzmiał krzyk rozpaczy, tak przeraźliwy, że natychmiast wybrudził mnie z drzemki. Zlana potem podniosłam się i wyszłam na świeże powietrze. Był zmierzch, słońce już chyliło się zza horyzont, barwiąc niebo niezwykłymi barwami. W oddali stała Kalia i jej nieprzyjemny brat i zażarcie dyskutowali. Dziewczyna tłumaczyła mu coś szeroko gestykulując na co on uparcie przeczył ruchem głowy. Dopiero teraz zauważyłam między nimi jakieś podobieństwo, obydwoje mieli podobnej długości, czarne włosy do ramion i zielono złote oczy. Mocne rysy twarzy miały podobnie ułożenie. Opierając się o wejście do mieszkania, patrzyłam na ich przekomarzania, zastanawiając się czy też mam kogoś bliskiego. Kalia wspomniała coś o wybrańcy bogów. Prychnęłam na wspomnienie jej słów. Twierdziła, że nie wiem kim jestem, słuszne spostrzeżenie. Jakbym wiedziała to pewnie by mnie już tu nie było. Ciekawe czy jest ktoś, kto za mną tęskni. Zamyślona wpatrywałam się w słońce szukając choć najmniejszej odpowiedzi na moje pytania. Na ziemie sprowadziły odgłosy zbliżających się kroków.
- Ustaliliśmy, że zostaniesz u nas dopóki nie odzyskasz częściowo wspomnień. Prawda? – Kali wyczekująco popatrzyła na brata.
- Ta… - odparł z niechęcią, na co ona z szerokim uśmiechem wbiła mu łokieć w brzuch. Chłopak zgiął się w pół i cicho jęknął.
- Oboje się bardzo cieszymy i z całych sił postaramy sobie pomóc.
Wodziłam wzrokiem po nietypowym rodzeństwie i zachichotałam.
- Jestem wam bardzo wdzięczna, postaram się nie sprawiać kłopotów. – uśmiechnęłam się ciepło.
~*~
Minęły trzy miesiące od czasu, gdy kalia znalazła mnie w starych ruinach. Od tamtego czasu zaprzyjaźniłam się z tą nietypową duszyczką. Była nieśmiała na początku, ale z czasem podporządkowała sobie mnie niczym swojego brata. Ta spokojna osoba potrafiła w ciągu sekundy zamienić się w istnego demona. Gilbert był natomiast bardzo skryty w sobie i jawnie pokazywał swoją niechęć z związku z moją osobą, jakbym miała zaraz sprowadzić koniec świata. Jego zachowanie na początku wydawało się urocze, zabawne, ale z czasem stawało się upierdliwe. Gdy tylko zostawaliśmy razem w jednym pomieszczeniu albo gdzieś wychodził albo siedział całkowicie ignorując moją osobę. Każde pytanie zbywał milczeniem, albo krótką dawkowaną odpowiedzią. Po za tym osobnikiem i jego siostrą w promieniu trzech kilometrów nie mieszkał nikt, ale nie przeszkadzało mi to. Pomagałam Kali w pracach domowych, jak pranie, gotowanie – które nie szło mi za dobrze, sprzątaniu i na polu z uprawami. Raz na tydzień, Gil zabierał niewielki pakunek i szedł do najbliższego miasta, następnie wracał z potrzebnymi przyprawami i rzeczami z targu. Zawsze, gdy pytałam, co miał w paczce, łypał na mnie groźnym spojrzeniem i mamrotał pod nosem, że to nie moja sprawa. Natomiast Kalia wzruszała ramionami i twierdziła, że kiedyś się dowiem.
Westchnęłam cicho pilnując pastwisko pełne owiec. Naprawdę mi się podobało teraźniejsze życie, ale nadal intrygowała mnie moja przeszłość. Kim byłam, gzie się urodziłam i co robiłam w tych starych ruinach, do których gilbert surowo zakazał nam się zbliżać wraz Kalią. Czułam, ze w tamtym miejscu mogę znaleźć odpowiedzi. Spojrzałam na niebo i stwierdziłam, że czas się zbierać. Zagnałam zwierzęta do zagrody i wróciłam do chaty, gdzie roznosił się smakowity zapach przypraw i gorącego posiłku. Wciągnęłam nosem powietrze i poczułam napływającą do ust ślinkę. Podeszłam do garnka i zanurzyłam palec w potrawce, następnie wpakowałam go sobie do ust.
- Pycha – szepnęłam do siebie.
- A spróbowałabyś powiedzieć, że nie dobre. To nie zawahałaby się odciąć ci ten paluch. – W obawie o swoje palce schowałam je za siebie i z miną niewiniątka spojrzałam na przyjaciółkę, która przez ten czas stała się dla mnie niczym siostra.
- Nie wiem, o czym mówisz. – Udałam głupią, na to Kalia zrobiła groźną minę i pogroziła mi łyżką. W ozach jednak można było dostrzec wesołość.
- Już ja ci pokażę! – Rzuciła się w moją stronę i dalej wymachując łyżką, zaczęła mnie gonić. Śmiejąc się ganiałyśmy się po pomieszczeniu. – Stój tu, ty mały podbieraczu gulaszu!
-Toż to gulasz? Ja myślałam, że zupa. – odparłam nadal z miną niewiniątka z całych sil starając się nie roześmiać.
- Jak ci zaraz dam popalić to cię bogowie nawet nie poznają!
- Najpierw musisz mnie złapać. – mówiąc to wzięłam nogi za pas i chciałam wybiec z chatki, gdy zderzyłam się z czymś twardym. Lekko się zachwiałam do tyłu i spojrzała na niespodziewaną przeszkodę w wejściu. Cała chęć do zabawy wyparowała wraz dobrym humorem widząc niezadowoloną minę Gilberta. Słowa przeprosin uwięzły mi w gardle i tylko posłusznie zeszłam mu z drogi.
- Gil, wróciłeś! Jak tam zakupy? – Kalia jakby nie czując wiszącego w powietrzu napięcia, nadal wesoło pitrasiła przy ognisku.
- Dobrze, udało mi się wytargować dobrą cenę. – odparł z lekkim uśmiechem. Jego oczy jaśniały jedynie przy Kalii i nigdy nie widziałam, by poza tymi sporadycznymi chwilami się śmiał. Może jakimś dziwnym sposobem psułam mu humor samą swoją obecnością? Czując jak naciska na mnie wzrokiem stwierdziłam, że koniecznie chce, żebym wyszła. Miałam ochotę mu przyłożyć w tą arogancką Bużkę, ale Kalii by się to nie spodobało, więc rzuciłam tylko, że idę po drewno do paleniska i wyszłam. Niebo zdążyło już nabrać granatowej barwy i z każdą chwilą przybywało gwiazd. Przeszłam kawałek i znalazłam się na polanie, gdzie za dnia pasłam owce i wpatrywałam się w gwiazdy. Czy fakt, że jestem kimś tak, co do dzisiaj jest dla mnie abstrakcją, aż tak wzbudza w nim niechęć? Naprawdę nie rozumiem, skąd ta niechęć do Irena, czyżby odrażały go moje tatuaże? A może nienaturalny turkus moich oczu, tak go obrzydzał. Westchnęłam i wpatrywałam się w niebo. Jego widok mnie uspokajał i dawał poczucie bezpieczeństwa.



wtorek, 15 lipca 2014

Pamiętnik Apokalipsy - Nowa Era

Rozdział 14

Nad Troją zawisły ciemne chmury sprowadzając na miasto nieskończoną ciemność. Zapadła cisza, która jakby w oczekiwaniu drżała przed przeznaczeniem tego miejsca. Oczy wszystkich instynktownie zwróciły się w kierunku promienia błękitnego światła unoszącego się ku niebu. Światła, które zwiastowała koniec Troi.
Pogrążona w rozpaczy, zatraciłam się w tak dobrze mi znanym stanie. Niszczenie było moją drugą naturą i nie było możliwości bym kiedykolwiek była w stanie się zmienić. Mimo, że wszyscy na mnie liczyli zawiodłam. Straciłam ich wszystkich i to, przez swoją bezsilność… Nie… To nie moja wina… To nie ja wypuściłam strzałę, to nie ja wtargnęłam do troi niszcząc ją doszczętnie! … A jednak to moja wina, że nie udało mi się ich ochronić.
Wraz moimi uczuciami, szalała moja moc. Wokół mnie latały z wściekłością huraganu przeróżne przedmioty, moje oczy przybrały kolor błękitu, a ja sama unosiłam się w powietrzu. Z każdą minutą moje otoczenie zmieniało się w kłęby pyłu, powoli rozbierając pałac na części. Błyskawice, jak oszalałe biły w miasto doprowadzając je do ruiny, nagle poczułam przeszywający ból, cała magia wyparowała, a ja bezwładnie opadłam na ziemie, nim zemdlałam dostrzegłam niewyraźną postać kobiety.

Rozpacz- uczucie, które niszczy wszystko na czym ci zależy, jeden zły krok, a okazuje się, że najważniejsze dla ciebie rzeczy znikają jedna po drugiej. Pierwsze są zawsze małe drobiazgi o wielkiej wadze. Takie jak przyjaźń, kłótnia, niezgoda. Następnie wszystko nagle znika rodzina, najważniejsze miejsce, osoby za którymi poszło by się na koniec świata. Powoduje to zdrada i bezsilność, głupota, ale tym razem ostatnim kataklizmem moich bliskich nie była ani wroga armia, która podłożyła płomienie, ani zdrada bliskiej mi osoby, ani nawet bezsilność by odeprzeć czekające na nas przeznaczenie. Bo nie dało się go odeprzeć, gdyż po przybyciu do tego miasta przypieczętowałam jego los. Przyczyną jego doszczętnego upadku byłam ja, Apokalipsa.
~*~

Cichy szept, a może głośny krzyk w oddali. Nie wiedząc czemu wszystko straciło swój dawny blask. Kolory przybrały barwy popiołu. Nieliczne rośliny oplotły ruiny niezwyciężonej fortecy. Wiatr niósł nieme krzyki ofiar niedawnej wojny. Świat niczym rozczarowany jego przegraną zacierał piaskiem ślady jego istnienia, a wraz nim sprawcę jego przegranej, by nikt nie dowiedział się o zbrodni, która była sprawką bogów.
Leżałam twarzą w stronę nieba, lecz nadal pogrążona w otchłani swoich myśli. Stałam pośrodku pustki, bardziej przerażającej niż jakiekolwiek miejsce we wszechświecie. Natłok zgromadzonych tam negatywnych uczuć, doprowadzał mnie do szaleństwa. Starałam się wygonić niechciane myśli z umysłu, na próżno, nie ważne co robiłam czułam fizyczny ból wewnątrz mnie.
Wciąż na nowo przeżywałam śmierć Hektora, widok płonącej troi, przed oczami miałam porozrywane ciała bliskich. Wciąż i wciąż dręczył mnie ten sam koszmar, niszcząc mnie od środka. Błagałam o śmierć, dołączenie do nicości i przestać czuć. Marzyłam by cofnąć się do czasów, gdzie te wszystkie emocje były mi obce; do czasów, gdy swobodnie dryfowałam po kosmosie. Mój udręczony umysł już dawno stracił rachubę ile czasu trwa ten koszmar. Nawet jeśli chciałam kogoś uratować to i tak wszystko kończyło się tak samo, tylko pogłębiając moją rozpacz. Najpierw Hektor, potem Chrisos, Priam, a na końcu Achilles, z czasem dochodziły kolejne postacie, następnie zaczęły się zmieniać rodzaje ich śmierci. Każdy kolejny obraz był coraz gorszy, coraz bardziej rzeczywisty, a każda sekunda spędzona w tym śnie wyrywała kawałek mnie.
Co jakiś czas w mój sen wkradał się cichy szept, nawołujący coś. Ledwo dostrzegalny. Nierzeczywisty, ale jednak najbardziej realny z wszystkich dźwięków jakie dotąd słyszałam . Z czasem szept stał się donośniejszy i zamienił się w kilka niejasnych dla mnie słów, które niczym światło rozproszyły czyhające na mnie koszmary. Wzrok powoli odzyskał ostrość. Moim oczom ukazało się intensywnie błękitne niebo. Odruchowo uniosłam rękę, by chociaż spróbować go dotknąć. Moja ręka został pochwycona w locie zanim z wyczerpania zdążyła powrotem opaść. Przeniosłam udręczony wzrok na właściciela owej dłoni. Przede mną siedziała kobieta na jej twarzy widać było olbrzymią koncentrację. Jej cichy głos niósł się z wiatrem, odbierając mi resztki świadomości.

