piątek, 8 listopada 2013

Bili rozdział 3:Stare śmieci

Wyszli z budynku stojąc 5 metrów od wejścia na Wysypisko
 - Cholera, nie wiem co teraz zrobimy - powiedział Siemion
 -Jak to co?Wejdziemy - powiedział Nikolay idąc pewnym krokiem w stronę bramy.
 - Stój - złapał go Sasza - Wysypisko to teren bandytów, a przed nami na pewno jest ich posterunek.
 - Sasza ma rację-stwierdził Siemion - Często okradają Stalkerów z pieniędzy i artefaktów.
 - Ma któś Laptop? - spytał Nikolay
 -Ja. - odezwał się Siemion wyjmując urządzenie.
 - Masz. - powiedział Sasza podając mu adapter. W laptopie były wszystkie ważne dane oraz kody dostępu do ich kont na których uzbierały się NAPRAWDĘ pokaźne sumy.Po chwili dane były już bezpieczne. Siemion owinął adapter kawałkiem folii i połknął.
 - Zgłupiałeś do reszty Siemion!?-spytał Nikolay -Zeżarłeś nasze pieniądze!
 -Bandyci przeszukają nas bardzo dokładnie-odpowiedział Siemion ledwo powstrzymując odruch wymiotny-Tego tam nie znajdą.
 - Niech ci będzie. - odpowiedział ciężko Nikolay
 - Dobra-odezwał się Sasza - Kończmy już te pogaduchy.
 Weszli w bramę trzymając ręce przy broni.Oczywiście za dużym wrakiem autobusu czekał na nich posterunek złożony z 16 bandytów.Zostali bardzo dokładnie przeszukani,stracili laptop oraz naręczne zegarki. Puścili ich stwierdzając że zmusza ich do tego bieda. Dalsza droga była bez żadnych problemów. Na wysypisku nawet bandyci mają kulturę i zapraszają do swojej bazy głównej na samagon oraz damy do towarzystwa. Na wysypisku zaczynają ci którzy są po raz pierwszy w zonie.Gdy wykopią coś ciekawego to idą z tym do Sidorowicza i sprzedają.Tak zaczynali również Nikolay Sasza i Siemion. Gdy doszli do posterunku przy barze zatrzymał ich Sierżant Paszka.
  - Nie ma tam po co łazić - przekonywał - Po ostatniej emisji powstało tam diabelskie miejsce... Sasza zbladł. Zostawił tam rodzinę, całe swoje szczęście. A teraz mogli nawet nie żyć..
 - Musimy tam iść -wybuchnął nagle Sasza - Robiliśmy już trudniejsze zadania damy radę.
 - Sasza ma rację - odezwał się Nikolay - Damy sobie radę.
 - Dobrze więc - powiedział Siemion -W takim razie idziemy prosto w paszczę lwa.

czwartek, 7 listopada 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Zapowiedź

Rozdział 11


Minęło dziesięć dni od pogrzebu Hektora. Andrea zamknęła się w swojej komnacie i opłakuję go każdego dnia, za to mnie dręczą wspomnienia minionych dni. Czuję się rozdarta, z jednej strony chcę go nienawidzić, a z drugiej strony gdybym miała tylko jakąś okazję rzuciłabym się mu w ramiona. Wybacz mi Hektorze, nie wiem co czynić. Każdego wieczora odbywają się ceremonie żałobne, a w ciągu dnia, wojska szykują się do ostatecznej bitwy. Idę właśnie udzielić swojej pomocy w przygotowaniach, jestem bezużyteczna, ponieważ bransolety założone na moje nadgarstki, wtopiły się w skórę i nie można ich zdjąć. Dlatego moje moce są mocno ograniczone. Schodzę po schodkach, kierując się w stronę schronu, zatrzymuję się na chwilę słysząc odgłos puszczonej strzały. Zerkam w tamtą stronę i widzę Parysa, z wściekłością wystrzeliwującego kolejną strzałę. Grot trafia idealnie w środek tarczy wbijając się na około pięć centymetrów, gdzie wyraźnie widać ślady pozostawione przez inne strzały. Chcę do niego podejść, ale ubiega mnie kto inny, cofam się niezauważona.
- Wybacz mi Parysie, to moja wina, gdybym nie zapragnęła miłości… ciebie, nic by się nie stało. Twój brat by teraz żył, a ty nie byłbyś narażony na niebezpieczeństwo. – mówi wtulając się w jego tors.
- To nie twoja wina, lecz moja i to ja ponoszę za to wszystko odpowiedzialność. – Parys przytulił mocniej dziewczynę i głaszczę ją po włosach. – Oni umarli byśmy mogli być razem.
Wpatruję się w nich chwilę i wychodzę z ukrycia.
- Naprawdę tak uważasz? – pytam się brata lodowatym tonem. – Oni zginęli by chronić swój dom, który oboje naraziliście. Pomyślałeś choć chwilę o Andrei? O twym ojcu? O tysiącach ludzi, którzy zginęli? Nie. Myślałeś jedynie o sobie.
- Heleno idź do swojej komnaty, zaraz do ciebie przyjdę. – dziewczyna spojrzała na niego i pobiegła z łzami w oczach. - Thanatos… - wyszeptał z bólem na mnie patrząc.
- Parysie, zdajesz sobie sprawę z tego co się stało.
- Tak. – wyszeptał spuszczając wzrok.
- Więc weź odpowiedzialność za swój czyn i pomóż wszystko przygotować. – rozkazałam. Spojrzał na mnie i przytaknął, po czym po chwili ciszy.
- Wszyscy go kochali, przywiązywali do niego swoje nadzieję i przyszłość, a ja im go zabrałem, mimo, że tyle razy mnie ratował i wspierał. Ty tego nie rozumiesz siostro, ponieważ nie jesteś taka jak my.
- Zgadza się nie rozumiem tego, mimo, że jestem starsza od ciebie i podejrzewam, że nie prędko to zrozumiem, ale wiem, że twego brata nie ceniono bez powodu. – po tych słowach odeszłam zostawiając go samego. Schodząc do schronu, usłyszałam znajomy głos, odwróciłam się by zobaczyć niska blondynkę o złotych oczach. Siedziała na murku niedaleko wejścia.
- To było... raniące.
- Tak myślisz? Według mnie prawda jest zawsze raniąca.
- Ale czasem, lepiej zachować ja dla siebie.
- Nie. Powinien to usłyszeć jest tego świadomy, ale moja słowa, albo go zniszczą, albo go wzmocnią. To będzie jego decyzja i tylko jego, jak wybierze. – powiedziałam opierając się o ścianę.
- A co zrobisz jeśli nie da rady?
- To będzie oznaczać koniec Troi.
- …Roza miała wizję… Widziała… - urwała niepewna. - Twoją śmierć… - spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam.
- O mnie nie musisz się martwić ja nie mogę umrzeć, jestem skazana na wieczny żywot.
- Widziała też Troję całą w płomieniach. Martwe ciała ludzi zwisające za okien domów, krew płynącą ulicami usłaną zmarłymi Trojanami… Apokalipso, musisz nam pomóc by zmienić to przeznaczenie, inaczej wszyscy zginą. – spoglądam na bransolety.
- Przez nie, nie jestem wstanie nic zrobić.- szepcze.
- Ależ możesz, musisz przekonać króla byśmy zaatakowali wcześniej.
- Nie lepiej uciec, opuścić miasto?
- Oni nie spoczną dopóki pozostaniemy przy życiu.
- Więc dlaczego same nie przekonacie króla by coś zrobił. – dziewczyna zamarła na chwilę.
- Nie chcę nikogo widzieć, modli się w świątyni cały czas i nikogo nie słucha. Jest jakby w transie.
- Porozmawiam z nim, ale niczego nie obiecuję. Wybacz ale muszę iść pomóc w przygotowaniach, to jedyne co mogę teraz zrobić.

~*~
Cały dzień prześladowały mnie jej słowa… mogłam wydawać się spokojna, opanowana, ale w środku wiadomość, że umrę w jakiś sposób mnie poruszyła. Jak to możliwe by mogła zobaczyć moją śmierć. Moje myśli krążyły wciąż wokół tego samego. Nie mogłam sobie nawet tego wyobrazić. Widziałam różne rodzaje śmierci, ale w żaden sposób nie mogłam przypasować do siebie którejś z nich. A może po prostu zniknę, rozpłynę się w powietrzu? Albo spalę się jak ciało Hektora na stosie. Nadszedł wieczór i postanowiłam iść porozmawiać z Priamem. Klęczał sam a jego sylwetka skrywała się w cieniu.
- Wybacz mi panie, że ci przeszkadzam, ale chciałabym z tobą pomówić.
- Thanatos, proszę podejdź do mnie, prosić o łaskę bogów, może ciebie wysłuchają. – podeszłam do niego jak rozkazał.
- Roza miała wizję…
- Wiem – przerwał mi.
- Dlatego uważam, że należy opuścić miasto. – król spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
- Wiem, że to najlepsze rozwiązanie, ale nie uda nam się uciec, już jest na to za późno. Twe siostry proponowały mi zaatakować jako pierwszy, ale nie złamie zawieszenia broni, które zawarliśmy, na te trzynaście dni. – chciałam coś powiedzieć, ale widząc jego smutne oczy, zrezygnowałam, przeprosiłam i odeszłam. Co by się nie stało obronię to miasto, nawet jeśli mam umrzeć, to obronię je. Za trzy dni wszystko się rozstrzygnie.

Pamiętnik Apokalipsy - piasek przesiaknięty krwią



Rozdział 10 

Mój umysł podsyłał mi obrazy pociętych ciął całych we krwi. Kolejny raz od przybycia na ziemię uzmysłowiłam sobie kruchość ludzkiego życia. Nawiedza ich śmierć, jednego po drugim, a mimo to prowadzą bezsensowne bitwy i walki. Rozlewają krew swoich towarzyszy i wrogów, tak prosto narażają się na niebezpieczeństwo. Podświadomie zaczęłam porównywać Achillesa, z którym łączyła mnie niewytłumaczalna więź, z Hektorem, moim kuzynem, a zarazem mężem Andrei i świeżo upieczonym ojcem Astyanaksa. Zamknęłam oczy, czułam tak wiele na raz, a zarazem miałam wrażenie, że jestem bardziej pusta niż w dniu mojego stworzenia. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a mnie pożerało otępienie, z tego stanu wyrwał mnie odgłos koni jadących po piasku i szmer kół. Wybiegłam z namiotu by zobaczyć, coś co prześladuję mnie do dnia dzisiejszego. Achilles z krwią na rękach i twarzy, jadący rydwanem w moją stronę. W pierwszym momencie, poczułam ulgę, by w następnej chwili zobaczyć jego. Ciało mojego brata, ciągnięte przez pojazd, zabrudzone od piasku i krwi. Stałam tak wpatrując się w nich bez wyrazu twarzy, całkowicie pusta, aż zniknęli mi z oczu. Wróciłam do namiotu złapałam jedno z naczyń zgrabionej świątyni i poszłam nabrać wody z morza. Udałam się z misą do miejsca gdzie przebywał zmarły. Achilles wpatrywał się w piasek, obojętnie przeszłam koło niego i podeszłam do ciała Hektora. Padłam na kolana i zanurzyłam w wodzie fragment materiału oderwany z mojej szaty. Zamknęłam oczy i zaczęłam szeptać zaklęcia i modły. Język nie znany dla ludzi, język obcy dla bogów i herosów, język znany jedynie zmarłym i tym których śmierć nigdy nie dotknie. Słowa złożone z tonów, myśli i natury. Wiatr podnosił moje rude włosy do góry, białka przybrały czarną barwę, a tatuaże zaczęły lśnić turkusem. Nie przestając, dotykam wodę w misie, która wraz ze zetknięciem się z moją skórą barwi się od sigmy. Fragment materiału, powoli pochłania całą wodę, zmieniając się w długi pas aksamitu. Wyciągam go i zasłaniam twarz Hektora. Tkanina niczym zaklęta, porusza się rozszerza i obwija ciało zmarłego, a każda z jego ran znika. Gdy materiał obwinął ciało, Hektor sprawiał wrażenie śpiącego. Spojrzałam ostatni raz na niego i zakończyłam pieśń. Odwróciłam się do Achillesa, który uporczywie wpatrywał się we mnie.
- Błagam pozwól mi zabrać jego siało i pochować je należycie. – Ten tylko na mnie spojrzał z bólem w oczach i skierował się do namiotu, zanim wszedł powiedział.
- Nigdzie go nie zabierzesz, możesz robić te swoje sztuczki, ale nie pozwolę ci go pochować.
Postanowiłam dalej namaszczać ciało, w trakcie usłyszałam znajomy głos. Bezzwłocznie ruszyłam do namiotu, Achillesa i stanęłam w wejściu. Delikatnie odchyliłam zasłonę i spojrzała przez szparkę.
W namiocie siedział Achilles, a przed nim klęczał król Priam, miałam w już wchodzić gdy usłyszałam ich rozmowę.
- …by podarować ci dary, na wykupienie ciała mego syna, proszę cię o litość dla takiego starca jak ja, był najlepszym wojownikiem i synem troi, był moim najdroższym synem, błagam cię. – Priam złapał dłoń Achillesa i ucałował ją. – Acillesie, błagam cię, zaklinam cię na bogów i ojców twoich, ja król Priam, całuję dłonie zabójcy wielu dzieci moich i mego ukochanego syna Hektora. Nie zobaczę już jego uśmiechu, nie usłyszę jego słów. Biada mi, że dożyłem śmierci syna mego. – Łzy popłynęły po jego policzkach. Achilles wstał.
- Podziwiam twą odwagę starczę, ale twój syn zabił mego przyjaciela i za to nigdy nie trafi do świata zmarłych nie pozwolę go pochować.
- A ilu ty zabiłeś ojców, synów, braci i przyjaciół? Czy to błędne koło musi trwać w nieskończoność? – zapytał Priam. Achilles zagryzł wargi i po chwili ciszy wysyczał.
- To był jeszcze dzieciak, nie zasłużył na śmierć! - wściekły złapał miecz. Bez zastosowania, weszłam do namiotu.
- Przestań! – powiedziałam lodowatym tonem. Skłoniłam się lekko mojemu władcy.
- Tanatos? Jesteś cała dzięki bogom. – Achilles spojrzał się na mnie i króla, wyglądał jakby miał zaraz się rozpaść.
- Starcze, weź ciało swego syna i zabierz z sobą kapłankę, składam też obietnicę, że do końca żałoby wojska greckie nie zaatakują Troi. – po tych słowach mężczyzna wyszedł i rozkazał swoim ludziom przygotować powóz i pomóc nam włożyć na nie ciało Hektora. Stanęłam koło niego i położyłam na jego ramieniu dłoń.
- Dziękuję. – szepczę i wchodzę do powozu. – Żegnaj. – mówię do niego i powóz rusza. Droga była krótka, ale dla mnie trwała wieki…
***
Stoję teraz obok płaczącej Andrei i załamanego Priama. Na dziedzińcu stoi olbrzymi stos, a na nim ciało księcia Troi, mojego przyjaciela. Nic nie czuję, jestem pusta. Wpatruję się w drewnianą konstrukcję, gdy ogień zaczyna ją trawić. W powietrzu słychać śpiew modlitewny Violetty, kolejno do nich dołączają się pozostałe kapłanki. Ja jako ostatnia dopełniam modły. Wiatr zaczyna wirować w wśród stosu podnosząc płomień do góry. W powietrzu roznoszą się krzyki płaczu, modły kapłanek i olbrzymi smutek Troi. Świat na chwilę pogrąża się w rozpaczy.