Obudził mnie huk i odgłosy kłótni.
- Jak śmiałaś sprowadzić pod nasz dach tego potwora! Czy nie powtarzałem ci tylekroć ile wychodzisz stąd, że masz nie chodzić do ruin? Myślisz, że bez powodu wszyscy unikają tamtego miejsca?
- Nic mi się przecież nie stało, a gdyby nie ja to ona by umarła! Miałam ją tak zostawić? - W odpowiedzi dziewczyna dostała przeciągłe westchnienie, najwyraźniej mężczyzna próbował się uspokoić.
- Nie rozumiesz, że te tereny zostały opuszczone przez bogów i każdy kto tam trafi może być przeklęty? Skąd wież, że ona nie została wygnana?
- Ależ bracie, ona musi być kapłanką! Ma na sobie stigmę. W tych czasach ciężko jest jakąś spotkać. Nie rozumiem czemu się tak wściekasz.
- Właśnie o to! Nie mamy czasu na ireia, jeśli dowiedzą się, że tu jest będziemy mieli kłopoty...

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu, wszystko wydawało się obce, nie wiedziałam gdzie jestem. A następnie przyszła kolejna myśl mrożąca krew w żyłach. Starałam sobie coś przypomnieć, ale mój umysł jakby napotykał na barierę. Nie chciałam o tym nawet myśleć, ale pytanie samo nasuwało się. Kim jestem? Podniosłam się do pozycji siedzącej. Oparłam głowę o dłonie i usilnie starałam sobie coś przypomnieć, ale wszystko umykało wbrew mojej woli. Uniosłam zdezorientowana głowę i spojrzałam na stojących w drzwiach ludzi.
- Gdzie ja jestem? - wydukałam, lekko zaskoczona barwą swojego głosu. Tak jakbym nie mówiła nic przez stulecia. Przełknęłam ślinę i powtórzyłam pytanie, odrobinę głośniej.

wtorek, 25 marca 2014

Pamiętnik Apokalipsy - Zagłada cz.1

Rozdział 13



   - A więc, to o to chodzi. – Usłyszałam za sobą znajomy głos.
     Z trudem odwróciłam głowę w stronę stojącej pod jedną z kolumn postaci. Stała tak jak zawsze dostojna nieprzenikniona, jedynie jej twarz ukazywała szyderczy uśmiech, który nie jednemu zmroziłby krew w żyłach. Osłupiała patrzyłam jak podchodzi do Chrisos i sprawdza jaj puls. Wstrzymałam oddech, czekając na jakakolwiek reakcję z jej strony. Z niesmakiem pokręciła głową i spojrzała prosto w oczy Agamemnona.
   - Nie musiałeś jej zabijać, przez ciebie straciłam tak interesującą zabawkę. Zdajesz sobie sprawę jak trudno znaleźć kapłankę z darem hipnozy? – Nie wierzyłam własnym uszom. – Thanatos wyglądasz, na zdziwioną, nie wiesz jak miło widzieć cię w takiej sytuacji. Bezbronną, z ledwością łapiącą oddech i widzącą jak twoja szyja jest miażdżona.
   - CC… czemu…- wydukałam orając ręce napastnika paznokciami.
   - Nawet nie staraj się mówić i tak nie dostaniesz odpowiedzi, a teraz wybacz, bo muszę zająć się ważniejszymi sprawami. – schyliła się, dotknęła ciało Chrisos i obie rozpłynęły się w powietrzu.
W tej samej chwili udało mi się poluźnić uścisk na tyle by oswobodzić się. Upadłam na ziemie i odskoczyłam, chwilę przed tym jak w miejscu w którym byłam jeszcze przed chwilą Agamemnon zrobił olbrzymią dziurę.
    Uważnie przyjrzałam się jego ruchom, był zdecydowanie za silny jak na zwykłego człowieka. W obecnym stanie nie miałam za dużych szans na pokonanie go. Chociaż… w mojej głowie uwił się genialny plan. Przybrałam pozycję obronną, twardo stając na ziemi. Nie mogłam sobie teraz pozwolić na chociaż chwilę rozkojarzenia. Nie ważne co, nie pozwolę na upadek Troi. Uważnie go śledząc wzrokiem, byłam gotowa się zaatakować w każdej chwili. Jego usta drgnęły, by w następnej chwili na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech. Zrobił krok w moją stronę, w tym samym momencie zabłysło ostrze. Ze zdziwieniem spojrzałam na miecz wbity w kolumnę za Agamemnonem. Ten nagle patrzył na mnie, gdy jego głowa opadła na ziemie jak piłka, chwilę później upadło jego ciało. Powoli odwróciłam się, czułam jak coś we mnie pulsuje. Podbiegł do mnie sprawdzając, czy nic mi nie jest. Czułam jego ciepłe, szorstkie ręce na moich policzkach. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że coś do mnie mówi.
    - Nic ci nie jest? – powtórzył po chwili kiwnęłam potakująco głową i dałam się mu przytulić. Wszystko dosłownie wyparowało z mojej głowy, jedyne co zaprzątało moje myśli to jego dotyk na mojej twarzy, jego dłonie w moich włosach.
    - Przyszedłeś… - We mnie znów pojawiło się to dziwne uczucie, które nakazywało mi go pożądać, tak jakby był częścią mnie. Spojrzałam na martwe ciało leżące kilka metrów od nas i z niesmakiem stwierdziłam, że musimy stąd iść. Podniosłam się przy pomocy jego ramienia i przyjrzałam się mu bliżej, był umazany we krwi, ale jego spojrzenie lśniło, gdy na mnie patrzył. Złapał moją rękę i wyciągnął ociekający posoką miecz, z kolumny.
    - Chodźmy. – uśmiechnęłam się, tak jak zawsze mrużąc oczy na jego słowa. Jego obecność sprawiała, że czułam się pijana uczuciami.

    Do moich uszu dostał się dźwięk napinanej cięciwy, wyrywając mnie z amoku. Otworzyłam szeroko oczy, gdy ręka Achillesa puściła moją, a on sam się zatoczył do tyłu. Moje źrenice rozszerzyły się, widząc czarną strzałę centralnie w piersi blondyna. Strzała za strzała przebijała jego tors.
    - Nie!
    Panika pozbawiła mnie kontroli nad moim ciałem, z desperacją, rzuciłam się w jego stronę, z rozpaczą spojrzałam na strzelca. Był nim mój brat. Parys gotowy wypuścić kolejną strzałę ze zdziwieniem spojrzał mi w oczy. Nie rozumiał, jak mogę bronić mordercę Hektora. Otrząsnął się i puścił cieńciwe. Czas jakby zwolnił, zasłoniłam Achillesa swoim ciałem. Poczułam jak grot rozrywa moją klatkę piersiową, chcąc przelecieć na wylot. Wraz ze zetknięciem z moim wnętrzem, strzała zmieniała się w proch. Upadłam na kolana lekko oszołomiona. Dotarło do mnie, że gdybym była człowiekiem, to już byłabym martwa. Odwróciłam się, by sprawdzić, czy z Achillesem wszystko w porządku. Patrzył na mnie jak na ducha, a raczej na moją wyrwę w piersi. Zerknęłam w dół i uświadomiłam sobie, że widać moje wnętrze. Błękitna esencja niespokojnie pulsowała, a ciało szybko się regenerowało. Uniosłam z powrotem wzrok na Achillesa, to musiała być jego zasługa, wtedy do mnie dotarło, że moje ciało zachowywało się w ten sposób jedynie w pobliżu najczystszej energii. Przez myśl zaczęły mi przelatywać, jedna po drugiej pytania bez odpowiedzi. Potrząsnęłam głową by je odegnać. Teraz musiałam uratować Achillesa, przysunęłam się do niego i nie odrywał wzroku od mojej leczącej się rany.
      - Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę, ale teraz musisz mi pozwolić sobie pomóc. – powiedziałam spokojnym głosem, ale wewnątrz mnie szalała burza emocji. Przyłożyłam swoją dłoń do jego piersi i zaczęłam szeptać modlitwę, cicha pieśń rozniosła się po mieście opętanym przez chaos. Na mojej skórze zaczęła się pojawiać siatka skomplikowanych wzorów. Tatuaże, zaczęły lśnić własnym światłem. Wiatr jakby akompaniował mi w moich zaklęciach. Otoczył nas wir powietrza.
     - Żyj – wyszeptałam. Z moimi słowami, strzały obróciły się w pył porwany przez wiatr, a rana zaczęła się zasklepiać. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że nie jest za późno. Zamknęłam oczy, by zakończyć zaklęcie. Nagle poczułam, że moje ciał drętwieje, a ja nie mogę się ruszyć. Czułam, jak moja energia, upływa ze mnie w nieobrażanym tempie. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem, w jednej chwili poczułam jakbym była pusta, a w kolejnej wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Z jakiegoś powodu, zaczęłam wchłaniać, życie Achillesa. Z przerażeniem, starałam się powstrzymać rytuał, ale nic to nie dawało. Zrozpaczona spojrzałam w jego oczy, pozbawione życia.
     - Nie, to nie może być prawda, nie odchodź.– powtarzałam, wtulając się w jego pozbawione pulsu ciało. Jak to mogło się stać? Po policzkach spłynęły gorzkie łzy. Naładowana energią całkowicie zatraciłam się w swojej stracie. Energia wymknęła się z pod kontroli. Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie nad sobą zapanować. Otoczyło mnie światło. Bransolety rozgrzały się do granic możliwości, aż całkowicie zostały wchłonięte przez moją esencję. Uwolniona od kajdan i rozsądku, wypuściłam swoją moc. Rzeczy zaczęły latać, a niebo pokryły czarne chmury. Wokół mnie pojawiły się wyładowania elektryczne. To był początek końca.


sobota, 15 lutego 2014

Wiki Wolfe : rozdział 12

Rozdział 12 :Tajemnice
Alex siada na ciemnej trawie i daje mi znać, żebym robiła to samo. Po chwili wahania wykonuję polecenie, ale nie tracę czujności.
- Wyglądasz, jakbyś za chwilę miała rzucić się do ucieczki. Rozluźnij się, nic ci nie zrobię.-Mówi pewnym głosem, a mi przychodzi do głowy, że gdyby chciał mnie skrzywdzić, już dawno by to zrobił, więc chyba rzeczywiście nie mam się czego obawiać. Siadam więc wygodniej, opierając łokcie na kolanach. Uśmiecha się.
-Tak lepiej- Przez chwilę zastanawia się, jego uśmiech gaśnie, i w końcu zaczyna mówić:
-Istota, którą widziałaś to nie człowiek, ale inkub.-Ostatnie słowo niemal wypluwa, ale nie kontynuuje, wyraźnie czekając na jakąś reakcję z mojej strony. Nie wiem co mam mu powiedzieć. Z jednej strony czuję ulgę, że ten ktoś nie okazał się zwykłym człowiekiem, ale z drugiej, nazwa, inkub zupełnie nic mi nie mówi.
-Domyślam się, że nic nie rozumiesz, prawda?- Pyta, jakby czytał mi w myślach.
-Nie.- Odpowiadam cicho, kręcąc przy tym głową.
-Niektórzy mówią, że to jakiś rodzaj wampirów, ale tak naprawdę to demony, żerujące na młodych kobietach. Najpierw uwodzą je we śnie, a potem materializują się i wypijają całą ich krew, zabierając tym samym duszę. Dzięki temu stają się silniejsi.-Wzrok mu ciemnieje, a twarz wykrzywia grymas nienawiści pomieszanej z bólem . –To spotkało moją siostrę, kiedy ja miałem 19, a ona 24 lata. Była dla mnie wszystkim. Zastępowała mi matkę, która nas porzuciła i ojca, którego nigdy nie znałem. Zrezygnowała ze studiów, żeby iść do pracy. Mi kazała się uczyć. Mówiła, że bez tego nic nie osiągnę. –Przełyka ślinę-Tego dnia wróciłem trochę później niż zwykle, ale kiedy wszedłem do mieszkania, od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Zwykle o tej krzątała się w kuchni, a teraz panowała tu cisza. Wszedłem do pokoju i wtedy go zobaczyłem. Trzymał ją za ramiona, a kiedy podniósł głowę, z ust kapała mu krew. Nigdy nie zapomnę tej twarzy. Rzuciłem się na niego, ale było za późno. W jednej chwili zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu.- Kręci z niedowierzaniem głową, a ja nie mogę go dłużej słuchać. To zbyt bolesne, by mogło być prawdziwe. Przy tym, co go spotkało, moje problemy wydają się wręcz śmieszne. Nie przerywam mu jednak, tylko słucham dalej.
-Na szczęście dla mnie, jakieś 3 tygodnie później spotkałem Torgala i okazało się, że jestem obciążony klątwą. Sam nie wiem dlaczego, ale opowiedziałem mu o wszystkim, a on obiecał mi zemstę jeżeli tylko do niego dołączę. Zgodziłem się. Zaczął mnie szkolić i niedługo potem, okazało się, że pomimo braku doświadczenia jestem szybszy i silniejszy od pozostałych, w tym pierwszpoziomowców. Wiedziałem dlaczego. Mnie napędzała żądza zemsty, a ich tylko obowiązek. Na początku nie chciał brać mnie na polowania, byłem przecież za młody. Ale w końcu musiał ulec. Rok później zostałem mianowany na przywódcę łowców.-Patrzy gdzieś w dal.- Nie spocznę, dopóki nie zabiję tego, który skazał Leilę na śmierć, i wszystkich innych, którzy jeszcze chodzą po ziemi.- W jego głosie słyszę, żelazną determinację i zalewa mnie fala wstydu, kiedy pomyślę, że nazwałam go mordercą. Z trudem przełykam łzy. Niepewnie dotykam jego ramienia, chcąc dodać mu sił. Odwraca się w moją stronę, ale nie strząsa mojej dłoni, jak się tego spodziewałam.
-Tak strasznie mi przykro- szepczę, a po moim policzku spływa pojedyńcza łza. Alex podnosi słoń do mojej twarzy i delikatnie ściera ją kciukiem. Uśmiecha się smutno.
-To już przeszłość-Mówi patrząc mi w oczy.- Teraz wiesz już o mnie wszystko- Zbliża swoją twarz do mojej i przez chwilę wydaje mi się, że mnie pocałuje, ale on tylko opiera czoło o moje i przymyka oczy.
-Nie mogę przestać o tobie myśleć.- szepcze tak cicho, że ledwo go słyszę. Przez chwilę oddycha głęboko, po czym przygryza dolną wargę i odsuwa się. Zdezorientowana otwieram oczy, kiedy on odchrząkuje i szybko wstaje. Robię to samo.
-Lepiej już chodźmy.- mówi nie patrząc mi w oczy.
Podczas drogi powrotnej prawie nie rozmawiamy, oboje pogrążeni we własnych myślach.
Po jakimś czasie jesteśmy już na miejscu. Wchodzimy do masywnego budynku obozu i ja od razu kieruję się do swojego pokoju, ale Alex łapie mnie za rękę, zatrzymując w miejscu.
-Zaczekaj. Musimy iść do Torgala i wszystko mu wyjaśnić.
-Ale po co? –Pytam szybko. Nie potrzeba mi dzisiaj więcej wrażeń.- Na pewno już śpi. Tak jak cała reszta- Dodaję, trochę spokojniej. Chłopak wzdycha cierpliwie.
- Zaręczam ci, że nie śpi. Po drugie, myślisz, że po tym wszystkim co widziałaś i słyszałaś wszystko będzie jak dawniej?- Kręci głową, nagle poważniejąc.- Nie będzie. Za duże ryzyko. Chodź.- Nic już nie mówię, tylko pozwalam prowadzić się jak małe dziecko. Stajemy pod drzwiami gabinetu i Alex wchodzi pierwszy, pociągając mnie za sobą. Torgal siedzi za biurkiem, a kiedy podnosi wzrok, marszczy brwi, wyraźnie zaskoczony naszym widokiem.
-Alex? Viktoria?- Pyta z konsternacją, ale po chwili odzyskuje rezon.- Co mogę dla was zrobić?
-Mamy problem. Dośc duży, jak sądzę .- Zaczyna Alex, a Torgal zerka na mnie nerwowo.
-A nie wolałbyś porozmawiać ze mną na osobności?- pyta sucho
-Nie.- Odpowiada pewnym głosem- Jej obecność jest tu konieczna.- Dopowiada. Dyrektor wydaje się zbity z tropu.
-Nic nie rozumiem. Mógłbyś jaśniej?- prosi, już wyraźnie podenerwowany.
Alex po krótce opowiada mu o tym, co miało miejsce dzisiejszego wieczoru, a on z każdym zdaniem robi się coraz bardziej wściekły.
-Rozumiesz już, dlaczego przyprowadziłem ją do ciebie.- Kończy spokojnym głosem.
Torgal z trudem nad sobą panuje, widać to coraz bardziej.
-Jak mogłeś do tego dopuścić!- Syczy przez zaciśnięte zęby- Czy zdajesz sobie sprawę co zrobiłeś?!
Chłopak nie odpowiada, tylko przygląda mu się twardo.
-To trochę moja wina. Nie powinnam kręcić się wieczorem tam gdzie nie trzeba.- Mówię. Czuję, że jestem mu to winna. Ale Torgal zachowuje się, jakbym w ogóle się nie odezwała. W zamyśleniu pociera głowę, w końcu mówi ponurym głosem:
-Dla niej jest teraz tylko jedno wyjście. I ty- Pokazuje palcem na Alexa- Osobiście tego dopinujesz.
-Co mam zrobić?- pyta chłopak czujnie. Dyrektor przez chwilę milczy, jakby ważył się, czy podjął właściwą decyzję. Po chwili jest już pewny.
-Wyszkolisz ją.