tumblr_mjvv7ctLDV1s3acjao1_500.gif 

 

piątek, 18 października 2013

Bili Rozdział 2:Trudna Droga

Bazę Stalkerów opuścili bardzo ciepło pożegnani, Sidorowicz wyczarował nawet szampan francuski.
Jednak Nikolay i Siemion nie byli zbyt weseli, szczególnie Siemion ale wszystko znosili w milczeniu. Ta śmieszna przeprowadzka w ogóle nie była mu na rękę. Miał ogromnie dużo planów a teraz wszystko poszło w diabły.
-Szlag by wszystko trafił-myślał-Po co brał całą cholerną rodzinę do najniebezpieczniejszego miejsca na ziemi.
Nie był  w stanie tego pojąć. Z rozmyślań wyrwał go Nikolay.
-Siemion-zaczął-Niedługo będzie posterunek Stalkerów pewnie trzeba będzie im co nieco sypnąć żeby nas przepuścili.
-Pewnie masz rację-potwierdziłem-Zrzutka po 500 rubli chłopaki.
Zawieszając broń na ramionach podeszli spokojnie i zaczęli kulturalną konwersację...
-Dzień Dobry. przywitałem się
-Czego tam, kurna? spytał niski chudzina
-Jesteś dowódcą, kurduplu? spytał groźnie Nikolay.
-Masz pojęcie z kim rozmawiasz, chamie niedorobiony!?wydarł się.
-Och ty Jop twoja mać!!!
Nikolay ruszył na kurdupla z pięściami. Siemion i Sasza mieli wiele okazji żeby zobaczyć jak Nikolay uczy kogoś kultury. Jednogłośnie podjęli decyzję o powstrzymaniu go, lecz nie będzie to łatwe spróbuj powstrzymać takiego 2 metrowego byka. Nim jednak zdążyli cokolwiek zrobić wyszedł do nas poważny mężczyzna z pistoletem przy pasie.
-Przepraszam panów-zaczął-Czy ten wysoki mężczyzna bijący tego małego to wasz kolega?
-Tak.odpowiedział Siemion
-A o co się pokłócili?
-Ten był mały był trochę niegrzeczny......
Ten tylko głęboko wzdychnął i poprosił Stalkerów o przerwanie bitwy.
Siemion wiedział że nie było sensu odciągać Nikolaya od swojej ofiary bo nie miał na siły więc po prostu strzelił w powietrze. Bójka natychmiast ustała.
-Wystarczy Nikolay-rozkazał siemion-W końcu go zatłuczesz.
Nikolay nie odniósł żadnych obrażeń za to kurdupel miał całą twarz we krwi.
-Zobaczysz śmieciu-odgrażał się-Zginiesz za to.
-Mało ci gnojku!?ryknął.
-Wystarczy Panowie-Wtrącił się poważny-Doprawdy nie trzeba tak ostrych słów.O co chodzi?
-Chcemy przejść dalej a ten mały nam to uniemożliwia.odpowiedział Nikolay.
-Rozumiem-skinał głową-Trzeba zapłacić 1500 rubli.
Siemion wręczył pieniądze i dalej przeszli bez przeszkód.Nikolay był mocno podenerwowany.
-Głupio zrobiłem od razu atakując tego małego.powiedział
-Trochę tak-odpowiedział Siemion-Ale może to go nauczy kultury.
-Racja.przyznał Sasza.
Byli 250 metrów od granicy gdy ktoś postrzelił Siemiona w samo serceW duchu dziękował za dobry kombinezon.
-Kryjcie się za drzewami-Krzyczał-Ogień zaporowy!!!
Karabiny odpowiedziały potężną falą pocisków przeciwpancernych.
-Dalej chłopaki naprzód!!!
Stopniowo poruszali się do przodu lecz nie było to łatwe, wróg posiadał co najmniej 3 karabiny maszynowe i nie oszczędzał na amunicji.
-Kto to jest do diabła?krzyczał Nikolay.
Siemion wyjął karabin Gaussa i spojrzał przez lunetę, migneła mu znajoma naszywka....
-Słuchajcie to są żołnierze-wydarł się Siemion-Skąd oni się tam wzięli!?
-Nie mam pojęcia-krzyknął Sasza-Słuchaj, zdejmij tylu ilu możesz a potem weźmiemy ich ostrym szturmem!
-Dobra
Namierzył 12 ludzi wroga.W pojedynkę rozwalał większe.
Pierwszych trzech umarło od jednego strzału. To wydaję się niewiarygodne ale pocisk wystrzelony z Gaussa mam prędkość 13 razy większą od prędkości światła więc przebija każdy pancerz z łatwością.
Czwarty dostał w głowę która eksplodowała pięknym szkarłatem.
-Ilu zostało?spytał Nikolay
-Ośmiu.odpowiedział Siemion
-Dobra bierzemy szturmem.powiedział
Obsługa maszynówek była zlikwidowana więc niczego się obawiali.Rozpoczeli ciężki ostrzał pozycji wroga.Jeśli jakiś wojskowy się wychylał to już nie wstawał.Po takim ostrzale zostało ich zaledwie czterech.Czekali na nich z rękami na karku.
-Nie strzelacie-odezwał się jeden z nich najwyraźniej dowódca-Poddajemy się.
-Bardziej od waszego poddania się interesuje mnie co robią wojskowi w kordonie.oznajmil Siemion
-Chcieliśmy dojść do naszej bazy nieopodal bazy Stalkerów ale nie daliśmy rady się przebić.
-Aha-wzdychnął Nikolay-Wzruszająca historia nie ma co.
-Co z nami będzie?
-Nic-odpowiedział Siemion-Nie interesują mnie zasrani wojskowi.Ale inni Stalkerzy otworzą ogień gdy tylko was zobaczą.Więc powodzenia.
Poszli dalej swoją drogą nareszcie będąc na wysypisku.





























poniedziałek, 30 września 2013

Wiki- rozdział 8


Rozdział 8 -,,Lekcja pierwsza"
Poszłam do pokoju i włożyłam jedyne dresy jakie znalazłam- szare i trochę za duże, ale to nic. Zwiewną tunikę zmieniłam na bardzie sportowy czarny top, a baleriny, na adidasy. Niesforne kosmyki owinęłam gumką i uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Dziwne. Chyba powinnam być zdenerwowana prawda? Nie mogę powiedzieć, żebym nie czuła lekkiego drżenia w klatce piersiowej, ale przede wszystkim odczuwam wielkie podekscytowanie. A co tam, że nigdy nie trzymałam łuku w ręku, kiedyś musi być ten pierwszy raz! Po raz pierwszy od kilku dni trochę się odprężam. Z niegasnącym uśmiechem na twarzy wybiegam z pokoju, ale na schodach przypominam sobie, czym kończy się pośpiech i trochę zwalniam. Faktycznie nie miałam problemu ze znalezieniem sali. W sumie to dziwię się że wcześniej jej nie znalazłam. No ale, trzeba przyznać, że te drzwi nie są wcale takie zwyczajne. Pomimo, że były duże, to były tylko odcień ciemniejsze od ściany w kolorze indygo, na której się znajdują. Dla kogoś kto specjalnie się nie rozgląda, pozostają prawie niewidoczne. Popycham klamkę i drzwi odrazu ustępują. Śmieję się w duchu. Inaczej to sobie wyobrażałam. Spodziewałam się wilgoci i pochodni na ścianach jak z filmu o Draculi, a tymczasem widzę ściany wyłożone panelami w kolorze drewna i miękkie przyjemne dla oka światło.
Schodzę na sam dół i na widok ,,sali" rozdziawiam usta. Jest ogromna. Na ścianach wiszą różnego rodzaju sprzęty do walki, których nazw nawet nie znam. Chociaż może...to czyba włócznia, ale to? Wygląda jak patyk pokryty kolcami i okrągła końówką. Nie mam pojęcia. Ściany mają tu kolor intensywnej czerwieni, a podłogę pokrywa...wlaściwie nie wiem co. Dywan? Nie, za twarde. Płytki? Nie za miękkie. Rozglądam się. Po lewej stronie widzę grupę nastolatków, więc ignorując przyspieszone bicie serca niepewnie do nich podchodzę. Na początku trochę się zdziwili, ale już po chwili jeden z nich, w wieku góra 23-24 lat uśmiechnął się i powiedział:
-Hej. Ty musisz być Viki. Jestem Stuart i będę was uczył strzelać.- Zdębiałam. Dosłownie. Czy wszyscy tutaj są tacy młodzi? Torgal, nie licząc woźnego, był tu chyba najstarszy. ,,Nauczyciel" zignorował moją mało inteligentną minę i zaczął mi przedstawiać resztę:
-To jest Hadża- powiedział wskazując na chłopaka po mojej prawej stronie z włosami obciętymi na żołnierza. Skinął mi tylko głową i dalej dłubał sobie w zębach wykałaczką.
-A to Ifi- drobna, niewysoka dziewczyna z burzą ciemnych loków, ujarzmionych kolorową opaską. Wyglądała trochę jak hipiska.Ta wykazała więcej zainteresowania:
-Cześć! Miło cię poznać. Mam nadzieję, że się dogadamy!- Jej entuzjazm był zaraźliwy, więc uśmiechnęłam się szeroko.
- Dzięki, nawzajem. Też mam taką nadzieję.- Stuart ( czy raczej pan Stewart?)nie zwracając na nas uwagi, kontynuował:
-a to są...- Nie dokończył bo przekrzyczało go dwóch chłopaków trzymających się za ręce. Geje? Doskoczyli do mnie i mocno uścisnęli.
- hej! Ja jestem Tony, a to Milano, masz bardzo ładne włosy, jakiej odżywki używasz?- tak z pewnością geje. Natychmiast ich polubiłam.
-Właściwie nie używam- odparłam
-O nie...-Zasmucił się w bardzo gejowskim stylu i pogrążył w rozmowie z Milanem, tymczasem ja poznałam jeszcze pare osób: rudego, chłopaka, którego włosy sięgały prawie do ramion, nazywał się Romy, no cóż, z Szekspirowskim Romeem ma mało wspólnego, platynowa blondynka z kilogramem tapety na twarz nazywała się Sydney, ale na wejście obrzuciła mnie takim spojrzeniem, że aż przesły mnie dreszcze. Pospolita dziewczyna o dość wybujałych kształtach- Ginna i Connor- niebezpiecznie przystojny chłopkak z idealną muskulaturą i włosach odcienia czekolady. Uśmiechnął się cwaniacko z rękami w kieszeniach, sięc odpowiedziałam tym samym. Hm....może tu nie będzi tak strasznie. Na końcu, ze spuszczoną głową stała przeraźliwie blada i chuda dziewczyna, ze strąkami czarnych włosów- Cindy. Nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, ale inni zdawali się jakby tego nie zauważać.
-I to by było na tyle- skończył swoje integrowanie Stuart.
- tylko tylę? A gdzie reszta? - wyrwało mi się. W sumie było nas dziesięcioro.
-reszta jest już na następnym poziomie. Tylko wy mi zostaliście- uśmiechnął się, a mi przypomniał się moje zaskoczenie, kiedy czytałam plan. Nie było klas, tylko poziomy. Ja byłam na poziomie 5, czyli na samym początku, potem analogicznie poziom 4,3,2 i ostatni, czyli 1.
-Niech każdy weźmie sobie łuk- wskazał na przeciwległą ścianę. -tylko ostrożnie- upomniał nas- nie mam ochoty wzywać pielęgniarki. Kiedy każdy już się zaopatrzył, kazał nam dobrać się w pary. Nieśmiało się rozejrzałam, a kiedy zauważyłam że Ifi robi to samo, podeszłam do niej i zapytałam wesoło;
-Chcesz być ze mną w parze?- Uśmiechnęła się szeroko, a w jej zielonych oczach dostrzegłam ulgę.
-jasne- Odpowiedziała- stanęłyśmy więc obok siebie, tak jak zrobili to już pozostali.
-No prosze, żadnych sprzeczek, ani kłótni? Skoro jesteście tacy grzeczni, to chyba możemy zaczynać. Podam wam teraz strzały, ale jeszcz nie próbujcie ich zakładać- mówiąc to wręczył każdemu kilkanaście związanych ze sobą strzał. Spojrzałam na nie z przestrachem, ale myśl, że inni umieją tyle co ja, trochę mnie pocieszyła.Podczas gdy ja zatopiłam się w rozmyślaniach, nasz ,nauczyciel" mówił dalej, więc natychmiast się otrząsnęłam.
-Niech każda para stanie przed tarczą- Kiedy to zrobiliśmy podchodził do wszystkich i łumaczył jak założyć strzałę i strzelić. Kiedy poszedł do nas, zrobiłam Ifi mejsce, ale ona posłała mi uśmiech mówiący ,,nie licz na to" , westchnęłam więc i słuchałam jak należy trzymać łuk, jak naciągać cięciwę itp.itd. Nie za dużo zrozumiałam, ale coż, liczą się dobre chęci.
-No dobra, dzisiaj wam już odpuszczę. Postrzelajcie sobi do końca zajęć i nie zróbcie sobie krzywdy ok? - Zaśmiał się, ale nikt nie odpowiedział, zgadłam więc, że było to pytani retoryczne. No więc spróbowałam. Podniosłam łuk, naciągnęłam strzałę i...Auu! Może i trafiłam w Tarczę, ale co z tego, skoro poniżej łokcia pożądnie dostałam. Szczerze mówiąc, nie wiem co zrobiłam źle, ale postanowiłam się nie poddawać. Strzelałyśmy z Ifi na zmianę, przy czym jej szło całkiem nieźle. Za to ja po 10 minutach byłam całkiem obolała, nie wspominając o niezliczonej ilości zadrapań i siniaków na mojej skórze. Kiedy nieprzyzwoicie młody Stuart ogłośił gwizdkiem koniec, byłam mu bardzo wdzięczna. Chociaż poszło mi słabo, moja partnerka podniosła równie poranioną dłoń, a kiedy przybiłam jej piątke powiedziała:
-Nieźle ci poszło- Nie zdziwiłoby mnnie, gdyby powiedziała to z ironią, czy rozbawieniem, ale wcale tego nie zrobiła. Jej ton i wyraz twarzy świadczyły o tym, że naprawdę tak myśli.
-To cześć- powiedziała z uśmiechem i wyszła. Poszłam za jej przykładem i kiedy wchodziłam po schodach, pomyślałam, że naprawdę ją lubię.

wtorek, 24 września 2013

Pamiętnik Apokalipsy -Złe Wieści


Rozdział 9


Otwieram oczy i pierwsze co widzę to śpiącą twarz Achillesa, uśmiecham się do siebie i wyciągam dłoń by pogłaskać go po włosach. Zatrzymuję rękę w połowie ruchu i zamieram, dopiero teraz dociera do mnie co działo się przez ostatnie czterdzieści osiem godzin. Fala sprzecznych uczuć uderza mnie i paraliżuje całe ciało. Mam mętlik w głowie i w żaden sposób nie mogę się uspokoić. Wstaję z koców, na których spędziłam dzisiejszą noc, gdy nagle czuję mocny uścisk na nadgarstku. Momentalnie się odwracam i napotykam niesamowicie czarne oczy Achillesa. Bez jakiegokolwiek trudu z powrotem kładzie mnie obok siebie i przytula do swojego torsu pokrytego bliznami. Od razu mój umysł zostaje oczyszczony z natłoku myśli. Nie mogąc się powstrzymać przejeżdżam palcem po jednej z blizn. Przykrywa nas jedynie płachta materiału, jesteśmy tu tylko my, nikt więcej… on głaszczę moją głowę swoją dłonią. Nasze usta wzywają się nawzajem stęsknione swoim dotykiem. Nie mam nic przeciwko powtórce wczorajszej nocy.
- Ekm… - odsuwam się jak oparzona od mężczyzny, sama do końca nie rozumiejąc dlaczego to zrobiłam. Achilles zostaje jeszcze chwilę w bez ruchu po czym patrzy z wściekłością na przybysza.
- Czego?! – warczy na szczupłego blondyna w wejściu.
- Troja zaatakowała! – Achilles spojrzał na mnie i ze spokojem zapytał.
- Coś jeszcze? - posłaniec stał chwilę osłupiały, po chwili się otrząsnął i odpowiedział
- Nasi ludzie są gotowi do starcia!
- Patroklesie, powiedź reszcie, że mają się nie wtrącać do bitwy.
- Jak to, nie wtrącać!
- Dobrze usłyszałeś, powiedź im, że nie dziś walczymy. – Blondyn stał chwilę wpatrując się w Achillesa, mocna zaciskając wargi w złości. Następnie spojrzał na mnie w wysyczał.
- Znalazłeś sobie nałożnice i już się poddajesz! Nie jesteś tym samym Achillesem, którego znałem! – po tych słowach wybiegł.
- To jeden z twoich podwładnych? – pytam.
- Nie, to mój przyjaciel, a zarazem wychowanek. –odpowiada z smutnymi oczami.
- Dziękuję. – szepczę mu do ucha. Dziwnie się czułam, więc wstałam. – Nie uważasz, że powinieneś pójść do swoich ludzi? – spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem, ale mimo wszystko przytaknął i wstał. Ubrał się i całując mnie w usta z błyskiem w oku wyszedł z namiotu. Znalazłam swoją szatę wyjrzałam z namiotu, nikogo nie było a wokół słychać było przeraźliwe odgłosy pocierania mieczy i krzyków poległych. Idealny moment by uciec. Zrobiłam krok w stronę troi, gdy usłyszałam przeraźliwy krzyk rozpaczy. Znajomy głos przedzierał świat spowalniając czas, odkręcam się w stronę dźwięku, a jedyne czego jestem pewna, to to, że należał do Achillesa.

 Moje nogi same poruszają się w stronę pola bitwy. Z każdym krokiem przyspieszam, tłum wojowników stoi bez ruchu. Wszędzie unosi się zapach dymu i ognia. Bez namysłu wchodzę wśród ludzi umazanych krwią, a mój wzrok spoczywa na klęczącej postaci trzymającej w ramionach mężczyznę w zbroi Achillesa. Z przerażeniem spoglądam na martwe ciało. Nie jestem w stanie oderwać wzroku od poderżniętego gardła. Blond włosy zaczynają nasiąkać krwią. Nie mam odwagi spojrzeć mu w twarz. Boję się… dociera do mnie to jak uderzenie pioruna, odczuwam strach i rozpacz. Robię krok do przodu, by zobaczyć twarz mężczyzny, który wzbudził we mnie tyle uczuć. Lecz nie jego widzę, a chłopaka, który dziś przybył no naszego namiotu, wychowanek Achillesa. Mężczyzna trzymający chłopaka wstaje z ziemi i wydaje rozkaz by trojanie się wycofali. Pole walki opustoszało, pozostały jedynie ciała poległych i grecy stojący nad zmarłym chłopcem. Niepostrzeżenie wycofuje się sie do namiotu. Przed nim stoi wściekły Achilles. Podeszłam do niego.
- Myślałam, że umarłeś. – szeptałam tuląc się do jego piersi.
- Nie wykonali mojego rozkazu! Ruszyli do walki, wbrew mojej woli! – odepchnął mnie od siebie i krzyczał. Leżąc na piasku już otwierałam usta by coś powiedzieć, gdy zaczęli z chodzić się podwładni Achillesa. – Kazałem mernidonom się wycofać, a ty poprowadziłeś ich do walki.
- Nie, panie. Zaszła pomyłka. Myśleliśmy, że to ty. – powiedział czarnowłosy mężczyzna, którego przed chwilą widziałam przy zmarłym. Achilles wpatrywał się chwilę w niego i zadał pytanie, na które lepiej by nigdy nie dostał odpowiedzi.
- Gdzie jest Patrokles? – wojownik się zawahał.
- Myśleliśmy że to ty, panie. Miał twoją tarczę, zbroję, twój hełm, nawet poruszał się jak ty…
- Gdzie on jest?! – Achilles wrzasnął i uderzył wojownika, powalając go na ziemię. – Gdzie on jest?!
- Nie żyje panie, Hektor podciął mu gardło. – Achilles spuścił głowę wpatrując się w piasek. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, zaczął przyduszać nogą mężczyznę. Po zaledwie sekundzie jego usta zapełniły się krwią. Patrzyłam na to z lodowatym spojrzeniem. Wiedziałam, że jeśli pozwolę Achillesowi zabić tego człowieka, utracę go na zawsze. Podeszłam do niego i położyłam mu swoją dłoń na ramieniu, lecz ten, zamiast się uspokoić. Złapał mnie jedną ręką za gardło i podniósł do góry. Normalny człowiek zaczął by się dusić, ale ja nie potrzebowałam powietrza. Jego uścisk był silny, mogący bez problemu zmiażdżyć mi szyje. Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po policzku, smutnym spojrzeniem patrzyłam w jego oczy. Uścisk na mojej szyi zelżał, osunęłam się na piasek. Wokół panowała cisza, nikt nie śmiał się odezwać. Jedynie Achilles wziął powoli miecz umazany krwią i poszedł, zobaczyć ciało swojego wychowanka.

Cały dzień siedzę w namiocie i czekam, aż Achilles wróci. Gdy się już pojawił, założył swoją zbroję i bez słowa wyszedł. Powoli podążam za nim, lecz on nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Zapadł mrok, ciemność ukrywa w swoich odmętach stos z ciałem Patroklesa. Achilles wspina się na sam szczyt i kładzie na oczach zmarłego dwie monety, dla przewoźnika. Żegna się z nim, następnie kładzie ogień i z chodzi ze stosu. Języki ciepła szybko rozprzestrzeniają się po stosie, ukazując ludzi wokół stosu i kamienną twarz Achillesa. Płomień pożera drewno, siano i ciało, zostawiając tylko po nic popiół i proch. Spoglądam na zebranych, by odgonić obraz zrozpaczonego Achillesa. Moje spojrzenie trafia na Agamemnona, który z uśmiechem satysfakcji wpatruje się w ogień. Po stosie nie zostało nic, grecy się rozeszli. Został tylko On i ja. Podeszłam do niego i położyłam mu swoją dłoń na ramieniu. Achilles jakby pod wpływem mojego dotyku, padł na kolana, po jego policzkach spływały łzy. Uklękłam koło niego i przytuliłam go. Z jakiegoś powodu było mi przykro i smutno. Mężczyzna trzymał mnie jakbym miała zaraz zniknąć. Wiedziałam, że powinnam się nie odzywać, ale zanim pomyślałam moje słowa same wypłynęły.
- Co zamierzasz teraz zrobić?
- Zemszczę się – Tego się właśnie obawiałam. – Zabiję Hektora. – odsunęłam go od siebie by móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Hektor to mój kuzyn, prawie brat, proszę nie walcz z nim. – Spojrzał mnie, a pierwsze promienie słońca tańczyły w jego zimnych oczach.
- To już postanowione. – Wstał i odszedł. Nie wiedziałam co mam robić. Poderwałam się z piachu i pobiegłam za Achillesem.
- Błagam nie walcz z nim! – wykrzyknęłam za nim, gdy odjeżdżał rydwanem. Nie zatrzymał się. Chciałam za nim biec ale wiedziałam, że to nic nie da. Weszłam szybko do namiotu i przeszukałam go. Znalazłam sztylet spojrzałam na swoje nadgarstki i kostki. Usilnie starałam się je zdjąć, ale nawet ostrze nie dawało im rady. Próbowałam do momentu, aż pękło na pół. Bransolety natomiast były nie tknięte. Wtedy do moich czułych uszu doszło echo krzyku Achillesa, wołającego nieustannie jedno imię. Hektorze mój bracie, wybacz mi, że nie jestem w stanie ci pomóc. Skuliłam się pod ścianą namiotu i czekałam, czas mijał, a ja czułam się okropnie. Nie chcę by zginął, żaden z nich. To co czuję do Achillesa i do Hektora , różni się, ale martwię się o nich jednakowo. Przed oczami miałam obraz chłopaka w zbroi Achillesa z podciętym gardłem. Opanowała mnie rozpacz i niemoc, czas się dłużyła, a ja byłam pewna, że już nie zobaczę jednego z nich.