Wiki Wolfe : rozdział 11

Rozdział 11
Kiedy tylko przekraczam próg, po raz kolejny ląduje pod ostrzałem spojrzeń. Setki par oczu wlepionych we mnie, niektóre nienawistne inne współczujące- sprawiają, że czuję się niemal naga, więc odruchowo spuszczam głowę i czym prędzej podchodzę do okienka. Kobieta za ladą, ta sama, która wczoraj uśmiechała się przyjaźnie, dzisiaj tylko przygląda mi się z kamienną twarzą. Nic nie mówi. Nie musi. Jej twarz jasno daje do zrozumienia, że tak jak wszyscy, wie co się stało. I wcale nie okazuje mi współczucia. Gdyby to nie dotyczyło mnie pewnie byś się śmiała. Czyżby Rick miał tu taką władzę, że zdążył zniechęcić do mnie nawet kucharkę? Zabieram tacę i rozglądam się w poszukiwaniu miejsca. Chociaż większość jest zajęta, na końcu sali dostrzegam pusty, dwuosobowy stolik. Idealnie. Nie będę musiała znosić niczyjego towarzystwa. Obojętnie mijam miejsce przy którym siedzi Ifi i z miną pokerzysty udaję, że nie słyszę jej nawoływań. Jest ostatnią osobą z którą w tej chwili chcę rozmawiać. Raźnym krokiem przechodzę przez salę, siadam i zaczynam skubać jabłko. Jestem tak pogrążona we własnych myślach, że prawie nie czuję smaku. Myliłam się co do tego miejsca. Wcale nie różni się mojej poprzedniej szkoły. Ale tam miałam przynajmniej kilkoro znajomych, którzy mnie lubili i rozumieli. Miałam rodziców. Czy teraz to wszystko straciłam? Wcale nie chcę tu być. Nawet tutaj, jestem dziwolągiem, który nie potrafi się dostosować- ta myśl przeszywa mnie niczym włócznia. Zatrzymuję ledwie tknięty owoc w połowie drogi do ust. Czy już zawsze tak będzie? Jak przez mgłę widzę podchodzącą do mnie Ifi. O nie, nie, jeśli zacznie mnie przepraszać , rozkleję się. Wiem o tym. Biorę głęboki oddech i podnoszę na nią wzrok.
-Czego chcesz?- Głos mam czysty, jednostajny. Świetnie. Na jej twarzy na chwilę pojawia się przebłysk bólu, ale zaraz zastępuje go żelazna determinacja.
-ja...chciałam cię przeprosić. Naprawdę chcę się z tobą zaprzyjaźnić, ale zrozum, bałam się i...- Przyjaźnić? Dobry początek. Tylko, że ja już mam jedną przyjaciółkę, która zupełnie mnie olała i która teraz pewnie maluje sobie paznokcie. Niepotrzebna mi druga. Przerywam jej ruchem ręki.
-Daj spokój- Wstaję, i zbieram się do wyjścia, a na odchodne mówię -przynajmniej dowiedziałam się na kogo mogę liczyć- Cholera, nie jestem w stanie opanować drżenia głosu wypowiadając te słowa.
Reszta dnia mija mi długo i jednostajnie. Poznałam Zaye, ,z którą mam sztukę. Jest trochę dziwna, ale dzisiaj zupełnie nie zwracam na to uwagi.
Jestem już po lekcjach. Na kolację nie poszłam. Opieram się o balustradę balkonu, który dopiero co odkryłam. Jest piękny w swoim starym, eleganckim stylu. Słońce powoli zachodzi, tworząc na niebie fioletowo-niebieską poświatę. W co ja się wplątałam? Uczucie Deja Vu jest jednocześnie przygnębiające i otrzeźwiające. Przygnębiające, bo miałam cichą nadzieję, że to miejsce okaże się moim domen, a tymczasem mam powtórkę z tego co już przechodziłam. I otrzeźwiające, ponieważ przez chwilę zapomniałam, kim jestem. Odmieńcem z garstką przyjaciół, choć może już przestali nimi być? Ale życie po raz kolejny postanowiło przypomnieć mi, gdzie jest moje miejsce. A najgorsze jest to, że prawie nic z tego nie rozumiem. Po tym, co się stało ,choć minęło zaledwie parę godzin wszyscy traktują mnie jak potencjalnego wroga. Oceniają mnie, choć żaden z nich nic o mnie nie wie. Dlaczego??? Śmieję się gorzko. Myślałam, że tu będzie inaczej. Nie jest. I nigdy nie będzie- ta myśl nieproszona wkrada się do mojej głowy. Nagle słyszę między drzewami jakiś szelest. Wytężam wzrok, ale nic nie widzę. Po chwili rozlega się cichy okrzyk, lecz jest tak zagłuszony, że nie potrafię stwierdzić, czy należy do kobiety, czy mężczyzny. Przez chwilę rozważam wszystkie opcje. Minutę później zbiegam już po schodach. Tym razem dowiem się o co chodzi. Wybiegam na dwór i kieruję się w stronę z której dochodziły odgłosy. Wchodzę głębiej w las i zatrzymuję się nagle. To co widzę mrozi mi krew w żyłach. Trzech mężczyzn. Dwóch jest do mnie odwróconych plecami, a trzeci leży na ziemi, wijąc się w konwulsjach. Jest bardzo blady, ubrany w ciemny płaszcz. Kiedy próbuje się podnieść, jeden z mężczyzn podchodzi do niego, pochyla się i przez ułamek sekundy widzę jego twarz. To Alex! Co on tu robi? Czy to o tym rozmawiali po akademii? Wszystkich tych przemyśleń dokonuje w ciągu kilku sekund. Wtedy chłopak wyciąga coś z kieszeni. To nóż. Mały, połyskujący, ze srebrną rękojeścią. Pochyla się nad swą ofiarą jeszcze niżej, po czym wbija sztylet w samo serce, szepcząc mu coś do ucha. Mimowolnie wydaje z siebie głośny jęk. Wtedy obaj oprawcy odwracają się w moją stronę. W ich oczach gra czysta nienawiść. Bardziej instynktownie niż racjonalnie podrywam się do ucieczki. Biegnę ile sił w płucach, jednocześnie słysząc za sobą ich kroki. Mordercy! krzyczy głos w mojej głowie. A więc o to chodzi. Zabijają ludzi. Przyspieszam. Ale oni są szybszy. W jednej chwili ktoś łapie mnie za ramiona i gwałtownie odkręca w swoją stronę. Mimo to nie poddaję się. Wyrywam się i nawet nie zauważam stromego zbocza. Potykam się i razem ze swoim prześladowcą spadam w dół. Na szczęście ląduję na trawie i czuje żelazne dłonie zaciskające się wokół moich ramion. Odwracam głowę i dostrzegam, że to jeden z pierwszopoziomowców. Patrzy się na mnie, jak łowca na zwierzynę.
-Ty??- Mówi przez zaciśnięte zęby. To jasne, że jestem ostatnia osobą której by się tu spodziewał. Szczerze mówiąc ja także. W tej chwili zza drzew wychodzi Alex i zatrzymuje się gwałtownie. Na jego twarzy maluje się niedowierzanie, pomieszane ze strachem. Jednak szybko się opanowuje i podchodzi bliżej. Jestem w takim stanie, że zaraz zadławię się własną złością.
-Mordercy!!!- wykrzykuję znowu próbując się wyrwać. Nadaremnie-Jak mogłeś tak po prostu go zabić?- Jak dobrze uzewnętrznić ból. Nawet nie zwróciłam uwagi na łzy, które płyną mi teraz ciurkiem. Chłopak blednie, i w jego oczach nie widzę już strachu, tylko urazę. Jak on śmie?!Ale coś mnie powstrzymuje i nie mówię nic więcej, jedynie mu się przyglądam. Zapada pełna oczekiwania cisza. W końcu Alex się odzywa:
-Puść ją.- mówi krótko, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Co? Co on robi? Chce mnie tak po prostu wypuścić?
-O czym ty mówisz? Trzeba ją wykończyć tak jak tamtego, za dużo widziała- odpowiada mój oprawca. Serce wali mi jak oszalałe. Błagam nie, nie chcę umierać, proszę- modlę się w duchu.
-Powiedziałem- Jego głos jest bardzo pewny, a mówiąc to wydaje się wyższy, niż jest w rzeczywistości. Mój oprawca zaciska dłonie z taką siłą, że czuję to niemal w kościach, ale po chwili uścisk się zmniejsza, aż w końcu puszcza mnie całkowicie. Kiedy krew na powrót dopływa mi do rąk, sprawia to niemal fizyczny ból. Co mam zrobić? Wiem, że powinnam uciekać, ale nie potrafię. Chcę się dowiedzieć o co w tym chodzi. Staję więc z boku i czekam. Co mam do stracenia? Gdyby chcieli mnie zabić, już by to zrobili.
-Wracaj- przez chwilę myślę, że mówi do mnie, ale nie zwraca się do chłopaka- Ja zajmę się resztą- dopowiada i rzuca mi przelotne spojrzenie. I choć nie wiem skąd, to mam pewność, że nie zrobi mi krzywdy. Akurat tego jednego jestem pewna. Ale jego kompan już nie. Uśmiecha się złowrogo, kiwa głową i po chwili znika w chaszczach.
Alex zatrzymuje się jakieś pół metra ode mnie.
-No więc? Naprawdę masz mnie za mordercę?- zaczyna. Oczywiście że tak!!!- krzyczy moja podświadomość, ale nie ona ma tu decydujący głos.
-wiem co widziałam. Zabiłeś człowieka.- Odpowiadam zachrypniętym od płaczu głosem. Kręci głową.
-To nie był człowiek- Mówi krótko.
-A więc co?- To pytanie wydostaje się nieproszone z moich ust, ale nie mam zamiaru się wycofać. Chcę znać prawdę, choćby nie wiem jaka ona była. Podchodzi jeszcze bliżej i patrzy mi głęboko w oczy.
-Istota spłodzona z bólu, strachu i nienawiści.- Nie wiem co powiedzieć, ale on kontynuuje – Chcesz wysłuchać tej historii? Mojej historii?- Kiwam głową, nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu. Wiem, że po tym co usłyszę, nic już nie będzie dla mnie takie samo.

czwartek, 13 lutego 2014

Wiki Wolfe :Rozdział 10

Rozdział 10 :,,Tajemnice"
przycisnęłam głowę do ściany, mając nadzieję, że jej chłód choc troche uśmierzy ból. Nie za wiele to pomogło, no ale cóż, przynajmniej nie był juz tak przeszywający. Przymknęłam oczy, z nadzieją, że to pomoże. Pozwalam sobie odpłynąć, kiedy słyszę ciche kroki, a chwilę potem głośne trzaśnięcie drzwiami, które natychmiast daje znać mojej zbolałej głowie. Otwieram oczy i już-już mam rzucic w stronę tej osoby odpowiednia uwagę, ale widzę, że to Torgal, zamykam więc buzię i dalej sie opieram. Pan Stooler ubrany jest w szary, nienaganny garnitur i białą, jeszcze bardziej nienaganna koszulę. Wychodzi na środek sali i kiedy zaczyna mówić, wszyscy milkną. Widać, że dażą go szacunkiem, wcale sie nie dziwię, bo sama odczuwam przed nim wielki respect.
-Witajcie moi drodzy- Mówi rozkładając ręce jak polityk -pewnie zastanawia was powod, dla którego przerwałem wam lekcje- uśmiecha się- A więc, nie owijając w bawełnę. Jak juz pewnie zauważyliście, w tym roku dołączyło do nas bardzo dużo ludzi. Tylko w przeciągu ostatnich 3 tygodni przyjęliśmy pod swoje skrzydła, siedmioro. Chcę, abyście wiedzieli, że wcześniej raczej to sie nie zdażało, ale nie jest to powod do zmartwień. Przynajmniej narazie. Jednak zważywszy na sytuację, w jakiej się znajdujemy, chciałbym prosić was, i tu zwracam sie do poziomu pierwzszego o wsparcie.-Prycham, na szczęście na tyle cicho, że nikt nie zwraca na to uwagi- Wiem, że nie jest was dużo i że macie wystarczająco dużo swoich...-zatrzymuje się, marszczy brwi i mówi: obowiązków- Jeszcze jedna tajemnica? Nie za dużo tego? O jakie obowiązki mu chodzi? Moja Wewnętrzna Ja gromi mnie wzrokiem. ,,Przestań wszędzie widzieć sekrety!" zdaje się krzyczeć. Głos Torgala staje sie troche cieplejszy -Pamiętajcie, że wy tez przez to przechodzilięsie i że wam też nie było łatwo-taa, twoi chłopcy już okazali mi ogromne ,,Wsparcie"-myślę. Wspomina jeszcze o sprawach bieżących, typu nowy nauczyciel, od tego i tamtego bla, bla, bla- No dobrze to by było na tyle, nie będę was dłużej zatrzymywać. Gdyby ktoś chciał ze mna porozmawiać, to wiecie, gdzie mnie szukać- Kończy swoją przemowę, śmiecha sie a wszyscy wstają. Wszyscy oprócz pierwszopoziomowców. Oni siedzą na swoich miejscach, jakby na cos czekali. W końcu równiez wstają, ale nie udaja się do wyjścia, jak ja, tylko prosto w strone dyrektora, a on nie wyaje sie ani troche zdziwiony. No cóż, widocznie mają jakąś sprawę- z ta myślą wychodzę za drzwi , ale tuz za nimi zatrzymuje się i kiedy pozostałych nie widac już na korytarzu, przyciskam ucho do framugi drzwi. Ciekawość. ,,To pierwszy stopień do piekła!" mówi moje Racjonalne Ja, ale juz dawno przestałam go słuchać. To jest silniejsze ode mnie. Pomimo, że rozmowa toczy się normalnym tonem, to i tak ciężko jest mi wyłapac kontekst. Słyszę tylko urywki.
-....NIe dajemy juz sobie rady, a ty jeszcze każesz nam ich niańczyć, to...
-...Ostatnim razem o mało nie straciliśmy jednego z nas...- ostatnim razem czego?
-...To sie robi coraz bardziej niebezpieczne...- Oburzone głosy i potulny, cichy ton Torgala, jakiego jeszce u niego nie słyszałam.
...Wiem...wiem, ale uwierzcie mi, gdyby to zależało ode mnie, nie bralibyście w tym udziału...- w czym???Powiedźcie w końcu w czym!!!Ale nie doczekuję sie odpowiedzi, za to słyszę kroki w moim kierunku, więc szybko przebiegam korytarz i, juz normalnym tempem wchodzę po schodach, jakbym właśnie wracała ze stołówki. Zerkam na zegar na ścianie. Dobrze się składa, trwa akurat pora lunchu. Ale najpierw muszę znaleźć cos na ten potworny ból głowy. Skręcam, więc i udaje się do pokoju medycznego. Pukam kilka razy, a kiedy nikt nie odpowiada, delikatnie pociągam za klamkę i wchodzę. Pusty. Hm...Widać pielęgniarka tez była głodna . Trudno sama cos znajdę, w końcu to żadna filozofia. Coś przeciwbólowego np. Paracetamol to wszystko czego potrzebuję. Przeglądam szklane szafki z opakowaniami leków, ale nic nie znajduję. Kurczę, ja nawet nie kojarze tych nazw! Wszystkie fiolki sa ułożone alfabetycznie, ale to i tak nic nie daje, bo nie ma czegos takiego jak Paracetamol, czy ibuprofen. Cholera. Przeciez nie wezmę proszka, jeśli nie wiem na co jest!Przetsząsam kolejne szafki.
-Co tu robisz?- aż podskakuję, prawie upuszcając blado fioletowe opakowanie i szybko odwracam sie w stronę drzwi. Stoi w nich Alex ze zmarszczonymi brwiami. Noi proszę, znowu sie spotykamy. I znowu, to ON pyta się MNIE, to tu robię, chociaz mogłabym zapytac o to samo. Po chwili wahania wchodzi do pokoju, cicho zamykając za soba drzwi i siada na kozetce. Przyłapuję się na tym, że przyglądam się mu z zachwytem. W jego ruchach jest sporo gracji, a jego twarz...Hej, o czym ty myślisz?- przywołuje sama siebie do porządku, a on przygląda mi się, wyraźnie czekając na odpowiedź. Już mam na końcu języka jakąś ciętą uwagę, że to nie jego interes, bla bla bla, ale coś powstrzymuję mnie przed wypowiedzeniem jej na głos, zamiast tego mówię więc:
-Szukam, czegoś na ból głowy. A ty mógłbys się tak nie skradać- zarzucam mu, na chwilę zapominając o tym, że przed chwilą sama bezwstydnie podsłuchiwałam pod drzwiami.
-Nieźle sobie przywaliłas co?- Pyta i tym samym zbija mnie z tropu. Jak to ,,sobie przywaliłaś"? Pomimo, że jego ton niby był współczujący, to i tak wszystko się we mnie gotuje.
-Sama sobie nie przywaliłam-syczę- zrobił to twój nadęty kolega, jak mu tam, Rick?- Wymawiam jego imie przez zacisnięte zęby.
-Troche go poniosło...- odpowiada. Jego ton jest tak piekielnie opanowany, że aż mnie rozsdadza.
-Poniosło go??! trochę?! Mógł mi zrobic krzywdę!- Patrzy na mnie unosząc na moment brwi. Zastanawiam się, czy powinnam mu podziękować. ale z drugiej strony, mógł powstrzymać Ricka troche wcześniej, zanim ten zdążył mnie popchnąć.
-Ale nie zrobił- patrzy gdzieś za mnie- no, przynajmniej nie za dużą. Przez chwilę mierzymy sie wzrokiem, po czym on wstaje, i podchodzi do mnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Stoi na tyle blisko, że mogę poczuc jego zapach. Silna odurzająca woń, kojarząca się z drewnem i dopalającym się ogniskiem. Po chwili wyciąga ramię w stronę szafki, wyjmuje coś i cofa się. -Masz, połknij to. Tylko nie więcej niz jedną- mówi, i podaje mi, jak sie okazuje białą fiolkę z kolejna etykietką, która nic mi nie mówi. Marszczę brwi.
-Dzięki...skąd wiedziałeś?- Uśmiecha się z drwiną, dokładnie tak samo jak Rick. CZy oni ich tego gdzieś uczą?! Stoi teraz, nonszalancko oparty o drzwi, z rękami w kieszenich.
-Jestem na pierwszym poziomie, zapomniałaś?- jego ton, pełny kpiny i arogancji, działa na mnie, jak płachta na byka.
- Ty...- Po raz kolejny wyprowadził mnie z równowagi. Biorę głęboki oddech, by nad soba zapanować. Wystarczy jak na jeden dzień.
-Mam na imię Alex- dokańcza za mnie i tym samym powoduje, że szuflada z napisem ,,opanowanie" zostaje szczelnie zamknięta, a klucz wyrzucony.
-Wiem! Wiem, że masz na imię Alex! A teraz wiem jeszcze, że jesteś takim samym dupkiem jak tamten. Po co tu wogule przyszedłeś?!- jego uśmiech przygasa, ale ja zdążyłam się już rozkręcić.- I dla twojej wiadomości, ja tego tak nie zostawię! Nie będę, życ w strachu przed tobą i Twoją świtą! Ani ja, ani inni! Pójdę do Torgala!- Jego uśmiech całkiem gaśnie, twarz przybiera postac maski wykutej z lodu. Powoli, pochyla głową, i idzie w moim kierunku, pocierając nos kciukiem. Kiedy staje naprzeciwko mnie, przestaje, a ja zaczynam sie bać, że mnie uderzy i na tę myśl cała się w sobie kulę, on jednak tego nie robi, podnosi tylko głowę i zaczyna mówić:
-I myślisz, że on ci uwierzy? Albo, że jakiś inny dzieciak powie prawdę? Nie sądzę. Jesteś nikim- jego słowa tną jak noże- Dziewczynka z piątego poziomu o niewyparzonym języku, którą kręci podsłuchiwanie- czerwienie się. skąd on wie?- Tak, wiem, I inni też wiedzą- Czerwienię się jeszce bardziej, i czuję strach.. Ale on wydaje sie niewzruszony i kontynuuje:-Ty, przeciwko nam. Jestes pewna, że chcesz iść do Torgala?- Kładzie dłonie po obu moich stronach, przyszpilając mnie do ściany i nie pozwalając mi sie ruszyć. Nie odpowiadam, tylko kulę sie jeszcze bardziej i spuszcam głowę. Trzyma mnie tak jeszcze chwilę, po czym odpycha się od szafek, i wraca pod drzwi.
-Tak myślałem- patrzy na mnie beznamiętnie
Nie spodobało mi się, że nazwał mnie nikim. Nie spodobało mi się, że nazwał innych dzieciakami. Nie spodobało mi się, że przyłapal mnie na podsłuchiwaniu. Ale skoro naprawdę tak mysli, to dlaczego, choć późno ale jednak, powstrzymał Ricka przed oddaniem mi?
- Skoro jestem nikim- głos coraz bardziej mi się łamie- a reszta tylko banda dzieciaków, to dlaczego go powstrzymałeś? Dlaczego nie pozwoliłeś mu ponownie mnie uderzyć? Dlaczego?- za wszelka cene trzymam się gniewu, bo wiem, że kiedy przestanę, to się rozkleję, a tego nie chcę za żadne skarby. Tymbardziej przy nim. Kiedy podnoszę wzrok, widzę, że mruga, jakby zdziwiony moimi słowami. widać nie spodziewał się takiego pytania.
-Nie wiem- odpowiada w końcu i jak szybko może, wybiega z pokoju. Głośno wypuszczam powietrze. Opieram dłonie o kolana i próbuje się uspokoić. Kilka minut później, ignorując wewnętrzny opór, połykam tabletkę, którą dał mi Alex. Mija kilka sekund i czuje się...dziwnie. Mam mroczki przed oczami. Chwytam sie ściany. Wszystko wiruje, nogi mam jak z waty i czuję, że zaraz zwymiotuje. Ponadto w głowie czuje bolesne pulsowanie. Może minęlo pare sekund,a może pare minut, w każdym razie wszystkie objawy, włącznie z całym bólem głowy mijająm jak ręką odjął. Poruszam na próbę głową i nic nie czuję. O kurcze. Może troche to dziwaczne, ale podoba mi się. Kiedy mój organizm nie jest juz nakierowany na wyłączne odczuwanie bólu i złości, zdaję sobie sprawę, jaka jestem głodna. Przeglądam sie w lustrze na ścianie, poprawiam włosy i wychodzę z zamiarem pójścia do stołówki.

środa, 12 lutego 2014

Pamiętnik Apokalipsy - Koń Trojański



Rozdział 12 

Dziś mija ostatni dzień żałoby i tym samym zawieszenie broni pomiędzy troją, a Grecją. Oto dzień w którym wszystko się rozstrzygnie, nieświadomie zaciskam pięści wpatrując w horyzont. Powinniśmy uciekać, wtedy wszyscy byliby bezpieczni, a tak to… zagryzam wargę nie odrywając wzroku od wschodu słońca. Zimny podmuch powietrza targa moje włosy jak flagę sprawiając, że zbieram w sobie odwagę. Ze zrezygnowaniem patrzę na wtopione w moją skórę srebro, wściekła ściskam pięć i uderzam nią w pobliską ścianę. Moja ręka wbija się w kamień, pozostawiając po sobie sporą dziurę i tumany pyłu. Patrzę w swoje dzieło z pustym wyrazem twarzy, podnoszę rękę i widzę nietknięte, stopione bransolety i dłoń na której jest maleńkie zadrapanie. Z rany wypływa pojedyncza, gęsta kropla błękitnej substancji. Wpatruję się w nią chwilę, a następnie zlizuję ją. Rana momentalnie się zasklepia, a w ustach mam znajomy smak czystej energii. Uśmiecham się do siebie i wychodzę przygotować się do ostatecznej bitwy. Szybkim krokiem skierowałam się do schronu. Na miejscu siedziały już pozostałe kapłanki zawzięcie dyskutując, wszystkie słysząc moje przybycie, umilkły i spojrzały w moją stronę. Violetta patrzyła się na mnie jakby zaglądała mi w głąb umysłu, a Roza odwróciła wzrok. W ciszy podniosłam swój kołczan i łuk oraz dwa miecze. Wszystko sprawnie założyłam.
- Zwiadowcy już ruszyli? – pytam poprawiając kołczan na plecach.
- Tak, z samego świtu niedługo powinni się zjawić. – odpowiada CC.
- To dobrze. – odpowiadam zapinając ostatni pasek.
- Jak możesz być tak spokojna! Niedługo zacznie się bitwa i… - głos się jej załamał.
- Nie martwcie się, nie pozwolę by ta przepowiednia się spełniła. – mówię pewnym głosem, ale w środku naprawdę się boję. Martwię się, że nie uda mi się jej powstrzymać. Sprawdzam czy wszystko jest na swoim miejscu i gotowa wychodzę na powierzchnię.
Postanowiłam ostatni raz przejść się ulicami Troi… - momentalnie karcę się za tą myśl. To nie będzie ostatni raz, jeszcze nie raz zobaczę uśmiechnięte twarze trojan przechadzających się wśród budynków. Ujrzę stragany kupców z kolorowymi przyprawami i orientalnymi zwierzętami. Uczepiam się tej myśli z całej siły, dodając sobie odwagi. Tyle widząc puste ulice, zabarykadowane drzwi domostw, zaczynam wątpić. Czy jeszcze kiedyś zobaczę to wszystko? Usłyszę w tym mieście szczery, przyjemny dla ucha śmiech? Czy w ogóle dożyję tej chwili? Wzdycham głośno i spoglądam jeszcze raz na pustą ulicę targową. Wyobrażam sobie biegające dzieci, tłumy oglądające wędrownego barda. Błagającego o pomoc orła, szybującego nad miastem. Uśmiecham się do siebie nastologicznie. Sprawię, że te beztroskie dni powrócą. Szybkim krokiem idę do pałacu.
Przed pójściem do króla zachodzę do świątyni pałacowej. Samotnie siadam przy zbiorniku wody, bez konkretnego powodu wpatruję się w jej powierzchnię. Zamaczam rękę, poruszając taflę i zniekształcając swoje odbicie. Nagle usłyszałam zbliżające się w mają stronę kroki, podniosłam szybko głowę u zobaczyłam uradowaną Chrisos.
- Grecy odpłynęli! – wykrzyczała rzucając mi się w ramiona.
- Cze… czekaj, że co? – pytam lekko skołowana.
- Greckie wojska odpłynęły! – mówi uradowana. Odsuwam ją od siebie i patrzę w jej oczy.
- Jak to odpłynęły? – pytam się nadal niczego nie rozumiejąc.
- Wycofali się! Wygraliśmy! Koniec wojny! – Nie wierzyłam własnym uszom wszystko się skończyło. Czyli przepowiednia Rozy była nie prawdziwa. Całe napięcie, jakie czułam przez cały czas uleciało jak za sprawą czarodziejskiej różdżki.
- Jesteś tego pewna? Dokładnie sprawdzili teren?
- Tak przeczesali wszystkie plaże. Nie ma ich! – powiedziała wtulając się we mnie, uśmiechnęłam się i wyszeptałam ciche „żegnaj” do Achillesa, który pewnie jest już daleko stąd.
- Mówiłaś coś? – zapytała z troską blondynka.
- Nie. Chodźmy, cieszyć się ta radosną nowiną.