sobota, 21 września 2013

Bili :rozdział 1:Kordon

Siemion spoglądał przez okno swojej"bazy głównej"w kordonie.Stworzył ją z trzema kuplami: Nikolayem i Saszą.Każdy z nich miał w sobie coś unikatowego.Siemion o atletycznej budowie ciała i metrze 80 wzrostu umiejętnie znikał w ciemności.Sasza był z kolei dość niski metr 65 wzrostu i miał trochę brzucha ale był bardzo zwinny.Nikolay był najpotężniejszy z nich wszystkich 2 metry wzrostu potężna klatka i muskularne ramiona. Każdy z osobna miał inny styl walki,taktyki i miejsca do ataku.Nikolay lubiał karabiny maszynowe ale korzystał z ustalonego zestawu broni.Jednak Sasza bardzo chciał się wydostać z Kordonu do "Baru"nieopdal wysypiska ,twierdził że jesteśmy tu zbędni po co szkolimy świeżych Stalkerów i takie tam.Jednak każdy wiedział że miał na tyle jaj żeby zabrać do Zony swoją rodzinę i ona znajdowała się w Barze.Czasem nawet sam szedł ale wracał ranny albo trafiony przez kulę.Dobrze że Nikolay był chirurgiem to łatał go raz dwa.Dzisiaj znowu naskoczył na Siemiona żeby się przenieść,lecz Siemion nie pomyślał o tym że zyska poparcia Nikolaya...

-Siemion po co tu zostawać?-pytał się -Jesteśmy  grupą doświadczonych stalkerów a to zaledwie 3 godziny drogi...
-Rozmawialiśmy już o tym-odpowiedział Siemion-Nie możemy zostawić wszystkiego tak po prostu.
-Do cholery Siemion z czym masz problem?-spytał gniewnie-Nikolay co o tym myślisz?
Do tej pory Nikolay pozostawał neutralny w tej sprawie lecz teraz stwierdził:
-Posłuchaj, Sasza ma racje za długo już tu jesteśmy-powiedział łagodnie-Sam przecież mówiłeś czy nie rozważyć dołączenia do "Powinności" a barze jest ich główna baza.
 Siemion poczuł że jest na przegranej pozycji
-Okej-poddał się- jaki macie plan?
Sasza miał już wcześniej ułożony plan więc odezwał się pierwszy:
-Weźmiemy ze sobą 3 karabiny SGI 5B,3 granatniki M203,3 kombinezony "Bułat" i 3 pistolety typu magnum Black Kite. Resztę sprzedamy tutejszym Stalkerom za wszystko dostaniemy około 100000 rubli....
Cena sprzedaży  nie  zdziwiła Siemiona. Zbrojownię mieli naprawdę wypchaną sprzętem i różnymi przydatnymi rzeczami.

-Nikolay weźmie 20 apteczek wojskowych i 20 apteczek opracowanych przez naukowców oraz leki przeciwpromienne.
-Wezmę także swoje narzędzia-mruknął Nikolay-Nigdy nie wiadomo czy nie trzeba będzie usuwać kuli z któregoś z was.
-Ok-burknął Siemion-Więc do roboty.
Siemion spędził ostatnie 3 i pół godziny w ich bazie.
"Cholera-pomyślał-Tyle się narobiliśmy żeby ją stworzyć a teraz mają zostawić wszystko w jasną cholerę.Stalkerzy sobie bez nas nie poradzą,kto ich obroni przed mutantami czy wojskiem?"
Zamartwiał się jeszcze długo puki nie usłyszał otwieranych drzwi.
-Za jakąś godzinę będziemy gotowi-usłyszał zdyszany głos Saszy-A  ty?
Siemion nie chciał mu odpowiadać nie był jeszcze gotowy na takie zmiany,ale nie miał cholernego wyboru.
-Zaraz będę!odkrzyknął.Najpierw weźmie swoje zapasy.
Do dużego plecaka spakował to co mu się najbardziej przyda,karabin wyborowy Gaussa,50 sztuk amunicji do niego,duży myśliwski nóż gdyby trzeba było działać po cichu,pistolet beretta z tłumikiem,oraz karabin MP5.Wszystko.Teraz był gotowy.
-Siemion wychodzimy!krzyknął Nikolay
-Już pędzę!wydarł się
Spojrzał ostatni raz na panujący w bazie porządek.Mógł wreszcie spokojnie odejść.






  

sobota, 7 września 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Niszczycielskie uczucie

Rozdział 8

Płomienie odchylały się przed panem Grecji, nie ważyły się nawet go tknąć.  Agamemnon z gracją wyszedł z płonącego namiotu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, nie byłam wstanie wyczytać kompletnie nic, tak jakby był martwy.
 - Myślałaś, że byle ogień zrobi mi krzywdę? Jestem królem królów i ogień towarzyszy mi na każdym kroku.
 - Więc czemu nie pozostałeś w tym namiocie, czemu nie zgasiłeś płomieni, czemu pozwoliłeś spłonąć swojej własności? – pytam. Jako odpowiedz dostaje jedynie szyderczy śmiech. Wokół nas stoi już horda zaniepokojonych wojowników.
 - Ogień to żywioł, którego nikt nie powstrzyma, sam wybiera sobie ścieżki.  – spogląda na cienką kreskę światła na horyzoncie. Świt. Siedziałam w tym namiocie dłużej niż myślałam. – Widzisz ten wschód słońca? To znak od bogów, znak mojego zwycięstwa. Troja będzie moja. – mówi z uśmiechem na ustach, po czym zwraca się do wojowników by mnie zabrali i porządnie przywiązali. – Niedługo wrócisz do swojej Troi i pokłonisz mi się, gdy ja będę siedzieć na tronie.
Grecy momentalnie wykonali rozkaz. Podczas prowadzenia w kolejne miejsce, miałam okazje obejrzeć swoje nadgarstki, bransolety dosłownie wtopiły mi się w ręce.  Gdybym była prawdziwym człowiekiem zapewne teraz lała by się z nich krew. Spróbowałam poruszyć miecz jednego z wojowników. Nic. Mimo zniszczenia bransolet, nadal blokują moje zdolności. Zostałam zrzucona do jakiegoś ciemnego namiotu, następnie porządnie do czegoś przywiązana.  Zalała mnie fala zmęczenia, moja głowa opadła bezwładnie.
                                                                            ~*~
Obudziło mnie mocne szarpnięcie. Otworzyłam oczy stałam teraz twarzą w twarz z Greckim władcą. Był wściekły.
- Idziemy! – Wyprowadził mnie na zewnątrz. Wszystkie moje siły mnie opuściły, ledwo stałam na nogach. Spojrzałam pół przytomnym wzrokiem na horyzont. Słońce zachodziło. Pytania jedno po drugim nachodziły moje myśli. Musiałam spać co najmniej dwanaście godzin. Nie miałam zielonego pojęcia, co się działo podczas, gdy ja spałam. Mężczyzna mnie szarpał, mamrocząc, że to przecież niemożliwe. Popchnął mnie, a ja poleciałam na piasek. – Możecie z nią zrobić co tylko chcecie, nie jest mi już potrzebna. – odezwał się do stojących nade mną greków i poszedł. Nie miałam siły się podnieść, podeszło do mnie trzech, wysokich greków z swoimi nieczystymi zamiarami wypisanymi na twarzy. Jeden złapał moją rękę i podniósł do góry. Bolało. Miałam mroczki przed oczami i nic nie byłam wstanie zrobić, czułam się pozbawiona energii. Słowa wypowiadanie przez mężczyzn docierały do moich uszu zniekształcone. Moją twarz pozbawioną emocji, niczym maska, zasłonięta była pojedynczymi pasmami włosów. Mój umysł opanowały myśli, związane z przeszłością. Cóż to za upokorzenie. Z tym jednym niewypowiedzianym zdaniem wróciła moja determinacja. Już miałam się rzucić na napastnika, gdy ten runął na piasek, opadłam na piasek i patrzyłam się na niego nie rozumiejąc, co się stało. Moje rozmyślenia przerwał niewyraźny kontur blond włosów i silne ramiona przerzucające mnie sobie przez ramię. Pięknie się zapowiadało, kolejna wyprawa wbrew własnej woli. Tak jak się domyślałam, zostałam zaniesiona do, gdzieżby indziej, jak do namiotu. Blondyn położył mnie na czymś miękkim. Spojrzałam na jego twarz, parokrotnie zamrugałam i wyostrzyłam obraz.
- Achilles? – pytam lekko skołowana. Za dużo wrażeń po tych wszystkich latach spokoju.
- A kogo się spodziewałaś, Hektora? Agamemnona? Wybacz, że cię rozczarowałem.
- Owszem, wolałabym spotkać Hektora, niż kogokolwiek z was. – przyznałam. Spojrzałam mu prosto w oczy i doznałam tego uczucia przyciągania. 
- Trudno, będę musiał ci wystarczyć. – przybliżył się odrobinę. – Thanatos, moja bogini nie obawiaj się mnie, nie zrobię ci krzywdy. –prychnęłam mało elegancko, byłam na skraju wyczerpania, zapomniałam o całej etykiecie wpajanej przez ostatnie lata.
- Bogowie to jedynie nieśmiertelni głupcy, lubiący się bawić w władców. Nic nie znaczą i nigdy nic znaczyć nie będą.
- Ostre słowa jak na kapłankę.
- Kapłani nie mają nic wspólnego z tą farsą, jedynie są o jeden szczebel od nich niżej.
- Są? Nie zaliczasz się do nich?
- Nie.
- Te znaki mówią co innego.
- Myśl co chcesz, ale jestem zupełnie kim innym i to się nigdy nie zmieni, choćbym bardzo tego chciała.
Achilles spojrzał na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Poczułam się naga, jego wzrok przewiercał mnie na wskroś.
- Czemu w takim razie dałaś się złapać?
- To jest dobre pytanie, miałam swoje powody.
- Więc zdradź mi choć jeden – wyszeptał i przybliżył swoją twarz do mojej. – Jakiego czaru użyłaś, że twa twarz zaprząta moje myśli. – Nasze wargi się złączyły.

Pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłam. Jego wargi, język, rozpalały moją skórę. We mnie coś drgnęło. Zachłannie całowałam jego usta, nie zważając na rozsądek, mój umysł się wyłączył. Zostało jedynie nowo poznane uczucie, pożądanie. Jego dłonie błądziły po moich plecach, jeszcze podburzając ogień wewnątrz mnie.  Czułam przypływ energii. Moja egzystencja potrzebowała tego, jak człowiek powietrza. W jego oczach widziałam odbijające się światło moich oczu. Jego dłonie schodzące w dół po moich plecach, moje ręce w jego długich włosach, nakazujące by nie przestawał. Sigma błyszczały w ciemnym namiocie, oświetlając naszą pogrążoną w odmętach namiętności parę.    