~*~

Trzy dni później…
Okrzyki radości, śpiewy i tańce nie miały końca. Troja odżyła, ulice zapełniły się szczęśliwymi ludźmi. Śledziłam swoimi turkusowymi oczami śmiejące się rodziny, ale nie czułam tego co oni. Nie byłam w stanie się szczerze uśmiechnąć. Moje myśli szargały obawy i niepewność. Jak można świętować po śmierci swych rodaków? Siedziałam z kamiennym wyrazem twarzy widząc wtaczanego przez bramy miasta drewnianego konia. Dowód naszego zwycięstwa.
- Czy na pewno to dobry pomysł? – pytam się sama siebie. Zwracam wzrok na radosną Chrisos i na mojej twarzy pojawia się cień uśmiechu. Nie mogę się wiecznie martwić, czas iść do przodu. Minęły trzy dni od odpłynięcia greków i nic się do tej pory nie stało, ale za każdym razem gdy chcę odpuścić przed oczami pojawia mi się szyderczy uśmiech mężczyzny, którego omijały nawet płomienie. On by tak prosto nie odpuścił, był na to za dumny i uparty. Westchnęłam potrząsając głową by odegnać meczące mnie myśli.
- Cóż zaprząta twoje myśli? – usłyszałam znajomy głos dochodzący zza moich pleców. Nie odwróciłam się, nie czułam takiej potrzeby.
- Przeszłość, a zatem i przyszłość, martwię się powodem odpłynięcia greków. – CC usiadła koło mnie i zmusiła mnie bym na nią spojrzała.
– Mówiłam ci już, że na plaży znaleziono martwe ciała greków. Najprawdopodobniej zaczęła ich wybijać zaraza. To była kara boska! Apollo nie darował im napaści na jego miasto. – mówiła pewna siebie.
- To czemu ten cały Apollo nie uratował Hektora? Czemu pozwolił w ogóle zacząć tą wojnę?! Dla czego nie wygnał ich wcześniej?!
- Dość! – przerwał mi surowy, pewny siebie głos. W wejściu na balkon stała Violetta, jej fioletowe oczy przeszywały mnie na wskroś. – Nie wolno nam wątpić naszego pana.
- Jakiego pana?! To jednie nieśmiertelni z mocami, nic więcej! Głupcy na piedestale nie potrafiący ujrzeć tego co ważne! To…
- Przestań! – zganiła mnie fioletowo włosa.
- Nie będziesz mnie uciszać! Jeśli nie mają odwagi, to nie są nic warci, nie wierzę, że jednak coś mu się odwidziało i postanowił zesłać karę na greckie odziały. Te wszystkie świątynie, nie ma w nich za grosz ich esencji. Wierz mi, widziałam wystarczająco w dużo by to zauważyć. – przerwałam na chwilę i zmieniłam to n głosu. – Violetto, naprawdę mam do ciebie szacunek, ale nie zapominaj kim jesteśmy. – po tych słowach wyszłam.

Cisza. Radosne dźwięki świętowania pochłonęła ciemna noc, zrzucając na Troję przezroczystą szarfę snu. Leżę na swoim łożu i z niewidzący spojrzeniem wpatruję się w sufit pomieszczenia. Moje myśli krążą wśród wspomnień niedawnych wydarzeń. Przed oczami pojawia mi się twarz mojego wroga, a jednocześnie tak bliskiej mi osoby. Te jeszcze świeże wspomnienie blond włosów i ciemnych oczu, oraz zapierającej dech w piersi twarzy ozdobionej blizną. Czemu akurat teraz? Przymykam oczy niszcząc wywołany obraz. Zastanawia mnie czy to, co targało moje ciało… czy ta siła ciągnąca mnie do niego mogła być tym, o czym mówił mi Parys. Tym, co czuli do siebie Hektor i Andromacha. Uchyliłam ponownie oczy i wypełniona pytaniami przewróciłam się na bok. Miłość to nie możliwe bym poczuła coś tak dla mnie nieosiągalnego. Nie posiadam serca, więc nie mogę też być zakochana, tamto uczucie było całkiem inne niż to do Hektora, czy Chrisos. To było całkowicie co innego. Spojrzałam uniosłam rękę i przyjrzałam się srebrnej bransolecie na moim nadgarstku. Nikt nie był wstanie ich zdjąć, po tym jak wtopiły się w moją skórę. Beznamiętnym wzrokiem śledziłam wzór na srebrnej powłoce. Kto by pomyślał, że moje pożywienie będzie użyte jako broń przeciwko mi. Z westchnięciem zamknęłam oczy i oddałam się w objęcia snu, całkowicie nie świadoma nadchodzącej katastrofy.
~*~


Z otchłani ciemności wyrwał mnie pojedynczy przerażony wrzask. Zerwałam się do pozycji siedzącej i wciąż lekko nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było puste. Opuszczając gardę zwlokłam się z łóżka i podeszłam do balkonu. Przede mną rozciągał się przerażający widok. Całe miasto było pochłaniane przez niszczycielskie jęzory ognia. Szybko wróciłam się do mojej komnaty i wybiegłam by sprawdzić co się dzieję.

Wypadłam na główną ulicę i stanęłam skamieniała. Ulica była czerwona od krwi, a z okien domów zwisały powieszone ciała mieszkańców. Nie mogłam się ruszyć, przed oczami stanęły mi obrazy wszystkich chwil jakie tutaj przeżyłam, dobroć tych ludzi i ich życzliwość, po chwili znikły pozostawiając makabryczny widok ich martwych ciał. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Do moich uszu dobiegł rozpaczliwy krzyk, puściłam się biegiem w stronę dobiegającego odgłosu. Za zakrętem trafiłam na trójkę mężczyzn stojących nad wykrwawiającym się kupcem. Grecy. Bez zastanowienia rzuciłam się na nich. W dzikiej furii moje ruchy były szybkie, nieprzewidywalne. Zdezorientowani Grecy skierowali się w moją stronę. Złapałam miech jednego z nich i sprawnym ruchem wykręciłam mu rękę pozbawiając oręża. Pierwszy grek nie zdążył nawet krzyknąć, gdy jego głowa została odłączona od reszty ciała, jednym szybkim cieciem. Dwaj następni otrzeźwieli natychmiast po ujrzeniu swojego towarzysza w częściach. Rzucili się na mnie. Z lodowatym spojrzeniem pozbawiłam obydwu życia, szybkimi głębokimi cięciami.

Stałam teraz sama pośród wciąż przybywającej wokół krwi. Z lodowatym spojrzeniem spojrzałam pod siebie, wnętrzności walały się po ziemi, jakby niesforny kot bawił się włóczką. Widok śmierci nie ruszał mojej egzystencji, podniosłam wzrok ku niebu. Mimo, że nie jestem jedną z nich, zaczynam być taka jak oni. Powstrzymałam emocję i umazana posoką wyszłam z ulicy pochłanianej przez ogień. Zwróciłam spojrzenie na pałac i dotarło do mnie, że skoro ulice są atakowane, to zapewne pałac jest w tej chwili całkowicie oblężony przez wroga. Pobiegłam w jego kierunku. Nie miałam teraz czasu na myślenie o tym jak grecy dostali się do Troi, moim jedynym zmartwieniem byli teraz moi najbliżsi. Po paru minutach biegu byłam już na miejscu, przede mną toczyły się krwawe bitwy. Rozejrzałam się po poległych, ale nie dostrzegłam znajomych twarz, torując sobie mieczem drogę przedostałam się do pałacu. Ten dobrze znany mi labirynt korytarzy, teraz wyglądał całkiem obco. Wszędzie unoszący się dym i płonące ściany umazane krwią i podpierane przez martwych ludzi. Po chwili oczyściłam umysł i ruszyłam biegiem na poszukiwanie Chrisos. W jej komnacie było pusto, więc pobiegłam dalej, na dziedziniec pałacowy, mając nadzieję, że motywuje innych do ucieczki. W jednym się nie myliłam, była tam, ale nie pomagała innym. Jej mała osóbka wisiała na w pół przytomna trzymana za włosy przez największą bestię na ziemi. Poczułam jak w przez moja egzystencje przepływa czysta wściekłość. Szybkim ruchem, syciłam się na Agamemnona, który w ostatniej chwili uchylił się przed moim atakiem.
- Puść ją! – wrzasnęłam, wymierzając kolejny cios.
Mężczyzna robiąc kolejny unik uśmiechnął się triumfalnie.
- Wreszcie, raczyła przybyć uparta kapłanka. Czekałem na ciebie. – powiedział zadowolonym z siebie tonem. – Proszę, ona już mi nie jest do niczego potrzebna. – mówiąc te słowa, zamachnął się dziewczyną, tak, że ta z całych sił uderzyła o ścianę. Dało się usłyszeć cichy chrzest łamanych kości.
Przez chwilę patrzyłam na bezwładne ciało blondynki nie dowierzając własnym oczom. Moim ciele wstrząsnął potężny dreszcz. Przeniosłam wzrok na Agamemnona i przystąpiłam do ataku. Tego nie da się opisać, nie teraz. Targana rozpaczą, zadawałam kolejne ciosy, ale żaden nie dosięgał celu. W pewnym momencie poczułam szarpniecie i moja broń została mi wyrwana z ręki. Poczułam zacieśniający się uścisk na swoim gardle. Moje nogi oderwały się od podłoża.
- Przez ciebie to tyle trwało, ale teraz, gdy Priam nie żyje, ja jestem panem wszystkiego. – Moim ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz.
- Kłamiesz… Priam… nie… on… musi… żyć… - dukałam starając się zluźnić uścisk na mim gardle.
- Och nie wierzysz? To zabawne, bo jako trofeum zabrałem z sobą jego głowę. – powiedział patrząc mi prosto w twarz.
-…Kłamca!… - wydyszałam. On musi żyć. Wspomnienia zaczęły zalewać moje myśli. On był za silny, by umrzeć.
– Ale nie martw się, zaraz do niego dołączysz. Ciekawe, jaką minę zrobi Achilles, zobaczy cię martwą. Nie wiesz, jak długo na to czekałem.
Zamarłam.
- A więc to o to chodzi. - usłyszałam za sobą słowa.







piątek, 8 listopada 2013

Bili rozdział 3:Stare śmieci

Wyszli z budynku stojąc 5 metrów od wejścia na Wysypisko
 - Cholera, nie wiem co teraz zrobimy - powiedział Siemion
 -Jak to co?Wejdziemy - powiedział Nikolay idąc pewnym krokiem w stronę bramy.
 - Stój - złapał go Sasza - Wysypisko to teren bandytów, a przed nami na pewno jest ich posterunek.
 - Sasza ma rację-stwierdził Siemion - Często okradają Stalkerów z pieniędzy i artefaktów.
 - Ma któś Laptop? - spytał Nikolay
 -Ja. - odezwał się Siemion wyjmując urządzenie.
 - Masz. - powiedział Sasza podając mu adapter. W laptopie były wszystkie ważne dane oraz kody dostępu do ich kont na których uzbierały się NAPRAWDĘ pokaźne sumy.Po chwili dane były już bezpieczne. Siemion owinął adapter kawałkiem folii i połknął.
 - Zgłupiałeś do reszty Siemion!?-spytał Nikolay -Zeżarłeś nasze pieniądze!
 -Bandyci przeszukają nas bardzo dokładnie-odpowiedział Siemion ledwo powstrzymując odruch wymiotny-Tego tam nie znajdą.
 - Niech ci będzie. - odpowiedział ciężko Nikolay
 - Dobra-odezwał się Sasza - Kończmy już te pogaduchy.
 Weszli w bramę trzymając ręce przy broni.Oczywiście za dużym wrakiem autobusu czekał na nich posterunek złożony z 16 bandytów.Zostali bardzo dokładnie przeszukani,stracili laptop oraz naręczne zegarki. Puścili ich stwierdzając że zmusza ich do tego bieda. Dalsza droga była bez żadnych problemów. Na wysypisku nawet bandyci mają kulturę i zapraszają do swojej bazy głównej na samagon oraz damy do towarzystwa. Na wysypisku zaczynają ci którzy są po raz pierwszy w zonie.Gdy wykopią coś ciekawego to idą z tym do Sidorowicza i sprzedają.Tak zaczynali również Nikolay Sasza i Siemion. Gdy doszli do posterunku przy barze zatrzymał ich Sierżant Paszka.
  - Nie ma tam po co łazić - przekonywał - Po ostatniej emisji powstało tam diabelskie miejsce... Sasza zbladł. Zostawił tam rodzinę, całe swoje szczęście. A teraz mogli nawet nie żyć..
 - Musimy tam iść -wybuchnął nagle Sasza - Robiliśmy już trudniejsze zadania damy radę.
 - Sasza ma rację - odezwał się Nikolay - Damy sobie radę.
 - Dobrze więc - powiedział Siemion -W takim razie idziemy prosto w paszczę lwa.

czwartek, 7 listopada 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Zapowiedź

Rozdział 11


Minęło dziesięć dni od pogrzebu Hektora. Andrea zamknęła się w swojej komnacie i opłakuję go każdego dnia, za to mnie dręczą wspomnienia minionych dni. Czuję się rozdarta, z jednej strony chcę go nienawidzić, a z drugiej strony gdybym miała tylko jakąś okazję rzuciłabym się mu w ramiona. Wybacz mi Hektorze, nie wiem co czynić. Każdego wieczora odbywają się ceremonie żałobne, a w ciągu dnia, wojska szykują się do ostatecznej bitwy. Idę właśnie udzielić swojej pomocy w przygotowaniach, jestem bezużyteczna, ponieważ bransolety założone na moje nadgarstki, wtopiły się w skórę i nie można ich zdjąć. Dlatego moje moce są mocno ograniczone. Schodzę po schodkach, kierując się w stronę schronu, zatrzymuję się na chwilę słysząc odgłos puszczonej strzały. Zerkam w tamtą stronę i widzę Parysa, z wściekłością wystrzeliwującego kolejną strzałę. Grot trafia idealnie w środek tarczy wbijając się na około pięć centymetrów, gdzie wyraźnie widać ślady pozostawione przez inne strzały. Chcę do niego podejść, ale ubiega mnie kto inny, cofam się niezauważona.
- Wybacz mi Parysie, to moja wina, gdybym nie zapragnęła miłości… ciebie, nic by się nie stało. Twój brat by teraz żył, a ty nie byłbyś narażony na niebezpieczeństwo. – mówi wtulając się w jego tors.
- To nie twoja wina, lecz moja i to ja ponoszę za to wszystko odpowiedzialność. – Parys przytulił mocniej dziewczynę i głaszczę ją po włosach. – Oni umarli byśmy mogli być razem.
Wpatruję się w nich chwilę i wychodzę z ukrycia.
- Naprawdę tak uważasz? – pytam się brata lodowatym tonem. – Oni zginęli by chronić swój dom, który oboje naraziliście. Pomyślałeś choć chwilę o Andrei? O twym ojcu? O tysiącach ludzi, którzy zginęli? Nie. Myślałeś jedynie o sobie.
- Heleno idź do swojej komnaty, zaraz do ciebie przyjdę. – dziewczyna spojrzała na niego i pobiegła z łzami w oczach. - Thanatos… - wyszeptał z bólem na mnie patrząc.
- Parysie, zdajesz sobie sprawę z tego co się stało.
- Tak. – wyszeptał spuszczając wzrok.
- Więc weź odpowiedzialność za swój czyn i pomóż wszystko przygotować. – rozkazałam. Spojrzał na mnie i przytaknął, po czym po chwili ciszy.
- Wszyscy go kochali, przywiązywali do niego swoje nadzieję i przyszłość, a ja im go zabrałem, mimo, że tyle razy mnie ratował i wspierał. Ty tego nie rozumiesz siostro, ponieważ nie jesteś taka jak my.
- Zgadza się nie rozumiem tego, mimo, że jestem starsza od ciebie i podejrzewam, że nie prędko to zrozumiem, ale wiem, że twego brata nie ceniono bez powodu. – po tych słowach odeszłam zostawiając go samego. Schodząc do schronu, usłyszałam znajomy głos, odwróciłam się by zobaczyć niska blondynkę o złotych oczach. Siedziała na murku niedaleko wejścia.
- To było... raniące.
- Tak myślisz? Według mnie prawda jest zawsze raniąca.
- Ale czasem, lepiej zachować ja dla siebie.
- Nie. Powinien to usłyszeć jest tego świadomy, ale moja słowa, albo go zniszczą, albo go wzmocnią. To będzie jego decyzja i tylko jego, jak wybierze. – powiedziałam opierając się o ścianę.
- A co zrobisz jeśli nie da rady?
- To będzie oznaczać koniec Troi.
- …Roza miała wizję… Widziała… - urwała niepewna. - Twoją śmierć… - spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam.
- O mnie nie musisz się martwić ja nie mogę umrzeć, jestem skazana na wieczny żywot.
- Widziała też Troję całą w płomieniach. Martwe ciała ludzi zwisające za okien domów, krew płynącą ulicami usłaną zmarłymi Trojanami… Apokalipso, musisz nam pomóc by zmienić to przeznaczenie, inaczej wszyscy zginą. – spoglądam na bransolety.
- Przez nie, nie jestem wstanie nic zrobić.- szepcze.
- Ależ możesz, musisz przekonać króla byśmy zaatakowali wcześniej.
- Nie lepiej uciec, opuścić miasto?
- Oni nie spoczną dopóki pozostaniemy przy życiu.
- Więc dlaczego same nie przekonacie króla by coś zrobił. – dziewczyna zamarła na chwilę.
- Nie chcę nikogo widzieć, modli się w świątyni cały czas i nikogo nie słucha. Jest jakby w transie.
- Porozmawiam z nim, ale niczego nie obiecuję. Wybacz ale muszę iść pomóc w przygotowaniach, to jedyne co mogę teraz zrobić.

~*~
Cały dzień prześladowały mnie jej słowa… mogłam wydawać się spokojna, opanowana, ale w środku wiadomość, że umrę w jakiś sposób mnie poruszyła. Jak to możliwe by mogła zobaczyć moją śmierć. Moje myśli krążyły wciąż wokół tego samego. Nie mogłam sobie nawet tego wyobrazić. Widziałam różne rodzaje śmierci, ale w żaden sposób nie mogłam przypasować do siebie którejś z nich. A może po prostu zniknę, rozpłynę się w powietrzu? Albo spalę się jak ciało Hektora na stosie. Nadszedł wieczór i postanowiłam iść porozmawiać z Priamem. Klęczał sam a jego sylwetka skrywała się w cieniu.
- Wybacz mi panie, że ci przeszkadzam, ale chciałabym z tobą pomówić.
- Thanatos, proszę podejdź do mnie, prosić o łaskę bogów, może ciebie wysłuchają. – podeszłam do niego jak rozkazał.
- Roza miała wizję…
- Wiem – przerwał mi.
- Dlatego uważam, że należy opuścić miasto. – król spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
- Wiem, że to najlepsze rozwiązanie, ale nie uda nam się uciec, już jest na to za późno. Twe siostry proponowały mi zaatakować jako pierwszy, ale nie złamie zawieszenia broni, które zawarliśmy, na te trzynaście dni. – chciałam coś powiedzieć, ale widząc jego smutne oczy, zrezygnowałam, przeprosiłam i odeszłam. Co by się nie stało obronię to miasto, nawet jeśli mam umrzeć, to obronię je. Za trzy dni wszystko się rozstrzygnie.