Teraz wyjaśniam bo potem mogę zapomnieć. nasza droga bohaterka, została oddana ponieważ, grecy przegrali pierwszą bitwę, potem to opiszę, w jakiś sposób.
A tak apropo, jakbym miała pisać tą historię od nowa, zmieniłabym charakter Thanatos, ale już trudno.

przepraszam za jakość rozdziału, postaram się by kolejny już był lepszy.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Pamiętnik Apokalipsy -Król Królów


Rozdział 8

 Nie dane mi było odpocząć, paręnaście minut po opuszczeniu namiotu przez Achillesa, przybyli greccy wojownicy. Próbowałam się wyrwać, ale nie było szans uciec , kolejny raz tego dnia przeklęłam swoją sytuację. Złapałam nóż i zamachnęłam się na mężczyznę stojącego najbliżej mnie. Grek zrobił sprawny unik, mimo to udało mi się zranić go w ramię. Cienka stróżka krwi spłynęła mu z nacięcia. Wojownik nie czekając na mój drugi cios złapał moje nadgarstki, skutecznie mnie unieruchamiając.
- Ostra panienka, mam nadzieję, że Król odpowiednio się tobą zajmie. – wysyczał mi do ucha, poczym związał mi nadgarstki i wyprowadził z namiotu. Zachodzące słońce ostatnimi promieniami ukazywały przerażającą prawdę. Greccy wojownicy byli wszędzie, a przy brzegu stały niczym widma okręty najeźdźców. Poczułam pchnięcie w plecy i ostry głos zranionego przeze mnie mężczyzny, bym zaczęła iść. Postanowiłam, nie dać sobą pomiatać i ruszyłam w skazany przez niego kierunek. Jeszcze nie widziałam tylu wojowników za jednym razem. Co chwilę mijaliśmy jakiegoś greka, z mieczem u boku. Po chwili prowadzący mnie mężczyźni skręcili. Wepchnęli mnie do jednego z ogromnych namiotów, przez co potknęłam się i o mały włos nie miałam bliskiego spotkania z ziemią. W ostatniej chwili złapałam równowagę. Podniosłam głowę i zamarłam. Na wielkim fotelu przypominającym tron siedział mężczyzna z koroną na swoich czarnych włosach. Wyglądał na około dwadzieścia pięć lat, ale oczy zdradzały jego podeszły wiek. Nie zdziwiłabym się, gdyby jego wygląd był zasługą nadprzyrodzonych sił, w końcu Chrisos też wygląda bardzo młodo, a ma już sto lat, nie wspominając o reszcie Ireia. Przed mężczyzną stał Achilles i tępo wpatrywał się we mnie.
- Nie zgadzam się! Jeśli zabierzesz ją, to ja i moi ludzie, wracamy do domu. – Wywrzeszczał Achilles.
- Myślisz, że ja Agamemnon, potrzebuję twojej pomocy? – Czarnowłosy zaśmiał się. – Mam do dyspozycji tysiące wojowników i jutro zdobędziemy Troję. To będzie moje największe zwycięstwo! I na wieki zostanę zapamiętany jako ten, który podbił miasto nie do zdobycia.
Na twarz Achillesa wypłynął wyraz złości i szczerej nienawiści.
- Jeszcze będziesz błagał o pomoc, a wtedy nas nie będzie. – wysyczał. Agamemnon spojrzał na mnie i machnął ręką, że mają mnie wyprowadzić z namiotu. Dwaj strażnicy złapali linę, przywiązaną do moich nadgarstków i wyciągnęli mnie z powrotem na plaże, by zaciągnąć mnie do innego namiotu. Sprawnie przywiązali mnie do drewnianego słupka i zostawili. Rozpaczliwie rozglądałam się za jakąś bronią, ale nigdzie nie było nic przydatnego. Bogate wnętrze namiotu przybijało mnie jeszcze bardziej, w moim umyśle zaczęły się tworzyć nieciekawe scenariusze najbliższej przyszłości. Chociaż, mogę mieć szansę pozbyć się Agamemnona.
Nie minęło więcej czasu niż godzina, mimo to nie miałam już czucia w palcach u dłoni. Powinnam się tak nie szarpać z tymi linami, strasznie obtarłam sobie nadgarstki. Westchnęłam poddając się, nie miałam siły na dalszą walkę, wtedy usłyszałam poruszenie się materiału. Do namiotu wszedł nie kto inny jak Agamemnon we własnej osobie. Dostojny wysoki, czarnowłosy mężczyzna o kościstej twarzy, a w jego czarnych oczach można było dojrzeć jego inteligencje, a zarazem szaleństwo.
- Cóż za zaszczyt, poznać cię droga kapłanko trojańska. Kto by przypuszczał, że jakakolwiek Ireia, da się złapać zwykłym wojownikom. – podszedł do mnie i podniósł mój podbródek do góry. – Musisz być wyjątkowo słaba lub głupia. – Uśmiechnął się nieprzyjemnie. – ale mi to nie przeszkadza. Nachylił się bliżej. – Ciekawe jak smakujesz. – wyszeptał, na co ja się uśmiecham jadowito.
- Och, nie masz pojęcia jak paskudnie. – odpowiedziałam. Agamemnon zaśmiał się nieprzyjemnie. – Zapewne ty smakujesz tak samo jak ja, nieprawdaż starcze? –Zaczęłam go prowokować, by stracił czujność, podczas tej rozmowy starałam się skupić na sztylecie przyczepionym do pasa mojego wroga.
- Więc się zorientowałaś. Można było się tego po tobie spodziewać, w końcu też się nie starzejecie. – Przejechał palcem po stigmie na mojej ręce. Zamknęłam oczy skupiając całkowicie swoje myśli na sztylecie. Nadgarstki paliły żywym ogniem, a on nie chciał ani drgnąć. Dłoń tego potwora zaczęła przesuwać się w okolice mojego biustu. Mój instynkt samozachowawczy zareagował natychmiast. Stigma zaświeciły się, parząc Agamemnona. Nogami przycisnęłam mężczyznę do ziemi, poczym szybkim ruchem jedną nogą wyciągnęłam sztylet z pochwy i przełożyłam sobie do ust. W ostatniej chwili, zrzuciłam sztylet do ręki i przecięłam więzy. Odwróciłam głowę i spojrzałam w wściekłe oczy czarnowłosego, znajdujące się parę centymetrów od moich. Odepchnęłam go, a sama wyciągając przed siebie sztylet rzuciłam się mu do gardła.
- Nie krępuj się zrób to, poderżnij mi gardło, poczuj ciepło krwi na rękach. Stań się tak jak ja. – kpił mi prosto w twarz.
- Ja już dawno taka jestem. – szepcze unosząc sztylet nad piersią mężczyzny. Opuszczając go odrzuca mnie jakaś niewidziana siła. Uderzyłam w pochodnie, która swoimi iskrami zapaliła namiot jakby był ze słomy. Wychodzę z pod palącej się tkaniny. Namiot stoi w płomieniach, z jego wnętrza jakby nigdy nic wychodzi on, król królów.




__________________________________
Oto i rozdział, musiałam pisać go od początku, a mimo to i tak jest nudny jak flaki z olejem. Z jakiegoś powodu mieszają mi się czasy pi piszę w teraźniejszym, wiec możecie się spodziewać, że przyszły rozdział będzie w innej formie.

A tak apropo opowiadań grupowych, serdecznie zapraszam chętnych do popisania tego typu rzeczy na   http://www.kwiaty-bogow.darmowefora.pl/index.php

piątek, 5 lipca 2013

Arisa

Adam podał mi jakieś papiery i brzęczące krążki. obejrzałam je, ciekawe jaką mają wartość, nasze kryształy zależnie od rodzaju, uzdrawiały, świeciły, były niespotykanie twarde i tak dalej. Moje studiowanie tego obrazku i krążka przerwały jego słowa.
- A co się tak niby różni? Waluta płatnicza? Jedzenie? To chyba normalne dla różnych państw. Co się według ciebie tak bardzo różni? - zapytalam.

Adam

W skupieniu przyjrzałem się kryształom które mi podała. Bez chwili namysłu wygrzebałem z kieszeni jakieś drobne i troche banknotów, po czym je jej podałem.
-U nas płacimy tym.- Powiedziałem i chociaż podsuwała mi jedzenie, nie odczuwałem już takiego głodu jak na początku. Obejrzała pieniądze, marszcząc przy tym czoło.
-Jak to możliwe, że wszysto tutaj jest zupełnie inaczej niżvu nas.- Wyrwało mi się, do siebie, ale ona usłyszała, na chwilę przerwała jedzenie i zaczęła zastanaiać się nad odpowiedzia.

Arisa

Nadal idąc, szukałam odpowiedniego miejsca by odpocząć. Adam zadawał pytania, albo mówił prawdę, albo ma mocną amnezje.
- Może najpierw usiądźmy. - wskazałam małą polanę. Rozpakowałam jedzenie i podałam mu jego porcję sama zaś wzięłam swoją muszlę. - Kelnerce zapłaciłam za nasz posiłek - Wygrzebałam mały woreczek ze swojej torby i rzuciłam mu trzy kryształy. - w skupieniu je oglądał. - Natomiast jeśli chodzi o grupkę przy barze to Bałtowie. Pochodzą z Bałtyku, widocznie są przejazdem. - Zrobiłam sobie przezwę by ugryźć moją krewetkę, pyszne, adwokat z wężowych jaj i czekolada z kakaowych owoców o słodko ostrym smaku. Mniam.

Adam

Czyba zaczęła mi wierzyć. A może po prostu tak to odebrałem. Niezależnie od przyczyny Arisa wstała i już się bałem, że zamierza uciec, ale ona złapała mnie za ręce, które ująłem z lekkim wahaniem i wyprowadziła na zewnątrz, dając wcześniej kelnerce coś dziwnego. Kamyki? Kryształy? Coś w tym guście. Kiedy doszliśmy do mniej zaludnionych terenów, a dokładnie czegoś przypominającego kolorowy las pełen koralowców, roślin i niedużych żyjątek takich jak rozgwiazdy, czy koniki morskie. Lekcja biologii za darmo, pomyślałem i postanowiłem przerwać milczenie, które zaczynało robić się krępujące.
-A więc...Ariso, opowiedz mi coś o sobie, co lubisz, jak wygląda twoje życie i...nie śmiej się, kim byli ci goście przy barze?- zachichotała mimo wszystko, a ja zadowolony, że udało mi się trochę rozluźnić atmosferę również zacząłem się śmiać. Kiedy się uspokoiłem zapytałem jeszcze:
- Co dałaś kelnerce, jak wychodziliśmy?- Znowu się uśmiechnęła i wziąłem to za dobry znak,

Arisa

To wszystko zaczęło robić się krępujące. Adam na mnie wrzeszczał ściągając na nas uwagę innych gości.Krzyczał obrażając mnie i moje państwo, wbiłam się w fotel słuchałam jego wyrzutów. Nienawidzę gdy ktoś na mnie krzyczy. Jego historyjka jet mało prawdopodobna musiał mocno uderzyć się w głowę kiedy spadał i to określenie ze ma 19 lat, jest śmieszne.Nagle oparł swoje łokcie o stół i kompletnie mnie zaskoczył, jego głosie czułam desperacje i rozpacz. Coś w głęboko w moim sercu drgnęło. Rozejrzałam się wszyscy się na nas patrzyli. Wstałam i podeszłam do chłopaka podałam mu dłoń którą z lekkim wahaniem przyjął. Podeszłam do kelnerki i poprosiłam o szybkie zapakowanie naszego posiłku po czym podałam jej parę kryształów. nie odzywałam się, po chwili odbierając pakunek wyszłam nie puszczając nadal jego ręki. Dopiero gdy wyszliśmy na mniej osiedlone tereny, zwolniłam kroku.

Adam

Atlantyk? Co ona gada? Przecież Atlantyk to Ocean! Nie jestem aż tak słaby z geografii żeby tego nie wiedzieć. A może.? Nie! Ocean nie może mieć stolicy. Skąd ona się urwała?
-Jakiej stolicy?! O czym tu wogle gadasz? Żaden ocean nie ma stolicy- wybuchłem, ale ona wpatrywała się we mnie z równym zdziwieniem-Skąd się tu wziąłem? Nie wiem! Wychyliłem się z pomostu i ....spadłem. Po prostu spadłem i znalazłem się tutaj- Wziąłem głęboki wdech i kontynuowałem już spokojniej- Nie wiem, co masz na myśli mówiąc o mojej postaci...Wyglądam inaczej niż wy, ale zrozum, dla mnie to wy wyglądacie dziwnie. I jak możesz brać mnie za niepełnoletniego? Miesiąc temu skończyłem 19lat- Zaczęła nerwowo wiercić się na siedzeniu i zdałem sobie sprawę, że wcale mi nie wierzy.  Oparłem łokcie na stole i spróbowałem raz jeszcze:
-Proszę Cię, uwierz mi. Przecież nie zmyśliłem tego wszystkiego, sama byłaś świadkiem mojego upadku- Ale jej twarz była nieprzenikniona- Nie zostawiaj mnie tak. Pomóż mi, bo jeżeli nie ty, o nikt tego nie zrobi- Arisa przygryzła wargę, a na jej twarzy pojawił się wyraz wewnętrznej walki.

Arisa

Adam zamówił to samo co ja. Spojrzałam na niego pobłażliwie, czy on chce się podlizać? Spojrzał na mnie poważnie i zaczął zadawać pytania jedno za drugim. Uciszyłam go podniesieniem ręki.Wtedy podeszła do nas kelnerka. Nie śpieszyłam się dokładnie złożyłam zamówienie, dopiero gdy kelnerka poszła, postanowiłam coś powiedzieć.
- Nie wiem skąd ty jesteś, Adamie, ale obecnie znajdujesz się w Atlancie, stolicy Atlantyku. A teraz moje pytanie, jak się tu dostałeś? Co się stało, że spadłeś? I dla czego nie przybrałeś swojej prawdziwej postaci, czyżbyś nie był pełnoletni?   

Adam

Trochę się zdziwiłem. Ale to co znalazłem w karcie, nie było aż tak szokujące jak cała reszta. Po chwili przestałem się zastanwiać i żeby znowu nie strzelić jakieś gafy powiedziałem:
-Wezmę to samo co ty- Arisa uśmiechnęła się do mnie pobłażliwe, więc postanowiłem skorzystać z jej dobrego humoru
-Mogę Ci zadać pare pytań?- Zapytałem, a jej twarz zrobiła się podejrzliwa. Ale wcale nie miałem zamiaru przestać.
-Co to za miejsce? Dlaczego wszyscy tak wyglądacie? Kim jeteście?- Uciszyła mnie podniesieniem ręki.

Arisa

Miałam ogromną ochotę na coś słodkiego, wybrałam krewetki w czekoladzie z adwokatem.
 - Co chcesz? - zapytałam podnosząc na niego wzrok, jednocześnie podając mu kartę. W czasie gdy on przeglądał menu, z dość zaskoczonym wyrazem na twarzy, ja skinęłam na kelnerkę, by odebrała zamówienie.

Adam

Arisa. Faktycznie. Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. Teraz napewno ma mnie za kompletnego idiotę, skoro nawet nie zapamiętałem jej imienia. A może nie? Uśmiechnęła się do mnie i zaczęła przeglądać menu, które podała jej dość osobliwie wygladająca kelnerka. Postanowiłem nic nie mówić, żeby nie pogrążać się jeszcze bardziej i czekałem aż się na coś zecyduje.

Arisa

- Gdybyś mnie wcześniej słuchał, wiedziałbyś. - Uśmiechnęłam się ciepło. - Arisa. - dodałam po chwili. - Rozejrzałam się za kelnerką, już do nas szła niska dziewczyna z zielonymi włosami i niebieskimi oczami. Widać jest dość nieśmiała, ponieważ jak tylko podała nam karty ulotniła się. Wzięłam swoje menu i zaczęłam przeglądać propozycje dań.

Adam

To co zobaczyłem przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Ciepły wystrój wcale nie nadawał temu pomieszczeniu normalności. Przy grubo ciosanych stołach siedzieli goście równie ''nieziemscy'' co moja wybawicielka. Spiczaste uszy i dziwne uszy. Niektórzy wyglądali jak żywcem wyjęci z horrorów.Przy barze stało kilku gości jak z Hellboya, skąd się tacy biorą? Teraz rozumiem o co jej chodziło. Moje ciuchy faktycznie mogły wydawać się dziwne. Nagle dziewczyna, której imienia nawet nie znam złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę stolika. Kiedy usiedliśmy naprzeciwko siebie zacząłem nieufnie przyglądać się to jej, to wspomnianym wyżej gościom. Zapytała jak mam na imię. Nareszcie zaczęła ze mną gadać.
-jestem Adam- Odparłem.-A ty?- Zapytałem natychmiast, nie potrafiąc na dłużej stłumić ciekawości.

Arisa

Słowa chłopaka wreszcie pozwoliły mi się uspokoić, spoglądam chłopakowi przez ramię i widzę ,,port  Rozgwiazda" Kiedy on odwraca się, krytycznym okiem mierze jego uszy. Trudno aż tak ich nie widać bo ma długie włosy. Powoli ruszam do drzwi. Przed otwarciem drzwi modle się w duchu, żeby jednak nie narobił mi wstydu. Westchnęłam  i weszłam do środka. W pomieszczeniu panował spory tłok, to ceniony port i często przesiadują tu także podróżni. Łapię chłopaka za rękę i szepcze mu do ucha.
 - Masz być grzeczny i nie pokazuj uszu. - Następnie idę do stolika pod ścianą. Cenie sobie wystrój tego miejsca, stoły zrobione z dobrej jakości drzewa koralowego, o lekkiej czerwonej poświacie. Ściany przyozdobione rozgwiazdami i perłami. Chłopak siada naprzeciw mnie, z lekka przerażony łypiąc swoimi dziwnymi oczami na przejezdnych. Patrzę w ich kierunku i nie mam pojęcia o co mu chodzi.Przy barze stała grupka bałtyków, granatowa skóra, złote oczy. Płetwy na ramionach, nie którzy mieli nawet światełka na czole. Spoglądam z powrotem na chłopaka, który to patrzy się na mnie to na grupkę bałtyków.
 - Więc jak się nazywasz?- patrzę na niego znacząco.

Adam

Dziewczyna wybuchła śmiechem, a mnie zrobiło się głupio. No trudno, skoro to na nią nie działa, to w końcu odpuszczam, ale postanawiam podjąć ostatnią desperacką próbę.
-To pomożesz mi w końcu czy nie?- pytam zniecierpliwiony, a ona przestaje się śmiać i kiwa głową na coś znajdującego się za mną. Odwracam się. Widzę niewielki, okrągły i kolorowy ''budynek'', lub coś co go przypomina z dużym napisem : ,,port Rozgwiazda zaprasza''Port? Na co mi port?! Mówiłem jej, że chcę coś zjeść, a ona pokazuje mi port. Geniusz. Może nie zrozumiała?Ale nie mam czasu się nad tym zastanowić, bo ona już rusza we wskazanym wcześniej kierunku. Przed wejściem...drzwiami...cokolwiek to jest...Próbuje jej to powiedzieć, ale ona tylko wzdycha ciężko i wchodzi do środka. Robię to samo. O kurcze. Nie tego się spodziewałem.

Arisa

No cóż, chłopak pokazał poziom swojej inteligencji. Na szczęście dla niego, po chwili jednak łapie o co mi chodziło. Przybiera twarz zbitego konika morskiego i prosi tak przesłodzonym głosem, że aż mnie zemdliło. Po czym przechyla głowę i wpatruje się we mnie jak jak rozgwiazda w drzewo koralowe . Nagle moim ciałem wstrząsają dreszcze, przez moment staram się opanować, ale nie daje rady i wybucham głośnym śmiechem.
- Haha... Nie mogę... Zaraz pęknę ze śmiechu... haha... na Nero' na wyglądasz komicznie... - jeszcze chwila i padłabym tam z niedotlenienia. Robię głęboki wdech i staram się uspokoić spoglądam jeszcze raz na chłopaka i znowu wybucham śmiechem. Teraz patrzy na mnie z kwaśna miną i niedowierzaniem.
 - Nie wierze dawno się tak nie uśmiałam. - mówię pocierając załzawione oczy.

Adam

O co jej chodzi tym razem?
-Na przykład drzwiami- odpowiadam mało inteligentnie' bo sądząc po jej spojrzeniu, ma chyba na myśli moje ubranie. Że co?!  Przecież to ona wygląda jak żywcem wzięta z jakiegoś historycznego filmu. W dodatku marnego. Ale mimo to muszę przyznać że jest ładna. W jakiś dziki, nieokiełznany sposób ale jednak. Postanawiam jednak więcej się nie kłócić i mówię najsłodszym tonem na jaki mnie stać. To zawsze działa.
-proszę cię, musisz mi pomóc- lekka perswazja- Bez ciebie sobie nie poradzę- dodaję, by trochę ją udobruchać. Chociaż jestem pewny swego, dla lepszego efektu przechylam głowę i wpatruję się w nią najintensywniej jak potrafię. Mimo to jej twarz dalej pozostaje dla mnie zagadką.

Liebster Awards

Zostałam wrobiona przez DageRee... ale cieszę się ze ktoś o mnie jeszcze pamięta(dobrze ze nie widziałaś mojej miny... bez komentarza) A wiec zaczynam.

A teraz pokrótce:

Nominacja do „Liebster Award” jest nominacją w ramach uznania za „Dobrze Wykonaną Robotę”. Przyznawana jest blogom o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość rozpowszechnienia ich.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na jedenaście pytań, które otrzymasz od osoby nominującej. Następnie to Ty nominujesz kolejne jedenaście blogów, informujesz o tym i zadajesz tyle samo pytań. Nie wolno nominować bloga, który Ciebie nominował.
 
1. W skali od 1-10 jak bardzo kochasz swoje łóżko?
 
 W stu procentach 10, jak to było? To moja pierwsza miłość.
 
2. Uważasz dołeczki za seksowne?
 
Zależy :) jakoś nie zwracam na to większej uwagi.
 
3. Pepsi vs cola?
 
 Zdecydowanie coca cola 
 
4. Piosenka, którą obecnie się katujesz non stop?
 
Obecnie nie jedną, ale głównie utworami   Lindsey Stirling 
 

5. Imię najbardziej zrytego przyjaciela jakiego masz (ale i tak go kochasz)?
 
Ania(czyż to nie imię szatana? Ale i tak wszyscy kochają mroczne osoby)
 
6. Jak często zatruwasz ludziom życie?
 
Oj ciężko powiedzieć... Mnie nie ma, jestem cieniem, który nawet bez swojej obecności potrafi zatruć życie, na szczęście takich osób jest nie wiele.
 
7. Przedmiot szkolny godny szatana we własnej osobie?
 
Angelski i Niemiecki (nic nie pobije tychże przedmiotów)
 
8. Za najskuteczniejszy sposób na nauczenie się uważasz:
a) nauka
b) ściągi
c) modlitwa
d) Bitches, nie potrzebuję nauki, jestem awesome i bez niej xD 
 
a + b = Zdrowa psychika +  dobra ocena
 
9. Najdłuższa przerwa w pisarstwie?
 
 Mam liczyć wczesne dzieciństwo? Dobra rok coś około tego.
 
10. Śmieszy cię bezsensowny hejt? *mnie bardzo*
 
 Zależy, czasem mnie mocno irytuje.

11. Pytanie z serii tych najbardziej poważnych: ulubione słodkie mniam ! 
 
Czekolada!!! i cała reszta... 
 
Skończyłam uf...
 
Kogo by tu wybrać? 
 
  1. Emiko Jaroszewska
  2.  Shizuu Taiyo
Puki co nie mam nikogo więcej na blogerze. 



Pytania:
  1. Kiedy zaczełaś pisać opowiadania?
  2. Jaki gatunek najbardziej lubisz?
  3. Czego obecnie słuchasz? 
  4. Ulubione anime i manga.
  5. Ulubiony przedmiot w szkole.
  6. Imię najlepszej przyjaciółki, przyjaciela.
  7. Masz realne sny opisz jeden.
  8.  Jaki jest twój ideał faceta?
  9. Co ważniejsze, serce czy rozum?
  10.  książka godna polecenia.
  11. Najbardziej zwariowany film jaki ostatnio oglądałaś. 

czwartek, 4 lipca 2013

Arisa

Mimo wcześniejszego postanowienia, kompletnego ignorowania chłopaka, wpatrywałam się w niego i słuchałam jego prośby. Wiec jednak mam zostać jego niańką? Co to to nie! Chociaż... nic się nie stanie jak pokaże mu port. Głośno westchnęłam.
- Niech ci będzie, ale nie licz na nic więcej. I licz się ze słowami nie toleruje sarkazmów. I nie ważne skąd jesteś, nie warz się mówić w taki sposób o dziurze, bo wreszcie w niej skończysz. - odwróciłam się od niego o sto osiemdziesiąt stopni i z powrotem ruszyłam do miasta. Po parunastu metrach ukradkiem spojrzałam za siebie. Chłopak wlekł się za mną niczym widmo. Rozglądając się z lekkim przerażeniem w oczach i czymś na kształt fascynacji. Co jest czyżby był naprawdę z daleka? Zaraz... jak on chce wejść do miasta w tym czymś co używa jako ubranie? Jak ja się z nim pokaże? Niech go Neron porwie! Momentalnie się odwróciłam do chłopaka, który ledwo wyhamował, by znowu się zemną nie zderzyć.
- Jak ty w ogóle chcesz tam wejść? - przechyliłam głowę na bok.

Adam

- Chcę tylko żebyś mi z łaski swojej pomogła-zaczynam tracić cierpliwość, a ta panna dodatkowo mnie wkurza-Nie prosiłem się tutaj, więc powiedz mi jak wydostać się z tej dziury i już  mnie nie ma.- Na wzmiankę  o dziurze coś w niej drgnęło ,chyba trochę przegiąłem. W końcu to nie jej wina, że się tu znalazłem.-Proszę- dodaję łagodniej, chcąc trochę rozładować sytuację- Wiem, że dziwnie to brzmi, ale naprawdę nie wiem skąd się tu wziąłem- Ale ona wciąż patrzy na mnie gniewnie. Wzdycham ciężko. -Ok, jak chcesz, a mogłabyś chociaż pokazać mi miejsce, gdzie mógłbym coś zjeść?- Patrzę błagalnie, mając nadzieję, że to ją przekona.

Arisa

   Nie zważając na jego słowa zaczęłam iść w stronę miasta.Musze go ignorować to może się odczepi... Przyśpieszam kroku i nagle czuję silny uchwyt na ramieniu. Gwałtownie się odwracam i wpatruje w te jego dziwne oczy, jakby się przyjrzeć to nawet nie są takie brzydkie i twarz ma nawet, nawet. Spoglądam na jego usta, poruszają się. Zaraz... wróć. Jak to mam mu pomóc w czym? Niańką mam zostać? Jeszcze czego! Ale te jego oczka zbitego konika morskiego... Nie! To jakiś obcy dziwak z wodorostami zamiast mózgu, skoro nosi takie ubrania.
 -  Czego chcesz? - wysyczałam. Kładąc uszy po sobie. Skończył się dzień dziecka dla nieznajomych.