Pamiętnik Apokalipsy - piasek przesiaknięty krwią



Rozdział 10 

Mój umysł podsyłał mi obrazy pociętych ciął całych we krwi. Kolejny raz od przybycia na ziemię uzmysłowiłam sobie kruchość ludzkiego życia. Nawiedza ich śmierć, jednego po drugim, a mimo to prowadzą bezsensowne bitwy i walki. Rozlewają krew swoich towarzyszy i wrogów, tak prosto narażają się na niebezpieczeństwo. Podświadomie zaczęłam porównywać Achillesa, z którym łączyła mnie niewytłumaczalna więź, z Hektorem, moim kuzynem, a zarazem mężem Andrei i świeżo upieczonym ojcem Astyanaksa. Zamknęłam oczy, czułam tak wiele na raz, a zarazem miałam wrażenie, że jestem bardziej pusta niż w dniu mojego stworzenia. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a mnie pożerało otępienie, z tego stanu wyrwał mnie odgłos koni jadących po piasku i szmer kół. Wybiegłam z namiotu by zobaczyć, coś co prześladuję mnie do dnia dzisiejszego. Achilles z krwią na rękach i twarzy, jadący rydwanem w moją stronę. W pierwszym momencie, poczułam ulgę, by w następnej chwili zobaczyć jego. Ciało mojego brata, ciągnięte przez pojazd, zabrudzone od piasku i krwi. Stałam tak wpatrując się w nich bez wyrazu twarzy, całkowicie pusta, aż zniknęli mi z oczu. Wróciłam do namiotu złapałam jedno z naczyń zgrabionej świątyni i poszłam nabrać wody z morza. Udałam się z misą do miejsca gdzie przebywał zmarły. Achilles wpatrywał się w piasek, obojętnie przeszłam koło niego i podeszłam do ciała Hektora. Padłam na kolana i zanurzyłam w wodzie fragment materiału oderwany z mojej szaty. Zamknęłam oczy i zaczęłam szeptać zaklęcia i modły. Język nie znany dla ludzi, język obcy dla bogów i herosów, język znany jedynie zmarłym i tym których śmierć nigdy nie dotknie. Słowa złożone z tonów, myśli i natury. Wiatr podnosił moje rude włosy do góry, białka przybrały czarną barwę, a tatuaże zaczęły lśnić turkusem. Nie przestając, dotykam wodę w misie, która wraz ze zetknięciem się z moją skórą barwi się od sigmy. Fragment materiału, powoli pochłania całą wodę, zmieniając się w długi pas aksamitu. Wyciągam go i zasłaniam twarz Hektora. Tkanina niczym zaklęta, porusza się rozszerza i obwija ciało zmarłego, a każda z jego ran znika. Gdy materiał obwinął ciało, Hektor sprawiał wrażenie śpiącego. Spojrzałam ostatni raz na niego i zakończyłam pieśń. Odwróciłam się do Achillesa, który uporczywie wpatrywał się we mnie.
- Błagam pozwól mi zabrać jego siało i pochować je należycie. – Ten tylko na mnie spojrzał z bólem w oczach i skierował się do namiotu, zanim wszedł powiedział.
- Nigdzie go nie zabierzesz, możesz robić te swoje sztuczki, ale nie pozwolę ci go pochować.
Postanowiłam dalej namaszczać ciało, w trakcie usłyszałam znajomy głos. Bezzwłocznie ruszyłam do namiotu, Achillesa i stanęłam w wejściu. Delikatnie odchyliłam zasłonę i spojrzała przez szparkę.
W namiocie siedział Achilles, a przed nim klęczał król Priam, miałam w już wchodzić gdy usłyszałam ich rozmowę.
- …by podarować ci dary, na wykupienie ciała mego syna, proszę cię o litość dla takiego starca jak ja, był najlepszym wojownikiem i synem troi, był moim najdroższym synem, błagam cię. – Priam złapał dłoń Achillesa i ucałował ją. – Acillesie, błagam cię, zaklinam cię na bogów i ojców twoich, ja król Priam, całuję dłonie zabójcy wielu dzieci moich i mego ukochanego syna Hektora. Nie zobaczę już jego uśmiechu, nie usłyszę jego słów. Biada mi, że dożyłem śmierci syna mego. – Łzy popłynęły po jego policzkach. Achilles wstał.
- Podziwiam twą odwagę starczę, ale twój syn zabił mego przyjaciela i za to nigdy nie trafi do świata zmarłych nie pozwolę go pochować.
- A ilu ty zabiłeś ojców, synów, braci i przyjaciół? Czy to błędne koło musi trwać w nieskończoność? – zapytał Priam. Achilles zagryzł wargi i po chwili ciszy wysyczał.
- To był jeszcze dzieciak, nie zasłużył na śmierć! - wściekły złapał miecz. Bez zastosowania, weszłam do namiotu.
- Przestań! – powiedziałam lodowatym tonem. Skłoniłam się lekko mojemu władcy.
- Tanatos? Jesteś cała dzięki bogom. – Achilles spojrzał się na mnie i króla, wyglądał jakby miał zaraz się rozpaść.
- Starcze, weź ciało swego syna i zabierz z sobą kapłankę, składam też obietnicę, że do końca żałoby wojska greckie nie zaatakują Troi. – po tych słowach mężczyzna wyszedł i rozkazał swoim ludziom przygotować powóz i pomóc nam włożyć na nie ciało Hektora. Stanęłam koło niego i położyłam na jego ramieniu dłoń.
- Dziękuję. – szepczę i wchodzę do powozu. – Żegnaj. – mówię do niego i powóz rusza. Droga była krótka, ale dla mnie trwała wieki…
***
Stoję teraz obok płaczącej Andrei i załamanego Priama. Na dziedzińcu stoi olbrzymi stos, a na nim ciało księcia Troi, mojego przyjaciela. Nic nie czuję, jestem pusta. Wpatruję się w drewnianą konstrukcję, gdy ogień zaczyna ją trawić. W powietrzu słychać śpiew modlitewny Violetty, kolejno do nich dołączają się pozostałe kapłanki. Ja jako ostatnia dopełniam modły. Wiatr zaczyna wirować w wśród stosu podnosząc płomień do góry. W powietrzu roznoszą się krzyki płaczu, modły kapłanek i olbrzymi smutek Troi. Świat na chwilę pogrąża się w rozpaczy.

tumblr_mjvv7ctLDV1s3acjao1_500.gif 

 

piątek, 18 października 2013

Bili Rozdział 2:Trudna Droga

Bazę Stalkerów opuścili bardzo ciepło pożegnani, Sidorowicz wyczarował nawet szampan francuski.
Jednak Nikolay i Siemion nie byli zbyt weseli, szczególnie Siemion ale wszystko znosili w milczeniu. Ta śmieszna przeprowadzka w ogóle nie była mu na rękę. Miał ogromnie dużo planów a teraz wszystko poszło w diabły.
-Szlag by wszystko trafił-myślał-Po co brał całą cholerną rodzinę do najniebezpieczniejszego miejsca na ziemi.
Nie był  w stanie tego pojąć. Z rozmyślań wyrwał go Nikolay.
-Siemion-zaczął-Niedługo będzie posterunek Stalkerów pewnie trzeba będzie im co nieco sypnąć żeby nas przepuścili.
-Pewnie masz rację-potwierdziłem-Zrzutka po 500 rubli chłopaki.
Zawieszając broń na ramionach podeszli spokojnie i zaczęli kulturalną konwersację...
-Dzień Dobry. przywitałem się
-Czego tam, kurna? spytał niski chudzina
-Jesteś dowódcą, kurduplu? spytał groźnie Nikolay.
-Masz pojęcie z kim rozmawiasz, chamie niedorobiony!?wydarł się.
-Och ty Jop twoja mać!!!
Nikolay ruszył na kurdupla z pięściami. Siemion i Sasza mieli wiele okazji żeby zobaczyć jak Nikolay uczy kogoś kultury. Jednogłośnie podjęli decyzję o powstrzymaniu go, lecz nie będzie to łatwe spróbuj powstrzymać takiego 2 metrowego byka. Nim jednak zdążyli cokolwiek zrobić wyszedł do nas poważny mężczyzna z pistoletem przy pasie.
-Przepraszam panów-zaczął-Czy ten wysoki mężczyzna bijący tego małego to wasz kolega?
-Tak.odpowiedział Siemion
-A o co się pokłócili?
-Ten był mały był trochę niegrzeczny......
Ten tylko głęboko wzdychnął i poprosił Stalkerów o przerwanie bitwy.
Siemion wiedział że nie było sensu odciągać Nikolaya od swojej ofiary bo nie miał na siły więc po prostu strzelił w powietrze. Bójka natychmiast ustała.
-Wystarczy Nikolay-rozkazał siemion-W końcu go zatłuczesz.
Nikolay nie odniósł żadnych obrażeń za to kurdupel miał całą twarz we krwi.
-Zobaczysz śmieciu-odgrażał się-Zginiesz za to.
-Mało ci gnojku!?ryknął.
-Wystarczy Panowie-Wtrącił się poważny-Doprawdy nie trzeba tak ostrych słów.O co chodzi?
-Chcemy przejść dalej a ten mały nam to uniemożliwia.odpowiedział Nikolay.
-Rozumiem-skinał głową-Trzeba zapłacić 1500 rubli.
Siemion wręczył pieniądze i dalej przeszli bez przeszkód.Nikolay był mocno podenerwowany.
-Głupio zrobiłem od razu atakując tego małego.powiedział
-Trochę tak-odpowiedział Siemion-Ale może to go nauczy kultury.
-Racja.przyznał Sasza.
Byli 250 metrów od granicy gdy ktoś postrzelił Siemiona w samo serceW duchu dziękował za dobry kombinezon.
-Kryjcie się za drzewami-Krzyczał-Ogień zaporowy!!!
Karabiny odpowiedziały potężną falą pocisków przeciwpancernych.
-Dalej chłopaki naprzód!!!
Stopniowo poruszali się do przodu lecz nie było to łatwe, wróg posiadał co najmniej 3 karabiny maszynowe i nie oszczędzał na amunicji.
-Kto to jest do diabła?krzyczał Nikolay.
Siemion wyjął karabin Gaussa i spojrzał przez lunetę, migneła mu znajoma naszywka....
-Słuchajcie to są żołnierze-wydarł się Siemion-Skąd oni się tam wzięli!?
-Nie mam pojęcia-krzyknął Sasza-Słuchaj, zdejmij tylu ilu możesz a potem weźmiemy ich ostrym szturmem!
-Dobra
Namierzył 12 ludzi wroga.W pojedynkę rozwalał większe.
Pierwszych trzech umarło od jednego strzału. To wydaję się niewiarygodne ale pocisk wystrzelony z Gaussa mam prędkość 13 razy większą od prędkości światła więc przebija każdy pancerz z łatwością.
Czwarty dostał w głowę która eksplodowała pięknym szkarłatem.
-Ilu zostało?spytał Nikolay
-Ośmiu.odpowiedział Siemion
-Dobra bierzemy szturmem.powiedział
Obsługa maszynówek była zlikwidowana więc niczego się obawiali.Rozpoczeli ciężki ostrzał pozycji wroga.Jeśli jakiś wojskowy się wychylał to już nie wstawał.Po takim ostrzale zostało ich zaledwie czterech.Czekali na nich z rękami na karku.
-Nie strzelacie-odezwał się jeden z nich najwyraźniej dowódca-Poddajemy się.
-Bardziej od waszego poddania się interesuje mnie co robią wojskowi w kordonie.oznajmil Siemion
-Chcieliśmy dojść do naszej bazy nieopodal bazy Stalkerów ale nie daliśmy rady się przebić.
-Aha-wzdychnął Nikolay-Wzruszająca historia nie ma co.
-Co z nami będzie?
-Nic-odpowiedział Siemion-Nie interesują mnie zasrani wojskowi.Ale inni Stalkerzy otworzą ogień gdy tylko was zobaczą.Więc powodzenia.
Poszli dalej swoją drogą nareszcie będąc na wysypisku.