Adam

Dziewczyna zaczęła się oddalać, ale nie mogłem jej na to pozwolić. Co to to nie. Musi mi powiedzieć gdzie jestem i jak się stąd wydostać.
-Hej, zaczekaj- Nic. Szczerze mówiąc jeżeli rzeczywiście jest dziewczyną, to nie takiej reakcji się spodziewałem. Zawsze każda była na moje skinienie, więc coś takiego to dla mnie lekki szok. Pobiegłem za nią, ale o coś się potknąłem. Spojrzałem w dół. Co to ma być?! Jakiś koralowiec? I wtedy się rozejrzałem. Okolica przypominała mi te wszystkie bajki dla dzieci,  rybkami i ogólnie cały ten wodny świat. No wiecie, czerwone koralowce, rozgwiazdy, konik morskie itp. Czy to jakiś sen? A może chłopaki dospali mi czegoś do piwa? Tym bardziej muzę ją dogonić, zwiększam więc tempo, łapię ją za ramię, a ona gwałtownie się odwraca i wpatruje we mnie intensywnie.
-pomóż mi- mówię

Arisa

Jeszcze chwila i zamorduję tego kogoś! Nie mam pojęcia ile waży ale jeśli ze mnie nie zlezie ukatrupię, a szczątkami nakarmię rekiny! Z ledwością wyszłam spod tego kogoś i po otrzepaniu się spojrzałam na chłopaka, jeśli był to chłopak, no bo kto normalny ma oczy jak perły zrobione z glonów i uszy niczym rozbite małże. Do tego wszystkiego ubrany jest jakby się urwał z drzewa koralowego. Czego ode mnie chcesz Nero, że każesz mnie jeszcze jakimś dziwakiem?! Z lekka staram się wycofać, by kulturalnie uciec, zaszyć się gdzieś i przeczekać ten fatalny dzień. Niestety chłopak jakby się otrząsną. Słysząc jego słowa zastanawiałam się czy jednak porzucić maskę osoby kulturalnej i uciec, ale etyka na to nie pozwala, a niech to!
- Nazywam się Arisa, wybacz, ale się spieszę. - Zrobiłam tył zwrot, niestety chłopak nie dał mi odejść.

Adam

Leciałem tak i leciałem, coraz bardziej zdjęty przerażeniem. Nie przestałem krzyczeć, ale zorientowałem się że coś się zmienia. Tło. Otoczenie. Wszytko. Jakieś 2 metry nad ziemią zauważyłem, że nie spadnę na ziemię czy cokolwiek to było, tylko na kogoś kub coś. Niestety ujrzałem tylko ciemną gęstą czuprynę i z całym impetem upadłem na tą tajemniczą postać. To chyba dziewczyna, pomyślałem, ale która dziewczyna tak wygląda? Odliczając ubranie z niewiadomo skąd, czarne i niemal kocie oczy, a uszy...Nie, to chyba kolczyki, pomyślałem, przecież nikt nie ma takich uszu.
-kim ty jesteś- Wyrwało mi się

Arisa

Wydawało się, że wszystko sprzymierzyło się przeciw mnie. Po pierwsze, nie wyspałam się. Po drugie, do naszego miasta przypłynąć miały moje kuzynki, których szczerze nie cierpię. Zadufane w sobie paniusie, tylko jęczą, że to im nie dobrze, a to niedobre, a to brzydkie. Agh.... tylko złapać i wyrzucić na powierzchnię, by wyschły na powietrzu. A na domiar złego, nie wiem po co i na co kazali mi iść zbierać małże i rozgwiazdy do udekorowania stołu i do przyprawienia potraw. Oczywiście nikt nie liczy się z moim zdaniem mimo, że niedługo będę mieć 216 cykli i będę dorosła. Jako dobra córeczka teraz idę na plantacje koralowców szukać tych nieszczęsnych rozgwiazd to, nie fer! Wzdycham głośno i podnoszę kolejne stworzenia. Nagle słyszę krzyk w szybkim tempie zbliżający się do mnie, zdezorientowana rozglądam się dookoła, ale nikogo nie widzę. Podnoszę głowę do góry, by w następnie czymś oberwać. A raczej kimś...

Adam

No świetnie. Co roku to samo. ''Chodź z nami, będzie fajnie"  jak zwykle moi kochani kumple postanowili zorganizować mi wakacje. Sam nie wiem, dlaczego się zgodziłem. Może dlatego, że jeszcze nigdy nie byłem nad morzem. A może jestem zwyczajnie głupi. Niezależnie od przyczyny, skończyło się tak, że teraz siedzę na jakimś Głupim pomoście, niedaleko jakieś Głupiej plaży szukając w wodzie niewiadomo czego. W pewnym momencie dostrzegam jakiś kształt pod wodą i w głupim odruchu schylam się po niego, niestety za bardzo, bo w tym momencie moje ciało się przeciąża i z impetem wpadam do wody. Super. Właśnie tego mi brakowało. Przez chwilę dryfuję na wodzie, ale kiedy chcę dopłynąć do brzegu, nie udaje mi się to. Spadam coraz głębiej i w ogóle nie czuję braku powietrza, ale za to zaczynam drzeć się wniebogłosy walcząc z grawitacją...

sobota, 18 maja 2013

Wiki-Bohaterowie

Wreszcie znalazłam to , czego szukałam i postanowiłam podzielić się tym z wami:)

Powyższy obrazek przedstawia główną bohaterkę mojego opowiadania : Victorię whirst, natomiast plik po prawej stronie to przyjaciółka wyżej wspomnianej :Angela

poniedziałek, 13 maja 2013

Wiki: rozdział 7 : ,,Pożegnanie"

 ,, POŻEGNANIE"
Chociaż wiedziałam, że ta chwili nadejdzie, to i tak jest mi ciężko. Wiem, że będę musiała okłamywać dwie najdroższe mi osoby. Na szczęście nie muszę tego robić twarzą w twarz. Torgal zgodził się, żebym napisała do nich list z wyjaśnieniem dlaczego tak szybko wyjechałam. Miałam wcisnąć im jakiś kit o jakiś prestiżowych studiach w Atlancie, w których akurat zwolniło się jedno miejsce i jeżeli jak najszybciej tam nie pojadę, to miejsce będzie już zajęte. Uważam, że to dobry pomysł, ze względu na głęboki szacunek i przywiązanie moich rodziców do dobrego wykształcenia. ,,Pamiętaj, ucz się, a daleko zajdziesz"- nie wiem ile razy to słyszałam. Kiedy już go napiszę, mam zanieść Torgalowi, a on załatwi wszystko tak, aby wyglądało, że list naprawdę został wysłany z Atlanty, ale bez adresu zwrotnego. Wychodząc z jego gabinetu staram się za dużo nie myśleć. Jak maszyna. Kieruję się prosto do mojego pokoju, a tam wyciągam kartkę, długopis i walcząc z wielką gulą, która pojawiła mi się w gardle, zaczynam pisać.
 Kochani Mamo i Tato!
         Muszę powiedzieć wam coś bardzo ważnego, i przykro mi, że robię to w taki, a nie inny sposób, ale niestety nie mam innego wyjścia. Proszę was tylko, żebyście spróbowali zrozumieć, że sytuacja, w której się znalazłam, to dla mnie wielka szansa.
              Niedługo wyjeżdżam. A nawet już to zrobiłam. Może nie uwierzycie, albo wyda wam się to co najmniej dziwne, ale dostałam się na studia, jednej z najbardziej prestiżowej uczelni w Atlancie. Szczerze mówiąc, był to łód szczęścia, ponieważ kiedy zwolniło się jedno miejsce, po prostu dostałam taka propozycję, pod warunkiem, że znajdę się tam w ciągu kilku dni. Nie miałam więc czasu o niczym wam powiedzieć, a i tak ledwo zdążyłam się spakować. Wczoraj tu dotarłam. Jest naprawdę świetnie! Nie martwcie się o mnie, jeżeli nie odbieram telefonu, ponieważ ktoś ukradł mi go na lotnisku, więc zablokowałam kartę, ale niestety nie mam na razie pieniędzy na zakup nowego. Po takich studiach wszędzie znajdę pracę.
            Chcę, żebyście byli ze mnie dumni. Zobaczymy się za rok, w wakacje. Przepraszam, że tak wyszło, nie chciałam tego.Opiekujcie się sobą nawzajem i pamiętajcie, że Was kocham.
                                                                                                        Trzymajcie się, Viki
 Zakończyłam mój list i musiałam odsunąć papier, by nie kapały na niego łzy. Kiedy trochę się uspokoiłam i przebrałam, postanowiłam zanieść Torgalowi moje pożegnanie. Tak też zrobiłam, ale kiedy podawałam mu kartkę, moją twarz wykrzywił lewo zauważalny grymas. Zawahał się.
- Jeszcze możesz zmienić zdanie-Powiedział- Do niczego cię nie zmuszam. Możesz z nimi porozmawiać- Dokończył, ale pokręciłam tylko głową. Nie znał moich rodziców. Kiedy już powiadomiłabym ich o moich planach (o ile w ogóle zdobyłbym się na odwagę), musiałabym najpierw się z nimi kłócić, a potem patrzeć na rozpacz matki, która za wszelką cenę chciałaby mnie przy sobie zatrzymać. O nie. To gorsze  niż wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa.
- Nie. Podjęłam decyzję,- starałam się, by głos mi się przy tym nie łamał.
- W porządku. Możesz być pewna, że list dotrze do nich najszybciej, jak to możliwe.
- Dziękuje- powiedziałam. Mimo wszystko, byłam mu wdzięczna. Na tyle, na ile to możliwe, starał, się, by ta cała sytuacja była dla mnie jak najłatwiejsza.
- Chcesz iść na zajęcia, czy wolałabyś je sobie dzisiaj odpuścić?- Zapytał, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Szkoda, że wcześniej żaden nauczyciel nie zadawał mi takich pytań. Życie byłoby mniej skomplikowane: chcesz- idziesz, nie chcesz- nie idziesz, i nikt nie wygarnia ci, że wagarujesz. Jakiś odsetek mojego umysłu zorientował się, że chodzi mu głównie o zmianę tematu, za co byłam jeszcze bardziej wdzięczna, po czym rozważywszy wszystkie za i przeciw odpowiedziałam na pytanie:
- Nie, dziękuje. Chyba wolę się czymś zająć. Zresztą, kiedyś w końcu muszę zacząć- Nie ma nic gorszego,  w takiej sytuacji niż zostać sam na sam z myślami.
-Rozumiem. O ile dobrze pamiętam, o tej porze Twoje pierwsze zajęcia to podstawy łucznictwa ze Stewartem. Do tego musisz się przebrać, a cały sprzęt dostaniesz na miejscu tzn. w podziemnej hali.- Rozdziawiłam usta. No tak, powinnam się domyślić, że jedna hala sportowa to za mało, a nie jestem na tyle dobra, by strzelać w lesie prawda? Ba, ja w ogóle nie jestem dobra. W życiu nie strzelałam z łuku, co tam nawet go nie trzymałam. Parę miesięcy temu, pewna koleżanka, której brat strzela chciała mnie wyciągnąć na jeden z jego treningów, i teraz zaczynałam żałować, że tego nie zrobiłam. Ale cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
- Gdzie znajdę tę salę?- Zapytałam nieśmiało.
- Po prawej stronie zwykłej hali, będą krótkie schody prowadząca w dół, a potem duże, metalowe drzwi. To tam.- Tłumaczył mi cierpliwie, hm...nie powinno być trudną je znaleźć. Ponownie się uśmiechnęłam, podziękowałam i wyszłam.
__________________________________________________________________________________
Specjalnie dla pewnej osoby, żeby jej się nie nudziło, kiedy już wszystko zwiedzi :P
Życzę, miłego czytania, pozdro -.~

sobota, 11 maja 2013

Wiki: rozdział 6: ,,początek końca"

Kiedy znalazłam się na dziedzińcu, szczerze mówiąc byłam przyjemnie zaskoczona. Nie tak taj, kiedy szłam do liceum i słyszałam teksty w stylu : ,,o nowa" ,,skąd się wzięła" itp.itd. Pełen luzik. Stało tam może z 10 osób wszyscy albo pogrążani w rozmowie, albo czytający książki w samotności. Ruszyłam do budynku. Dokąd ja właściwie idę? A tak, śniadanie. Ruszyłam w stronę stołówki i kiedy tylko przekroczyłam próg, natychmiast pożałowałam, że w ogóle tu przyszłam. Nic dziwnego, że dziedziniec był prawie pusty, skoro wszyscy przyszli tutaj! Na mój widok wszelkie rozmowy ucichły, a spojrzenia niemal przewiercały mnie na wylot. Z westchnięciem podeszłam do okienka stołówki, za którym stała starsza, pulchna kobieta, odziana w biały fartuch i czepek.
- Witaj. Miło Cię poznać, nazywam się pani Reese,na co masz ochotę?- zapytała ciepłym, matczynym głosem jednocześnie wycierając ręce w w szmatkę.
- jakieś owoce, wodę...cokolwiek- bąknęłam lekko zawstydzona, na co kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Jeśli chodzi o śniadanie to popieram płatki z mlekiem. Może być?
Pokiwałam tylko głową, a ona natychmiast wsypała płatki do porcelanowej miseczki, po czym zalała je dymiącym mlekiem i postawiła na mojej tacy.
- Proszę bardzo.- Powiedziała podsuwając mi jedzenie.
- Smacznego- dorzuciła, a ja uśmiechnęłam się delikatnie, wzięłam plastikową tackę rodem z McDonalds'a i ruszyłam w stronę jedynego wolnego stolika jaki zauważyła, po czym natychmiast zabrałam się do jedzenia.
Kiedy posiłek dobiegł końca, chciałam wstać jak najciszej, ale na moje nieszczęście krzesło pisnęło na całą salę. Pięknie. To zdecydowanie nie jest mój dzień. Czerwieniąc się jak piwonia oddałam pani Reese tacę a ona zagadnęła mnie:
- No i jak smakowało?- zapytała, a ja energicznie pokiwałam głową. W pewnej chwili zauważyłam, że kobieta nie patrzy już na mnie, tylko na coś poza mną. Już się nie uśmiechała. Odwróciłam się. W drzwiach stał na oko 50 letni mężczyzna, łysy i niezbyt zadbany, który sądząc po stroju musiał być woźnym, lub kimś w tym rodzaju. Popatrzył na zebranych i powiedział:
- Wiktoria Whirst do dyrektora. Migiem- i wyszedł
Teraz już nawet kucharka patrzyła na mnie jak na kretynkę.Wygięłam usta w czymś na kształt uśmiechu i nie chcąc zostawać tu ani minuty dłużej pędem rzuciłam się w stronę holu.
Nagle poczułam, że zderzam się  z czymś twardym, a po chwili czyjaś dłoń łapie mnie za lewy nadgarstek chroniąc od upadku.
- Przepraszam, nie chciałam...- dukam, po czym prostuję się i podnoszę wzrok na mojego wybawcę. No dajcie spokój- mówię sobie w myślach, a na moje usta wykwita uśmiech. To nie kto inny, jak pan Tajemniczy Strzelec z lasu.
- W porządku? Nic ci się nie stało?- pyta głębokim głosem i tym samym wyrywa mnie z zamyślenia. W jego głosie nie pobrzmiewają żadne emocje. Nic.Jakby mówił wyuczoną formułkę. Patrzy na mnie, ale wydaje się, że myślami jest daleko stąd. Uśmiech znika z mojej twarzy.
- Nie, jestem cała dziękuje- puszcza moją rękę i dodaje lodowato:
- Następnym razem uważaj jak chodzisz- bez słowa odchodzi ode mnie i idzie po śniadanie, a ja mam łzy w oczach, więc szybko wychodzę i zatrzymuję się dopiero w korytarzu. Jest mi tak przykro. Czym zasłużyłam sobie na ten cynizm i chłód? Chociaż z drugiej strony, może miał zły dzień? Chciałam po prostu, żeby w tym nowym miejscu mnie akceptowano. Ciężko mi to sobie poukładać.
Weź się w garść- powtarzam sobie, biorę głęboki wdech i z tą myślą ruszam dalej. Gdzie właściwie jest pokój dyrektora? Rozejrzałam się. Tu były tylko sypialnie, kuchnia i sala sportowa, więc to musiało być gdzieś na piętrze. Nie myliłam się. Kiedy weszłam na górę, zobaczyłam tabliczkę korytarz administracyjny,
to musi być gdzieś tu. I nie myliłam się, tyle,że gabinet był na samy końcu korytarza, a po drodze mijałam sekretariat, gabinet medyczny i bibliotekę. Kiedy stanęłam pod drzwiami zastanowiłam się. Powinnam zapukać? Chyba tak...Zrobiłam to, a kiedy nic nie usłyszałam, po prostu weszłam. Za dużym mahoniowym biurkiem siedział Torgal i rozmawiał przez telefon ubrany w czarną marynarkę i błękitną koszulę bez krawata. Na tabliczce widniało nazwisko: T.Stoller. Podeszłam bliżej, a wtedy on podniósł na mnie wzrok, zmarszczył brwi, i nie spuszczając ze mnie wzroku mówił do swojego rozmówcy:
- Od dzwonie...tak..Aha..W porządku. W takim razie do zobaczenia.- po czym odkłada słuchawkę i dalej mi się przygląda.
-Usiądź sobie- mówi, więc tak też robię. Cholera patrzy na mnie w taki sposób że czuje się tak jak wtedy, w podstawówce, kiedy niechcący stłukłam szybę i wylądowałam u dyry. O co mu chodzi?
- Możesz mi z łaski swoje powiedzieć, co robiłaś o 6 rano w lesie?- pyta tonem mrożącym krew w żyąłch.
- spacerowałam- odpowiadam trochę głupkowato, bo widzę, że wkurza się jeszcze bardziej- To chyba nie jest zabronione,a nawet jeśli, to skąd niby miałam wiedzieć?- pytam. odruchowo przyjmując pozycję obronną.
-Czy ty w ogóle masz pojęcie, w co grasz? Nie zdajesz sobie sprawy, że mogli cię...- Nagle urywa, jak kłamca, który uświadamia sobie, że poplątał się w zeznaniach.
-Kto? I co mogli mi zrobić?- zaczynam panikować, Ale...może chodzi o łuczników? Chłopaków, którzy ćwiczą i faktycznie dzisiaj o mały włos nie zostałam trafiona, postanowiłam mu jednak o tym nie mówić, żeby nie pogarszać swojej sytuacji. Nie odpowiada mi, więc nasuwa mi się kolejne pytanie.
- Skąd wiesz, że byłam w lesie?!- Od razu przychodzi mi do głowy, kto mnie wydał i jestem ( na nich obu) jeszcze bardziej zła.
- To nie jest w tej chwili ważnie. Nie wracajmy już do tego, zresztą, nie dlatego Cię wezwałem- wyraźnie ucieka od tematu, a ja tymczasowo się na to godzę, ale w przyszłości nie zamierzam odpuścić.
- Co to za sprawa?- Pytam oschle, lecz kiedy dowiaduję się o co chodzi, od razu mięknę i jest mi wszytsko jedno.
- Musisz pożegnać się z rodzicami.
________________________________________________________________________________
No i jak?Podoba się? przepraszam za tak długą nieobecność. Moim jedynym usprawiedliwieniem są napięty grafik i problemy z internetem Miłego Czytania:D

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Pamiętnik Apokalipsy - Achilles



Rozdział 7

 


    Powoli otworzyłam oczy, czułam się beznadziejnie, cała byłam obolała, a ciało całe mi zdrętwiało. Poruszyłam nadgarstkami, były czymś związane. Rozejrzałam się wokoło, siedziałam w namiocie pełnym łupów z świątyni, przywiązana do słupka. Nie mogłam się ruszyć. Spróbowałam użyć swoich zdolności i… nic. Spróbowałam po raz kolejny z tym samym skutkiem. W myślach przeklinałam sigma które blokowały moją moc, a do tego nie odkryłam swoich specjalnych zdolności Ireia. Na szczęście szkoliłam się posługiwaniem różnych broni, a najbardziej przypadły mi do gustu sztylety. Rozejrzałam się w około szukając czegoś ostrego. 
   Nie miałam czasu by zastanawiać się nad powodem niedyspozycji mocy. Mój wzrok padł na sztylet ofiarny, byłby idealny, tyle, że leżał na drugim końcu namiotu, za daleko bym mogła dosięgnąć. Skupiłam swoją całą uwagę na przedmiocie, drgną odrobinę , ale się poruszył. Nie dawałam za wygraną, wiedziałam, że jestem wstanie go poruszyć, ale coś blokowało przepływ energii pomiędzy mną a moimi zdolnościami. Usłyszałam głosy blisko namiotu, odwróciłam się w stronę wejścia dokładnie, gdy zasłony się poruszyły, a za nimi pojawili się wojownicy z świątyni.
     -   Próbowała uciec, kiedy rozmawiałeś z Hektorem. O mały włos nie zabiła paru ludzi. – blondyn uśmiechną się na te słowa i podszedł do mnie. Złapał moją brodę i zmusił do spojrzenia mu prosto w oczy. Gdybym miała serce, pewnie zabiło by mi szybciej. Jego brązowe oczy wpatrywały się we mnie jakby czytały mi w myślach a jego twarz przecięta była licznymi bliznami schodzącymi po szyi. Ale nie to, ani jego złoto brązowe włosy tak na mnie zadziałały. Czułam od niego że nie jest zwykły, tak jakby był cząstką mnie.
    - Jak się nazywasz? – zapytał. Nie odpowiedziałam, rozważałam strategie szybkiej ucieczki bacznie obserwując jego ruchy. 
     Podszedł do sztyletu, który wcześniej starałam się wykorzystać. Niebezpiecznie zaczął się zbliżać do mnie. Przez mój umysł przeleciał myśl, że będzie chciał mnie zabić albo pociąć na kawałki. Gdybym była w mojej formie, pewnie nic by się nie stało, ale w obecnej postaci nie byłam tego pewna. Nie chciałam psuć wszystkiego o co walczyłam. Grek zaszedł mnie od tyłu, byłam gotowa na cios. Usłyszałam cięcie sztyletem i moje nadgarstki stały się wolne. Spojrzałam na niego zaskoczona, odruchem potarłam nadgarstki i napotkałam na dwie bransolety, z pociemniałego srebra. Zwróciłam uwagę na nogi na których spoczywały te same bransolety, natychmiast zrozumiałam dlaczego nic nie mogłam zrobić. Pieczęcie i to silne niepozwalany mi używanie mocy, a z sigma które podobnie działały nie mogłam używać nawet swoich zdolności.  Próbowałam je ściągnąć, bezskutecznie.
    - To zabezpieczenie, nie ma sensu próbować ich zdjąć, czy pozwolisz mi poznać swoje imię?
    - Wypadało by samemu się przedstawić zanim zapytasz kogoś. – Na jego twarz wypłynął uśmiech.
    - Ależ oczywiście, wybacz moją zuchwałość. Jestem Achilles.
    - Zwą mnie Thanatos. – Na moje imię szeroko otworzył oczy.
    - Nazywasz się jak bogini śmierci – zamilkną na moment by dodać. – skąd pochodzisz, że nosisz imię bogini?  
    - Nie zamierzam odpowiadać na pytania złoczyńcy, jak śmieliście napadać na świątynie, mordować kapłanów i grabić ją.
    - Zabiłem dużo ludzi ale nigdy kapłanów.
    - Ale twoi ludzie ich zabili, więc i ty jesteś winny ich śmierci.
    - Musisz być z rodziny królewskiej, umiesz mówić z wyższością.– stwierdził złapał kosmyk włosów i powąchał. – na pewno jesteś z rodziny królewskiej.
    - Nie trzeba być z rodziny królewskiej, by umieć mówić. – zakpiłam.
    - Zgadza się, ale ty swymi słowami potwierdziłaś swoje pochodzenie. – umilkłam zastanawiając się co zrobić, jak odpowiedzieć. – Boisz się? – zapytał niespodziewanie.
    - A powinnam? – wpatrywałam się w jego twarz szukając odpowiedzi. Wtedy do namiotu wszem podwładny Achillesa.
    - Mój panie, Agamemnon chcę cie widzieć, wszyscy się zbierają by świętować zwycięstwo. – Achilles nadal się na mnie patrzył, nie zwracając na niego uwagi. – Panie – zapytał  podwładny.
    - Zaraz przyjdę, spotkamy się na miejscu – odparł, a gdy wyszedł wojownik grecki ośmieliłam się zadać to nurtujące mnie pytanie.
     - Czego chcesz od Troi?
    - Tego co każdy, tyle że dużo więcej. - odwrócił się w stronę drzwi. - Nie musisz się mnie bać, Thanatos, jako jedyna trojanka – i wyszedł zostawiając mnie samą sobie. 
     Rozejrzałam się, nie byłam przywiązana do niczego, to była szansa na ucieczkę. Złapałam za sztylet pozostawiony przez Achilles wśród łupów z świątyni i skierowałam się do wyjścia. Przy namiocie stało dwóch strażników, nie było szans uciec. Wróciłam w głąb namiotu i usilnie starałam się zdjąć bransolety, kolejna porażka.  Miałam ich już serdecznie dość, nienawidziłam przegrywać i równie dobrze mogłabym rzucić się na strażników, gdyby nie zdrowy rozsądek, nakazujący poczekać do zmroku. Nie dane mi było odpocząć, paręnaście minut po opuszczeniu namiotu przez Achillesa, przybyli greccy wojownicy, próbowałam się wyrwać ale nie było szans uciec , kolejny raz tego dnia przeklęłam swoją sytuację.
__________________________________
Wiem, wiem krótki i taki sobie wyszedł, ale że nie mam czasu to daję co mam jak znajdę chwilę to dorzucę jeszcze coś.

 Król Priam